Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

— Ja też — dodał Gay. — Raz złapałem pięćset żab. — Jeśli Doktor potrzebuje żab, to załatwione — rzekł Mack. — Możemy pojechać nad rzekę Carmel, zarobimy trochę forsy, ale nie powiemy Doktorowi, po co nam potrzebna, tylko urządzimy mu przyjęcie jak cholera. Ciche podniecenie zapanowało w willi „Cichy Kącik”. — Gay — odezwał się Mack — wyjrzyj no przez drzwi i zobacz, czy samochód Doktora stoi przed frontem. Gay odstawił szklankę i wyjrzał. — Jeszcze nie ma — powiedział. — Dobra — rzekł Mack. — Niedługo powinien być z powrotem. Więc słuchajcie, zrobimy tak... Rozdział 8 W kwietniu 1932 roku w Przetwórni Sardynek Hediondo po raz trzeci pękła rura w kotle i dyrekcja, składająca się z pana Randolpha i stenografistki, zdecydowała, że taniej wypadnie kupić nowy kocioł, niż stale naprawiać stary. Kiedy nowy kocioł przybył, stary usunięto na pusty plac między Lee Chongiem i Restauracją pod Niedźwiedzią Flagą, gdzie ustawiono go na podkładkach, by czekał, aż na pana Randolpha spłynie natchnienie, jakby tu zarobić na nim jeszcze z parę dolarów. Stopniowo inżynier zakładów usunął tubing wykorzystując go do łatania różnych fragmentów zużytego sprzętu w Hediondo. Kocioł wyglądał jak staromodna lokomotywa bez kół. Miał duże drzwi na samym wierzchu i niskie drzwiczki paleniska. Stopniowo stawał się czerwony i łuszczasty od rdzy i stopniowo obrastał go ślaz, a opadająca płatami rdza karmiła chwasty. Kwietny mirt wspinał się po jego bokach, a dziki anyżek napełniał wonią powietrze wokoło. Potem ktoś wyrzucił korzeń datury i wyrosło grube, mięsiste drzewo, a białe dzwoneczki zwisały nad drzwiami kotła, zaś w nocy kwiaty pachniały miłością i podnieceniem, rozsiewając niewiarygodnie słodki zapach. W roku 1935 do pieca wprowadzili się państwo Malloy. Tubing był już teraz całkowicie wyjęty i pozostało przestrzenne, suche i bezpieczne mieszkanie. Jeśli ktoś wchodził przez drzwiczki paleniska, musiał to robić na czworakach, ale w środku można było stanąć prosto, a trudno było znaleźć suchsze i cieplejsze miejsce na mieszkanie. Wciągnęli materac przez drzwiczki paleniska i osiedlili się. Pan Sam Malloy był szczęśliwy i zadowolony i przez długi czas szczęśliwa i zadowolona była również pani Malloy. Poniżej kotła leżało mnóstwo wielkich rur, również wyrzuconych z Hediondo. Pod koniec roku 1937, w okresie wielkich połowów, wytwórnie konserw pracowały pełną parą i w związku z tym dawał się odczuć brak mieszkań. Wtedy pan Malloy zaczął po bardzo nominalnej cenie wynajmować większe rury na kwaterę do spania dla samotnych mężczyzn. Zatkane kawałkiem papy z jednego końca i kawałkiem dywanu z drugiego — stanowiły bardzo wygodne sypialnie, aczkolwiek ludzie, którzy byli przyzwyczajeni zwijać się w kłębek przy spaniu, musieli się od tego odzwyczaić albo wyprowadzić. Byli również tacy, co narzekali, że się budzą od własnego chrapania, bo w rurach jest zbyt silne echo. Ale ogólnie biorąc pan Malloy miał niewielki stały dochód i był zadowolony. Pani Malloy była zadowolona, póki jej mąż nie stał się kamienicznikiem, a potem zaczęła się zmieniać. Najpierw wynikła sprawa dywanu, potem wanny, później lampy z kolorowym jedwabnym abażurem. Wreszcie pewnego dnia pani Malloy wlazła na czworakach do kotła, wstała i powiedziała nieco zadyszana: — U Hollmana jest wyprzedaż firanek. Prawdziwe koronkowe firanki z falbankami różowymi i niebieskimi. Komplet firanek od razu z gzymsem kosztuje tylko dolara dziewięćdziesiąt osiem. Pan Malloy usiadł na materacu. — Firanki? — spytał. — A na co ci, na miłość Boską, firanki? — Lubię, jak jest ładnie — oświadczyła pani Malloy. — Zawsze chciałam, żeby wszystko wyglądało ładnie dla ciebie... — i jej dolna warga zaczęła drżeć. — Ależ, kochanie! — krzyknął pan Malloy. — Nie mam nic przeciwko firankom. Bardzo lubię firanki. — Tylko dolar dziewięćdziesiąt osiem — łkała pani Malloy. — A ty mi żałujesz dolara dziewięćdziesiąt osiem — wybuchnęła, a jej pierś poczęła falować. — Nie żałuję — rzekł pan Malloy — ale kochanie, na rany Chrystusa, co będziemy robili z firankami? Przecież nie mamy okien! Pani Malloy płakała i płakała, a Sam trzymał ją w ramionach i pocieszał. — Mężczyźni nigdy nie rozumieją, jak się kobieta czuje — łkała. — Mężczyźni nigdy nie chcą się postawić w położeniu kobiety. A Sam leżał obok niej i gładził ją po karku, i trwało tak długi czas, zanim usnęła. Rozdział 9 Gdy samochód Doktora zajechał przed laboratorium, Mack i chłopaki po kryjomu patrzyli, jak Magda wnosi do wnętrza worki rozgwiazd. Po kilku minutach parujący Magda wrócił ścieżką do willi. Jego kombinezon był mokry od morskiej wody aż do pasa, a w tych miejscach, gdzie wysychał, formowały się białe pierścienie soli. Usiadł ciężko na patentowanym bujającym fotelu, będącym jego własnością, i zrzucił mokre tenisówki. Mack spytał: — Jak się Doktor czuje? — Nieźle — odparł Magda. — Nie skapujesz ani słowa z tego, co gada. Wiecie, co on powiedział o robakach? Nie... lepiej wam nie powtórzę. — Ale wygląda na to, że humor ma nienajgorszy? — badał dalej Mack. — Pewnie — potwierdził Magda. — Złapaliśmy trzysta rozgwiazd. Co się ma martwić! — Zastanawiam się, czy nie powinniśmy iść wszyscy razem? — zapytał Mack sam siebie i sobie też odpowiedział: — Nie, lepiej będzie, jak tylko ja pójdę. Mógłby się zgniewać, jakbyśmy poszli wszyscy. — O co chodzi? — zdziwił się Magda. — Mamy taki jeden plan... — rzekł Mack. — Pójdę sam, żeby nie zdenerwować Doktora. Wy, chłopaki, zostańcie tu i czekajcie. Wrócę za kilka minut. Mack wyszedł i skierował się za tor kolejowy. Pan Malloy siedział przed frontem swego kotła. — Jak się masz, Sam? — spytał Mack. — Dziękuję, nieźle. — A jak pani? — Dziękuję, nieźle — odparł pan Malloy