Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Natura tych objawień jest, jeśli tak można powiedzieć, czysto płciowa, a głównym problemem jego życia jest problem „świadomie programowej zdrady", której „parametrami były: narzeczona i Hela Bertz, a zmienną jak zwykle on sam". Z tego powodu nazywa siebie „zupełnie zwykłą, małą, pospolitą, smutną świnią, un cochon triste". Ale on postanowił dowieść sobie i światu, że wcale nie był znowu taką zwykłą, małą i pospolitą „świnią", tylko czymś daleko gorszym i na większą skalę. Czuł się „małym podłym stworem i z szaloną siłą zapragnął jakiego bądź wywyższenia ponad samego siebie" — za pomocą choćby podłości wobec narzeczonej swej, Zosi, którą w dzień ślubu zdradził z Helą Bertz. Wyznaje: „Kochać jedną kobietę jak przyjaciela i mieć dowolną ilość kochanek — to byłby ideał." Ten ideał, jedyny zresztą w swoim życiu, stara się konsekwentnie realizować, aczkolwiek przeszkadza mu w tym wybitnie brak większej ilości pieniędzy,, których tylko „trochę miał zarabiając je jako aplikant adwokacki". Stąd władza nad nim Heli Bertz nie tylko zmysłowa, ale i pekuniarna. Stopniowo stanie się jej utrzymankiem, jak przedtem był utrzymankiem Zosi: „myślę, że teraz dopiero — powiada — uświadomiłem sobie materialną niezależność, którą zawdzięczam Zosi". Był mikrosplanchikiem,. a więc według własnego przeświadczenia, niezdolnym do jedynej, wytrwałej, wielkiej i wiernej miłości. Zna twórczość Prousta i Valery'egor ale rozmowę o nich traktuje jako jedynie preludium do ekscytacji erotycznej z Helą Bertz, która mówi mu wprost w oczy: „Ma pan 28 lat i jest pan niczym, dość interesującym niczym: przekrojem pewnego typowego stanu pewnej warstwy społeczeństwa." Oczywiście, dla Heli^ zarówno jak dla Zosi i innych kobiet, był interesujący z wiadomych „be-bechowatych" względów: „Jestem sam" — mówi o sobie Bazakbal, wskazując na swoje osamotnienie wewnętrzne, izolację duchową i wyobcowanie społeczne. Wszystko wokół niego „jest — powiada — za małe, żeby w imię tego żyć, i za małe, żeby zginąć. A kim jestem, nie wiem." Nie wie także, jak rozwiązać pytanie, „czym żyć i w imię czego żyć". Myśli o sobie: „Jestem symbolem przełomu, małym semaforkiem ginącej klasy niepotrzebnych ludzi, ludzi-gratów", a potem stwierdza, że jest „zgniłym odpadkiem burżuazyjnej kultury bez przyszłości". Wreszcie dochodzi do wniosku, że „śmierć jedynie daje ten wymiar potęgi życia, w którym mogą się nasycić takie nieszczęśliwe kanalie" jak on. Hela Bertz zaś nazywa go z tego powodu „samozachwycającym się mikrosplanchicznym nihilistą". Poza wyczynami erotycznymi, ekstrawagancjami homokoka-inistycznymi, głoszeniem jakiejś bredni pseudofilozoficznej i braniem udziału w bredzeniach dyskusyjnych — Atanazy Bazakbal nic nie robi. jest „improduktywem nie tylko w znaczeniu metafizycznym", jak sam mówi o sobie. Jedynym jego „czynem realnym" na całej przestrzeni fabuły powieściowej, to zabicie Szweda, instruktora narciarskiego, z zazdrości o Hele. Był dziwaczną mieszaniną „sadysty z masochistą". „Otóż jestem poprostu zwykłym alfonsem" — konkluduje wreszcie o sobie, zdając sobie sprawę z tego, że Bela Bertz go utrzymuje tylko dla własnej erotycznej wygody. Wszyscy w