Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Tym razem wszystko było skończone. Zjedliśmy szybko „Pod Jaskółką”, Michelle popędzała, miała swoje plany, chciała odna-leźć barona. Wyszliśmy więc na République, prowadziła odważnie, przez sam środek placu, koło pomnika i ogródka dla dzieci, na drugą stronę przeprawiliśmy się szczęśliwie. Tutaj, przy rue du Faubourg du Temple, były kafejki gorsze, przysiadały w nich często wypięte pro-stytutki, urzędujące tłumnie na rue de Malte, w jednym z tych lokalików Györmes załatwiał swoje ciemne sprawy. Zastaliśmy go, oczywiście, oddzierał właśnie pierwszą stronę koloro-wego czasopisma „La Vie des Betes”, była tam duża fotografia małpy, złożył ją we czworo i wsunął do koperty zaadresowanej: Monsieur le Directeur André Dernier- Moment, Tourisme, passage Vendôme, Paris 3-e, przeprosił nas na chwilę i wrzucił list do skrzynki, kiedy wrócił, mogliśmy porozmawiać rozsądnie. Postawił nam zaraz aperitif Saint-Raphaël, później jeszcze po kieliszku zielonego Pernau-da, ustaliliśmy, że Michelle zwolni się jutro po południu i pojadą razem do pana Martheau, wstępne kroki już poczynione. – To jest dyrektor całą gębą – recytował pan de Györmes – nie taki, jak ten gnojek, krawa-ciarz z Vendôme, mówię wam: „Transglob” ma centralę na avenue de l’Opera, zajmuje cały dom, siedem pięter, dziewiętnaście filii w mieście, dwadzieścia osiem po departamentach, trzydzieści cztery autokary, każdy autokar półtora miliona. Michelle patrzała jak urzeczona, nie powiem, żeby to było dla mnie przyjemne, dlatego, gdy pożegnaliśmy się z baronem, odradzałem jej zerwanie z biurem pana Dernier-Moment, powiedziałem nawet, że to w gruncie rzeczy pewno całkiem przyzwoity człowiek, ale Mi-chelle odpowiedziała mi, żebym był cicho. Może dlatego nazajutrz pojechałem wraz z nimi na plac de l’Opera, z uszczerbkiem w moich zajęciach, odnaleźliśmy łatwo ogromny gmach „Transglobu”, potem wjechaliśmy win-dą w górę do gabinetu pana Martheau, cały przedpokój, obwieszony plakatami, zawalony był starymi świstkami reklamowymi, jakieś paki z zeszłorocznymi prospektami, przejście było wąskie, nie wiem, czemu tego nie wyrzucali, przy rozsuwanych drzwiach wisiał telefon, ba-ron zadzwonił, najpierw kazano im czekać, czekałem więc razem, nie było nawet gdzie usiąść. Wezwano ich wreszcie, gdy wyszli, sprawa była załatwiona. Schodzili razem schodami, ja za nimi, udało im się jednak przekonać potentata o koniecz-ności otwarcia w Paryżu dwudziestej agencji, na czele stawiał barona, zdziwiłem się, że po-szło tak gładko, musieli mieć w ręku jakieś argumenty. Poszli teraz do Maison du Café, na pierwsze piętro, ja z nimi, usiedli przy szklanej ścianie, za którą widać było, jak na dłoni, cały plac de l’Opera, naradzali się, rysowali coś, planowali, kalkulowali, trzeba było teraz przebu- dować, odremontować lokal, pan Martheau dał kredyty na przerobienie wystawy, pokrywał koszta wielkiej szyby, szklanych drzwi, nowej, nowoczesnej lady, elektrycznego ogrzewania, zrobimy dużo bardziej elegancko niż w tej budzie na Vendôme. Byli ciągle tak zajęci, że opuściłem ich, jak mi się zdawało, ostentacyjnie, a potem prze-szedłem całe Wielkie Bulwary, aż do République, godzina drogi, bezmyślnie patrzałem na wystawy, a koło Richelieu-Drouot wmówili mi sześć krawatów, które wcale mi się nie podo-bały, przystanąłem na chwilę, dali mi jednak spory rabat i tym mnie przekonali. Przypomnia-łem sobie, rozmawiając z wymownym przekupniem, że tak właśnie zaczynał pan Dernier-Moment. Michelle pracowała ciągle w passage Vendôme, gdzie nikt nie domyślał się niczego, cho-dziliśmy na obiady pod „Hirondelle”, baron jadał teraz z nami stale, a potem siadywaliśmy w jego kafejce po drugiej stronie placu République. Wreszcie, we wszystkich gazetach równo-cześnie, ukazał się wielki anons, że powstała nowa agencja podróży „Centrotour” (niżej, ma-łymi literkami, oddział firmy „Transglob”) pod kierownictwem doświadczonego Imre de Gy-örmes, przy bulwarze Rochechouart, Paris 9-e, metro Anvers, correspondance: Pigalle i Bar- bes-Rochechouart. Wywołało to nową burzę w passage Vendôme. Pan Dernier-Moment, przeczytawszy, zbił trzecią szybę, znowu trzasnąwszy drzwiami nazbyt mocno, myślał nawet skarżyć do sądu o przywłaszczenie dawnej nazwy swego przedsiębiorstwa, zapowiadał, ale na tym się skoń-czyło, nie miał prawa, bo różniła się o jedną literę, szybę wprawiono, naklejono literki DIRECTION, ale po paru dniach znowu zbierano je z podłogi, kiedy się okazało, że zginęły listy agentów prowincjonalnych, setki nazwisk, ale nie tylko te, podobno inne także zginęły