Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
- Klepnął maleńkiego gubernatora po ramieniu. - Przejdźmy lepiej do interesów. Wreszcie będę mógł sprzedać te moje przyprawy, ale ostrzegam, że oczekuję dobrej ceny - ceny przynajmniej trzech hiszpańskich galeonów. ROZDZIAŁ 4 - WYZWOLENIE Nataniel Hagthorpe, szlachcic z Kornwalii, którego los zmusił do wstąpienia w szeregi bukanierów, przez ponad rok od ucieczki w kompanii Blooda z Barbadosu, nieustannie gryzł się tym, że sam przebywa na wolności, podczas gdy jego młodszy brat Tom dalej cierpi w niewoli. Obaj bracia walczyli w oddziałach Monmoutha, zostali ujęci pod Sedgemoor i skazani na szubienicę za udział w rebelii. Po zamianie kary śmierci na zsyłkę do niewolniczej pracy w koloniach, braci z gromadą innych skazanych buntowników przewieziono w ładowni okrętu na Barbados, gdzie ich zakupił okrutny pułkownik Bishop. Niestety, kiedy Blood z grupką towarzyszy niedoli przystąpił do organizowania ucieczki z wyspy, nie było już wśród nich Toma Hagthorpe'a. Był jeszcze, kiedy Bishopa odwiedził szlachetnie urodzony pułkownik James Court z wyspy Nevis, wicegubernator Wysp Zawietrznych, przywożąc na Barbados swoją młodziutką małżonkę. Ta zawzięta, mała złośnica, o wiele za młoda, jak na żonę tak podstarzałego mężczyzny, dzięki ślubowi z nim wyrwawszy się z dołów społecznych do wyższej sfery, zadzierała nosa bardziej niż urodzona wielka pani, cała w dąsach i pretensjach, których księżniczka krwi by się powstydziła. Od niedawna bawiąc w Indiach Zachodnich, uparcie nie chciała się pogodzić z pewnymi niedostatkami nowego otoczenia, a zwłaszcza z brakiem białego lokaja do posług na czas dłuższych, morskich podróży. Sądziła, że damie o jej pozycji nie przystoi w takich okolicznościach mieć na posługi kogoś, kogo z pogardą nazywała brudnym czarnuchem. Choćby nie wiadomo jak się piekliła, Nevis nie mogła dać nic innego. Wyspa była wprawdzie , jednym z największych targowisk niewolników, ale ludzki towar pochodził wyłącznie z Afryki, co akurat nie przeszkodziło sekretarzowi stanu w ojczystej Anglii pominąć Nevis w rozdzielniku wysp, do których skierowano kontyngenty kornwalijskich buntowników. Dlatego pani Court umyśliła sobie wykorzystać pobyt na Barbadosie do zadośćuczynienia swej zachciance, a traf chciał, że łakomym spojrzeniem wypatrzyła Toma Hagthorpe'a przy pracy w łanie złocistej trzciny cukrowej pułkownika Bishopa i nie mogła oderwać oczu od półnagiej, umięśnionej, niemal chłopięco zgrabnej sylwetki młodego mężczyzny. Wybrawszy Toma na swoją własność, dopóty nie dawała sir Jamesowi spokoju dopóki nie odkupił niewolnika od plantatora. Bishop nie czynił żadnych trudności ze sprzedażą. Dla niego jeden niewolnik nie różnił się od drugiego, zaś w tym konkretnym przypadku chłopak miał w sobie jakąś delikatność, przez co nie przedstawiał szczególnej wartości dla plantacji i był łatwy do zastąpienia. Rozłąka z bratem wprawdzie zasmuciła Toma, jednak początkowo bracia wcale nie uważali jej za nieszczęście, lecz za wybawienie od bicza nadzorcy, a wyjazd na Nevis w charakterze lokaja pani pułkownikowej nawet jawił im się jako niewielki, ale zawsze awans dla kogoś choćby i najlepiej urodzonego, kto już upadł