Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Jeszcze tylko liczę na obłożenie spędzeń płodu — jako mordów — normalną karą śmierci: wtedy zapanuje u nas w końcu porządek! w styczniu 1993 roku TEMPUS EDAX RERUM 1. Najbezwzględniejszym odczynnikiem weryfikującym literaturę w jej tekstach jest czas, oczywiście, ale jest też utrwalający wpływ tradycji: to po prostu znaczy, że jakkolwiek by się teksty starzały, niektórym dane bywa błogosławieństwo upowszechnionego nawyku — czyli, zwyczajnie mówiąc, przydzielona ranga klasyki nieśmiertelnej. Rozdzielić to, co się opiera przemijaniu „naprawdę”, od tego, co wynika z inercji „nadania godności szekspirowskiej” albo „homeryckiej” zdaje mi się rzeczą niewykonalną. Tkwi tu w podszewce jakaś tautologia, ale tylko częściowo. I tak, powiedzmy, światy odwoławcze, czyli realia, do jakich utwór się odnosi, na jakich stoi, do jakich apeluje, albo pozostają zrozumiale trwałe, albo minęły i zachodzą w niepamięć. Dlatego Tancerz mecenasa Kraykowskiego, którego „odwołaniem” jest sui generis błazeński masochizm i tandeta próżności mecenasowskiej, trwa, natomiast świat, który był tarczą strzelniczą Ferdydurke już zszedł ze sceny. Zeszło z niej to pokolenie polskie, które symbolizowali Młodziakowie, „trzyma się” jeszcze poniekąd trochę karykatura szkoły. Natomiast światy, które w ogóle nie istnieją inaczej niż mitycznie lub fantasty — cznie — mitologiczne, mogą być odwołaniami ustateczniający — mi ochronnie i obronnie przed katastrofą anachronizacji, śmiercią z braku semantycznych rezonatorów, czyli po prostu tym upływem czasu, który to do grobu kładzie, co w nic się już nie może wkorzenić wewnątrz zbiorowej pamięci. Grunt znika, to i korzenie usychają. Grunt wieczny zdobyć: ale jak? Trans — Atlantyk trwa, ponieważ trwa a rebours: formacja sarmacka, zaryta w charakterze narodowym Polaków, okazała się, jako prostsza, bardziej pożywna dla narodowej duszy, w mętniactwie nacjonalistyczno–ojczyźnianym rozkochanej, zdolna do ponownego powstania. To, że jest własną karykaturą na skraju stulecia, nie szkodzi, bo i Trans — Atlantyk jest przecie karykaturą, a znów i to, że zdarzenie polskie w III (jakoby) Rzplitej spowodowałyby Gombrowiczowski skręt umysłowych kiszek, jest sprawą osobną, ponieważ autor odłącza się od dzieła jak matka od dziecka. 2. Wszakże w dawnych czasach oddany byłem optymistycznie sprymitywizowanej wersji i historii piśmiennictwa, beletrystyki i poezji, a polegać miała rzecz na wymieraniu tego, co lichsze, gorsze, kiczowate, na rzecz tego, co bardziej tołstojowskie, dostojewskie, szekspirowskie, nie mówiąc już o gilgameszowo–biblijnym, p skamielinach takiej klasyki, którą czci się, niekiedy wcale jej nie czytając. Tymczasem trwa Karol May i najokropniejsze ramoty, a potrzeby ludzkie rozdwajają się czytelniczo tak, że równocześnie, z chwilą wyswobodzenia rynku książki, zjawia się i popyt na koszmarną ogrodowo — miłosną tandetę, wypchany banałem sfałszowany afekt romansowy, i na potworności nowoczesnej sadystyki kryminalno–gangstersko–szpiegowskiej. A tu na marginesie może wypada ogłosić małe podzwonne po Alpach i oceanach socrealizmu. Hitlerowski narodowy socjalizm może przez brak czasu ani ułamka bredni idących takimi równymi szeregami w takt kapeli nie napłodził. Ale nie tylko w długości trwania obu totalitaryzmów różnica. Hitleryzm w gruncie rzeczy był od początku zupełnym załganiem, i próba wzniesienia go nad to durnowate załganie, jaką np. Heidegger podjął, musiała się dla podnoszącego źle skończyć, ponieważ ten pangermański mit był przeznaczony dla bardzo średnich, jeśli nie ogłupionych ludzi