Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
- A! ot! spotkałem dziś na mieście posesora Krzyckiej. Szedł do nas, ale zobaczywszy mię zawołał i oddał mi to... Janowa grubymi palcami swymi z widocznym i głębokim uszanowaniem wydobywała z koperty banknot dwudziestopięciorublowy, stanowiący połowę rocznej sumy, którą im pani Ewelina na utrzymanie i edukację Heli aż do jej zupełnego dorośnięcia wypłacać przyrzekła. - No - zaczęła Janowa - przysłała jednak... chwała Bogu... myślałam, że... Urwała, bo obok niej, przy stole, stanęła Hela. Z ciemnej izdebki, gdzie kołysała dziecko, widziała oddającego żonie kopertę z pieniędzmi i usłyszała wymówione nazwisko swej dawnej opiekunki. Jakby jej w jednym mgnieniu cała dawna żywość wróciła, zeskoczyła z łóżka Janowej, przy którym stała kołyska, i przypadła do stołu z zarumienioną twarzą, z błyszczącymi oczami, uśmiechnięta i drżąca, nie od zimna już, ale od wzruszenia. Wyciągnęła ku kopercie obie ręce. - Od pani - wołała - to od pani... czy... czy... Tchu jej brakło. - Czy pani o mnie co pisze? Jan i Janowa popatrzyli znowu na siebie, pokiwali głowami i uśmiechnęli się. - Ej, ty głupi dzieciaku! gdyby tam pani miała do nas o tobie co pisać... przysłała, ot, pieniądze na utrzymanie twoje. Bądź wdzięczna i za to! Hela w mgnieniu oka znowu pobladła, sposępniała i otulając się szubką swoją odeszła ku plecowi. Wicek pochwycił kopertę i czytał Marylce wypisany na niej adres, Kaśka drzemała na ławie z głową złożoną na kolanach ojca. Jan biorąc z ręki żony banknot z wahaniem w głosie zaczął: - Może by to... schować dla niej... na dalsze czasy... Za dwadzieścia pięć rubli wyżywimy dziecko, a te drugie niechby... składały się... - Niechby składały się - brodę na ręku w zamyśleniu wspierając odpowiedziała Janowa - tylko że widzisz, Janku, teraz by ją oporządzić trochę trzeba... - Jak to oporządzić? Toż pozwolili jej całą garderobę wziąśč ze sobą... - Ach! garderoba! Dobre to było do pałacu, ale tutaj... Wszystko to takie cieniutkie, delikatne, niemocne... albo to ja mogę prać takie rzeczy, jak należy... Ot, jedna dopiero zima minęła, a na miejscu tych jej sukien w kuferku same łachy zostały. - Ano, kiedy oporządzić, to oporządzić. Tylkoż mi, kobieto, zbytków żadnych dla dziecka tego nie rób... niech chodzi tak, jak nasze dzieci... a jeśli grosz jaki zostanie, na dalsze czasy dla niej schować... - Ale! jak nasze dzieci! kiedy to takie delikatne! bosą nogą na podłogę stąpi, kaszle... trzy dni koszulę ponosi, płacze, pytam się: "Czego płaczesz?" "Koszula brudna!" - powiada... A myje się to, czesze się i kurczy się po kątach przez całe dnie... jak kotka. - At - bębniąc palcami po stole zakonkludował Jan - przywyknie... Gdy mularz i żona jego w sposób ten naradzali się nad Helą, ona stała przed piecem i zapadłymi, przygasłymi oczami patrzała w dogasający ogień. Widać było, że namyślała się nad czymś głęboko; po chwili stanowcze jakby postanowienie powziąwszy odwróciła się i cichutko otworzywszy drzwi od sieni wymknęła się z domostwa. Na ulicy znacznie widniej było niż w chacie, jednak szarzało już zwolna i chłodem przeszywająca mgła marcowego deszczu napełniała powietrze. W mgle tej brzegami znanych sobie dobrze uliczek, a potem ulic Helka przesuwała się zrazu prędko, potem coraz powolniej. Chwilami zmęczona bardzo przystawała; w wąskiej piersi jej brakowało oddechu, źle obute nogi słabły, kilka razy zaniosła się chrypliwym kaszlem. Szła jednak wciąż dalej i dalej, aż znalazła się na Zamiejskiej ulicy, u początku której, pośród bezlistnych teraz drzew ogrodu, stała willa pani Eweliny. Podeszła do żelanych sztachet, popatrzyła na ogród. Posunęła się dalej, ku bramie. W bramie furtka była otwarta. Weszła na dziedziniec. Tu w głębi dziedzińca w dwu oknach oficyny, w której było mieszkanie stróża, świecił ogień. Snadź gotowano tam wieczerzę. Przed oficyną stróż rozrąbywał na drzazgi klocek drzewa. Zresztą cicho tu było i pusto, uderzenia siekiery głucho i miarowo tętniały w mgle deszczowej, z blaszanej rynny na bruk dziedzińca ciekła z monotonnym szmerem wąska struga wody. Hela przesunęła się pod ścianą pałacyku i suchą, bo żwirowaną ścieżką weszła do ogrodu. Tu stanęła przed schodami wysokiego ganku, na którym pani Ewelina przesiadywała zwykle całe dnie letnie. Teraz wschody, ganek i okrążające go ławki pokryte były wodą. Hela zaczęła wstępować po wschodach, woda pluskała spod jej paryskich podartych bucików. Nagle wydała okrzyk radości i miłosnym gestem wyciągnęła obie ręce. Spod ławki, z kąta ganku, w którym leżał zwinięty i do kłębka zmoczonej w błocie peli podobny, z zajadłym, piskliwym szczekaniem rzucił się ku niej Elf