tak nisko. Przeto pocieszywszy się zapowiedzią poprawy losu młodszego brata, Nat Hagthorpe niezbyt bolał nad wyjazdem chłopaka z Barbadosu, aż do swojej własnej ucieczki, kiedy to myśl o dalszej niewoli Toma była mu źródłem nieustającej goryczy. Rachuby Toma Hagthorpe'a, że przynajmniej on jeden zyska na zmianie właściciela i poprawi sobie dolę, wkrótce miały się okazać naiwną mrzonką. Nie bardzo wiadomo, jak do tego doszło. Ale z tego, co jednak wiadomo o samej pani i dalszym biegu wydarzeń można śmiało przypuszczać, że dama nadaremnie próbowała czaru swych migdałowych oczu na urodziwym młodzieńcu, który, mówiąc krótko, potraktował ją jak Józef żonę Putyfara, czym tak rozzłościł piękną zalotnicę, że zrezygnowała z trzymania Toma na służbie. Był niezdarny - poskarżyła się - źle wychowany i bezczelny na dodatek. - Ostrzegałem cię - powiedział sir James z lekkim znużeniem, bowiem jej wciąż nowe zachcianki ciążyły mu coraz bardziej. - To człowiek dobrze urodzony i jako taki pewnie nie pogodził się ze swoim poniżeniem. Lepiej było zostawić młokosa na plantacji. - Możesz go tam odesłać z powrotem - odparła. - Ja nie chcę ananasa widzieć na oczy. Tak oto pozbawiony pracy, do której został zakupiony, Tom powrócił do harówki przy trzcinie cukrowej pod okiem nadzorców ani trochę mniej okrutnych niż nadzorcy Bishopa, za towarzyszy otrzymując bandę szubieniczników, złodziei i oszustów niedawno przybyłych z Anglii. Nic o tym, rzecz jasna, nie wiedząc, Nataniel i tak nie mógł się już bardziej ani martwić o brata, ani gorączkować, żeby go wreszcie wydostać z niewoli. I o to jedno nie przestawał wiercić Bloodowi dziury w brzuchu. - Może byś przestał się tak niecierpliwić? - odpowiadał mu kapitan, sam niemal wyprowadzony z cierpliwości tym ciągłym ponawianiem niemożliwej do spełnienia prośby. - Gdyby Nevis była hiszpańską kolonią, moglibyśmy to załatwić bez ceregieli. Ale jeszcze nie wydajemy wojny angielskim okrętom i angielskim koloniom. Nie chcę pozbawiać nas wszelkich widoków na przyszłość. - Widoków na przyszłość? A jakie my mamy widoki? - warknął Hagthorpe. - Jesteśmy wyjęci spod prawa, czy nie? - Nie da się ukryć. Lecz wyróżnia nas to, że jesteśmy wrogami jednej Hiszpanii. Jeszcze nie zostaliśmy hestis humani generis i dopóki nie zostaniemy, to tak jak innym ludziom, nie wolno i nam tracić nadziei, że pewnego dnia skończy się nasza banicja. Nie będę kopać tej nadziei grobu zbrojnym desantem na Nevis, Nat, nawet dla ratowania twojego brata. - Więc on ma tam gnić aż do śmierci? - Tego nie powiedziałem. Znajdę sposób. Na pewno znajdę. Ale nie traćmy rozumu i poczekajmy trochę. - Na co? - Na uśmiech Fortuny. Ogromne mam zaufanie do tej pani. Niejedną wyświadczyła mi przysługę, niejeden raz, więc może znów mi zrobi tę grzeczność. Ale owej damy nie wolno poganiać. Wystarczy, żebyś w nią uwierzył, Nat, tak jak ja wierzę. I jak się w końcu okazało, wierzył nie bezpodstawnie. Fortuna na którą liczył, uśmiechnęła się do niego nagle i niespodziewanie, zaraz po przygodzie w San Juan de Puerto Rico. Wieść, że kapitan Blood wpadł w ręce Hiszpanów i odpokutował za swoje grzechy na szubienicy przetoczyła się jak huragan po Morzu Karaibskim, od Hispanioli po kontynent