Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
- Niech ktoś zadzwoni na dziewięćset jedenaście! O, nie! Potrzebna karetka! Zacząłem się podnosić, a Sawyer stoczyła się ze mnie na łóżko. Jej top podwinął się do góry i zobaczyłem zaokrąglenia piersi. Nie próbowała się zasłonić. Wyjrzałem przez okno. - Nic nie widać - powiedziałem i odwróciłem się do niej. Podłożyła ręce pod głowę, przez co top podjechał jeszcze wyżej. W tym momencie przypomniałem sobie dokładnie, jak wygłądałyjej sutki. Były małe, nie większe od pięciocentówek. Twardniały od najlżejszego dotknięcia. Odetchnąłem. Mój głos zabrzmiał zdecydowanie za głośno. - Zadzwonię do Milta - powiedziałem, przechodząc na drugą stronę łóżka. Podniosłem słuchawkę i wykręciłem numer. Milt odebrał po jednym dzwonku, wyraźnie zaspany. - Milt? Tu Alan. W hotelu nie ma prądu, właściwie w całej tej części miasta. Nie sądzę, żeby to coś oznaczało, ale dostaję lekkiej paranoi. Milczał przez kilka sekund, może dziesięć. - Halo? - powiedziałem. - Milt? - To prawdopodobnie nic takiego - powiedział stanowczym, władczym tonem. - Odejdź od okna i nigdzie nie wychodź. Za chwilę zejdę. Zapukam trzy razy. Wyjrzyj przez judasza. - W porządku. Słuchaj, jest ze mną Sawyer. - Wiem - powiedział z naganą. - Co powiedział? - spytała Sawyer, zanim zdążyłem odłożyć słuchawkę na widełki. - Kazał się stąd nie ruszać. Schodzi na dół. - Mówiłam. - Prawą ręką obciągnęła top i zakryła piersi. Z jakiegoś powodu, którego chyba wolałbym nie rozumieć, w tej chwili przypomniałem sobie, że mam glocka. Milt pociągał nosem, jakby szukał zapachów seksu. Robił wrażenie, że coś mu się nie podoba. Poczucie winy podpowiadało mi, że chodzi o mnie i Sawyer sam na sam w moim pokoju, ale równie dobrze jego szorstkość mogła wynikać z faktu, że został obudzony, żeby niańczyć właściwie obcych mu ludzi. Przywitał się z nami, unikając kontaktu wzrokowego, powiedział, gdzie mamy usiąść - Sawyer z jednej strony łóżka, jaz drugiej - ku memu zaskoczeniu i zadzwonił z komórki do Sama Purdy’ego. Wyjaśnił mu, jaka jest sytuacja i spytał, czy Sam mógłby zadzwonić, gdzie trzeba i dowiedzieć się, co się stało. Przez dwie, trzy minuty siedzieliśmy w milczeniu, czekając na telefon. Kiedy wreszcie zadzwonił, Milt słuchał Sama przez dobrych kilkadziesiąt sekund. - Dzięki. Jasne, do jutra. Spojrzał na mnie. - W transformatorze w podstacji jest spięcie. Sam mówił coś o usmażonym szopie. - Zrobił minę, którą odebrałem jako „coś takiego nie zdarza się bez przyczyny”. - Czy jesteście w niebezpieczeństwie? Nie sądzę. Gdyby ktoś chciał, żebyście wyszli z pokoju, z hotelu, podłożyłby ogień albo włączył alarm przeciwpożarowy i zaatakowałby was podczas ewakuacji. A atakowanie ludzi publicznie nie jest w jego stylu. Nie wiem, w czym zaciemnienie tej części miasta może mu pomóc. Któreś z was widzi w tym jakiś cel? Pokręciłem grzecznie głową, czując się jak uczeń na dywaniku u dyrektora. Sawyer oglądała swoje paznokcie. - Nie - powiedziała. - To bez sensu. Przesadziliśmy. - W takim razie uznajmy to za zbieg okoliczności i spróbujmy się trochę przespać. Nikt się nie ruszył. Milt wyciągnął rękę do Sawyer. - Chodźmy, pani doktor. Odprowadzę panią na górę. - To naprawdę nie jest konieczne. - Ale będę zaszczycony. Nie chcemy niepotrzebnie ryzykować, prawda? - Wydało mi się, że kiedy się do mnie odwrócił, na jego twarzy zobaczyłem cień uśmieszku dezaprobaty. - Zamknij drzwi na dwa razy. Wywieś tabliczkę „nie przeszkadzać”, nie dzwoń po obsługę hotelową. Zaciągnij zasłony. - Mam się pozbawić takiego widoku? Po ich wyjściu leżałem przez pół godziny w ciemnościach, nawet nie myśląc o zasypianiu. Ponowne włączenie prądu przestraszyło mnie nagłym rozbłyskiem światła; kolejne pół godziny spędziłem, przełączając kanały telewizji i próbując zrozumieć, dlaczego telezakupy mnożą się w takim tempie. Chyba udało mi się przespać część reszty nocy, głównie jednak zastanawiałem się, czy naprawdę doszłoby do tego, że kochałbym się z Sawyer. Telefon przy łóżku zadzwonił o piątej siedemnaście. Poderwałem się, próbując zrozumieć gdzie jestem, co mi się śni, dlaczego mam erekcję i co tak wściekle wyje tuż obok mojej głowy. Tętno skoczyło mi do poziomu, który ewolucja przewidziała tylko i wyłącznie jako odpowiedź na atak dzikiego zwierzęcia. W okolicach trzeciego czy czwartego dzwonka dotarło do mnie, że jestem w pokoju hotelowym i że muszę skupić się na telefonie. Szpital. O cholera. Lauren, pomyślałem natychmiast i rzuciłem się do słuchawki. Wymamrotałem „halo”, które prawie utknęło mi w gardle. Myślałem, że się nim udławię. - Doktor Gregory? Czy rozpoznałem głos? - Tak. - Tu Reggie, Reggie Loomis. Mam nadzieję, że pana nie obudziłem. Dzięki Bogu, to nie szpital. Spojrzałem na zegarek. - Jest piąta rano, Reggie. Oczywiście, że mnie pan obudził. - Przepraszam - powiedział, ale w jego głosie nie było słychać skruchy. - Mam propozycję dla pana i pana przyjaciółki, ale gliniarz nie wchodzi w grę. Skąd wiedział, że Sam jest gliną? Przetarłem oczy, jakby poprawa widzenia miała mi w czymś pomóc. - Czekam. - Sytuacja jest taka. Nie mam jak rozwieźć śniadania dzisiaj rano. Ta kobieta z wielkim chevroletem, pamięta pan? Jej syn jest chory i nie poszedł do szkoły. Ma gorączkę, dostał jakiejś wysypki. Wiem, że ma pan duży samochód. Zawrzyjmy układ. Pan pomoże mi rozwieźć śniadanie, a ja w tym czasie opowiem panu i pana przyjaciółce wszystko, co wiem o plotkach na temat D.B