Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Przerzucał przy tym stos kserokopii, czasopism i książek, który zalegał mu na biurku. - Gdybym mógł jeść te propozycje, byłbym najtłustszym człowiekiem świata; jednego nam tylko nie brakuje: pomysłów. Może powinniśmy wrócić na Księżyc i zacząć wydobywać surowce? A może powinniśmy przyholować z przestrzeni asteroidę i z niej pozyskiwać minerały? Może powinniśmy zbudować kolonie w punktach libracji*[Przyp tłum punkty ulegające pozornej zmianie położenia względem obserwatora, co jest spowodowane nieznacznymi różnicami prędkości ruchu Księżyca.] układu Ziemia-Księżyc. Może powinniśmy zbudować fabryki w kosmosie, wytwarzać kryształy, lekarstwa albo idealnie gładkie metalowe sfery. Może powinniśmy stworzyć wielkie wodne farmy, nad którymi zawsze świeci słońce. A może powinniśmy stworzyć wielomilowe baterie słoneczne, dające energię bez zanieczyszczania środowiska. Może powinniśmy szukać w górnych warstwach atmosfery płynnego tlenu... W NASA nie brakowało wizjonerów, nowych pomysłów i wszelkiego rodzaju propozycji. Ale brakowało jedności. NASA zawsze była organizacją pozbawioną zdolności długoterminowego planowania; fragmentaryczne pomysły i plany rodziły się zarówno w szeregach, jak i w dowództwie i prawie wszystkie padały ofiarą wojen o wpływy. Stone machnął ręką. — Wszystko to piękne, Joe. Ale nie widzę w tym niczego szczególnego. — O co ci chodzi? — Sowieci już nas wyprzedzili pod względem orbitalnego montażu wielkich układów i mają większe doświadczenie w długich lotach. Mamy do nich opóźnienia już na starcie. Cokolwiek byśmy zrobili w tej sferze, łatwo dadzą nam łupnia. I jest coś takiego w tym wszystkim, w tych fabrykach i elektrowniach orbitalnych, że jest to takie... — Jakie? — Bezpłciowe. Ponure. Ruskie. Joe, nigdzie nie zajedziemy z tymi pomysłami. I od czasów Programu Apollo nigdzie żeśmy z nimi nie zajechali. — Co więc nam pozostaje? Jakaś pokazówka? Lot na Marsa. W każdym razie do tego sprowadzała się istota rzeczy przez ostatnie dziesięć lat, no nie? Ale nigdy nie mieliśmy Programu Mars, czegoś takiego jak Program Księżyc w latach sześćdziesiątych. Istota sprawy polegała na tym, że rozwijaliśmy technikę krok po kroczku - silnik atomowy, nowa osłona cieplna, nowe techniki nawigacyjne, gromadzenie doświadczeń w drugich lotach i tak dalej. Gdybyśmy się zdecydowali, pewnego dnia można by to wszystko złożyć i mielibyśmy misję na Marsa, ale też wszystko ma budowę modułową i w razie konieczności może sprostać rozlicznym wymaganiom, zależnie od zmiennych potrzeb... Stone gruchnął śmiechem. - Musisz się ruszyć zza tego biurka, Joe. Zaczynasz tak mówić, jakbyś zapuścił tam korzenie. Muldoon burknął coś po nosem i przetarł oczy. — Zresztą nieważne. Jest pewne jak w banku, że na Marsa nie polecimy. Już ani za mojego życia, ani za twojego, Phil. — Jesteś taki pewny? Mamy większość elementów. Wiemy, jak zorganizować misję dalekiego zasięgu. — Pewnie, że jestem pewny. Pamiętaj, że cholerny atomowy silnik rozwalił się na orbicie. Rosjanie wciąż przesyłają zdjęcia tego cholerstwa, jak świeci nocą na niebiesko. Z tego, co słyszę, nie ma mowy, żeby znów nam pozwolono wykorzystać NERVA do lotu. AbezNERVA... — Można się pożegnać z misją na Marsa. Chyba że się poleci na silniku chemicznym. — No - warknął Muldoon. - Ale jak? Masz, spójrz na to. - Zaczął grzebać na biurku, aż znalazł lśniący raport, pełen efektownych, kolorowych zdjęć. - To od Udeta i jego chłopaków z Marshalla. Przerobili swój stary projekt, jeszcze z wczesnych lat sześćdziesiątych. Słyszałeś kiedyś o studium EMPIRE? — Nigdy. — Robota Marshalla i paru dostawców, jeszcze w latach sześćdziesiąt dwa, trzy. Program Apollo-Saturn dopiero się krystalizował i inżynierowie pytali, co jeszcze, do diabła, możemy zrobić z tym interesem? I wpadli na pomysł EMPIRE - planetarnych i międzyplanetarnych wypraw załogowych. Spójrz na to. Niektóre z wariantów wymagały napędów atomowych, inne tylko chemicznych. W tym okresie sporządzono wiele takich studiów. Wkrótce potem każdy inżynier z przemysłu lotniczo-kosmicznego utkwił po uszy w Programie Apollo i sprawa ucichła. Stone przekartkował raport. — Więc co Udet teraz chce z tym zrobić? — Odgrzewa wariant z oblotem Marsa wyłącznie na napędzie chemicznym. Trzeba połączyć kilka trzecich członów S 4 B i posłać trajektorią minimalnego wykorzystania energii na zrobienie rundki wokół Marsa. Do realizacji potrzeba dwóch, może trzech startów Saturnów. - Oblot Marsa? Do diabła, co to ma być za misja? Muldoon potarł twarz. — No cóż, mówi się o podróży trwającej z siedemset dni i całym jednym dniu sensownej pracy na Marsie. — Z ekspresową prędkością międzyplanetarną... — Och i jeszcze jedno. Oblatujesz niewidoczną stronę. Stone się roześmiał. — Żartujesz. - No cóż, takie misje proponowano wtedy, w sześćdziesiątym trzecim. Chodziło tylko o to, żeby polecieć. Nikogo nie obchodziło, co będzie dalej, kiedy się już doleci. Program Apollo w istocie sprowadzał się do tego samego. Stone odrzucił raport na biurko. - Nie możesz tego zaaprobować, Joe