końcu go opuszczają, na całym świecie są tylko: „bogata Hela i on: biedny alfonsik (może «metafizyczny»)". A więc dobrana para! Zgodnie więc z tą swoją rolą, po ucieczce od Heli, kiedy wraca z Indii do kraju, na „okręcie" (mówi autor, zamiast na statku) „uwiódł młodą wdowę po oficerze", „potem jakąś brazylijską kokotę z Rio, potem żonę ohydnego holenderskiego byznesmana, potem miał perwersyjny romansik z córką «pasera» — wkrótce rniał cały harem". W Bombaju „poszedł do indyjskich tancerek na Malabar Road i tam spędził noc całą". I wreszcie, gdy statek przybił do Pireusu, „nie wytrzymał i poszedł do jakiegoś bajzlu dla wyższych oficerów marynarki i tam bawił się wcale dobrze z jakąś zwyczajną Żydóweczka aż z Kiszyniowa i rozmawiał z nią «istotnie» o niwelizmie* i o problemie semickim w ogóle". Bezpośredni udział w życiu Atanazego, a przez niego w życiu Heli, bierze Zosia Osłabędzka, jako jego narzeczona. Jest „prawie lnianą blondynką", ma „zielone, trochę ukośne" oczy, które „miały w sobie dziewczynkowatą kotkowatość na tle bestyjkowato-lubieżnawym, przy jednoczesnej głębi, zresztą chwiejnej, i mądrym, zimnym zamyśleniu. Pełne, bardzo świeże i trochę niekształtne w rysunku usta, rozedrgane i niespokojne, stanowiły kontrast ze zwracającym uwagę klasyczną pięknością prostym i cienkim nosem. Była wysoka i w miarę pełna. Ręce i nogi cienkie w przegubach i długie wrzecionowate palce [...] Studiowała medycynę zupełnie bez wewnętrznej potrzeby... w jakichś zamiarach pie-lęgniarsko-szkolnych." Myśli o sobie: „Jestem psychiczna masochistka, a fizyczna sadystka", bo chciałaby należeć do Bazakbala i Baehrenklotza jednocześnie i na raz. Właściwym i jedynym celem jej życia jest mieć męża, choćby za cenę swego majątku, zostać matką i wegetować w dosycie zatęchłego mieszczańskiego dobrobytu. Pod tym względem zgadzała się zupełnie ze swą matką, wdową po starym Osłabędzkim. Matka z córką, „aż nieprzyjemnie do siebie po-uobne zarówno fizycznie, jak psychicznie, mimo iż nie śmiałyby się Przyznać do tego za nic w świecie przed kimś, ani przed sobą nawet, to znaczy o komunizmie (M. P.). 227 126 używały w cichości samotnego szczęścia w domu i swobodnego rozporządzania dość dużym majątkiem ziemskim i «miejskim». Podobno rodzina Rżewskich, z której pochodziła pani O., używała w Małopolsce hrabiowskiego tytułu. Stąd lekkie, ale nieszkodliwe zresztą fumki i puszenie się. Atanazy, jako potomek tatarskiego rodu trzeciej klasy, o którym pies nie wiedział, nie był zupełnie odpowiednim mężem dla Zosi. Stąd atmosfera mezaliansu." Do kręgu rodu Osłabędzkich należała jeszcze pani Giną z Osła-będzkich Beer, żona bogatego Żyda i kuzynka Zosi, była to sekretna kochanka Atanazego. Ona to wypowiada słynne zdanie pod adresem wszystkich bohaterów powieści, nie wyłączając niwelistów (czyli komunistów, oczywiście w karykaturze): „O, jakże dziwne formy może przybrać szaleństwo ludzi zdrowych" — dodajmy od siebie — zdrowych fizycznie, bo psychicznie wszyscy są klinicznie obciążeni. Ta Giną staje się ostatnią osłodą erotyczną i duchową przegranego psychicznie i społecznie Atanazego. Ułatwia mu wizyty z niwelistycznym dyktatorem Tempe, byłym jego przyjacielem, a obecnie kochankiem Giny