Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Patrol wyczołgał się zza wydm i ruszył w naszą stronę, maskując się gałęziami jak Las Birnamski w Makbecie, A wtedy czasy były takie, że opalać się nago u nas mogli tylko i wyłącznie Niemcy wschodni. Otrzymaliśmy obaj wezwanie na kolegium orzekające za obrazę moralności i pewnie by się na tym skończyło, gdyby nie mój głupi pomysł opisania tego w felietonie w "Kulturze". Felieton się nazywał Polowanie na rozbierańca. I zaczynał od tego, że z redaktorem Markowskim analizowaliśmy bez majtek, za to na szachownicy, bo akurat się kończyły szachowe mistrzostwa świata, wariant obrony Nimzowi- 188 tscha, zastosowany w partii Fischer-Spasski, aż tu zza gałęzi wychylił się plutonowy milicji. Dalej w felietonie było tak: "Ciekawe, gdzie trzymacie dowody osobiste?, zapytał i zaproponował mi zbicie konia". Cenzura to przepuściła, ale się zrobiła afera. Rzecznik prasowy MSW, pułkownik Kudaś-Bronisławski, przysłał w tej sprawie pełen oburzenia list do "Kultury". A Janek Pietrzak, komentując to wydarzenie w kabarecie Pod Egidą, powiedział, że "pułkownik Kudaś przysłał w tej sprawie do »Kultury« list otwarty... Chyba z przyzwyczajenia" . Na kolegium orzekające w Pucku zjechali się prawie wszyscy znajomi z Chałup. A tam spędzała wakacje cała tak zwana elita towarzyska: pisarze, aktorzy, reżyserzy. Przyjechał też z kroniką filmową Marek Piwowski. Posadzono Markowskiego i mnie na regularnej ławie oskarżonych, na której powiesiłem majtki, prezentując je potem przed kamerą jako poszlakę. Rozwścieczony plutonowy wykrzykiwał, że "świetnie wie, jakiego konia miałem na myśli". A ja się broniłem, że nie mogę odpowiadać za skojarzenia świadka. Podekscytowany obecnością kamery i sławnych ludzi przewodniczący kolegium spytał dramatycznie: - Co oskarżony chce powiedzieć w ostatnim słowie? - No to wpadając w odpowiedni ton, powiedziałem: - Chciałem prosić kolegium o darowanie mi życia. W kronice to nie poszło, a nas skazano na najwyższy wymiar kary. Nie pamiętam ile, ale ponad trzy tysiące. Sprawa się zrobiła głośna. No i odebrano mi tę nagrodę. Członek Biura Politycznego towarzysz Łukaszewicz powiedział Wilhelmiemu, że chciałem ośmieszyć powiatowy wymiar sprawiedliwości i że nie można dopuścić do tego, żeby w prasie się ukazały rysunki gołego Głowackiego zasłaniającego się nagrodą "Kultury". Nagrodę zamiast mnie dostał Wiktor Osiatyński za książkę Zrozumieć 189 świat. To były zresztą świetne wywiady z amerykańskimi naukowcami. A ja na pociechę dostałem jako męczennik odznaczenie niemieckiego towarzystwa nudystów i zaproszenie na jakieś wakacje na Renie, gdzie już ze strachu nie pojechałem. Ale pamięć o moim czynie nie zginęła. Wiele lat później na Manhattanie zaczepił mnie wzruszony rodak: - Czy pan Janusz Głowacki? - zapytał. - To pan się rozebrał na plaży w Chałupach. Chciałem powiedzieć, że pana podziwiam. ' , 1989 w Warszawie Przez pierwszych kilka lat po przyjeździe do Stanów, kiedy już mi się udawało zasnąć, bo bezsenność męczyła, dopadał mnie ciągle ten sam koszmar: jechałem na chwilę do Polski, a kiedy miałem już wracać, odbierano mi paszport. Opowiedziałem sen paru znajomym i się okazało, że to był klasyk. Wszystkim co do jednego emigrantom, z Czesławem Miłoszem włącznie, to się kiedyś przyśniło. , Oczywiście jako człowiek z wyższym wykształceniem w takie głupoty jak sen nie wierzyłem. I tuż przed historycznymi wyborami 1989 roku pomyślałem, a może by tak i pojechać... Nie miałem jeszcze obywatelstwa amerykańskiego, więc musiałem jechać na polski, wydany przez Pagart na wyjazd do Londynu paszport, który konsul w Nowym Jorku w związku z głasnostią przedłużył. - Czy jest pan pewien, że nie będę miał żadnych problemów? - zapytałem na wszelki wypadek. - Panie Januszu - uśmiechnął się - żyjemy w innych czasach. Ale o tej zmianie nie została powiadomiona urzędniczka Pagartu. Jak niektórzy pamiętają, w PRL-u, odbierając paszport, zostawiało się dowód osobisty i matka namówiła mnie, żebym go odebrał, bo tam był stempelek, że jestem na Bednarskiej zameldowany. Urzędniczka Pagartu poprosiła, żebym jej na chwilę 191 paszport pokazał, a ja jak głupi się zgodziłem. Wzięła, zniknęła na piętnaście minut, wróciła z triumfującym uśmiechem i powiedziała, że paszport jest nieważny, bo bez pozwolenia przedłużyłem pobyt za granicą, a mój dowód został już zlikwidowany. I mam się zgłosić w biurze paszportowym na Koszykowej, gdzie już na mnie czekają. - Ale konsul w Nowym Jorku obiecał mi... - Konsul nie ma tu nic do gadania. - Ale głasnost... - Niech mnie pan nie straszy Rosjanami. - Ale ja muszę za trzy dni wyjechać... Nigdzie pan nie pojedzie. - Mnie się zaczynają w Los Angeles próby sztuki... - Niech mnie pan nie rozśmiesza