Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Byłem grzeczny, miałem dobre maniery, moi przełożeni i koledzy cenili mnie; ale jako że z natury jestem mało wylewny, nie udało mi się zadzierzgnąć prawdziwych więzów przyjaźni. Wieczór zapadał szybko nad okolicą Lisieux. Dlaczego w pracy nigdy nie dałem dowodu takiego zaangażowania jak Marie--Jeanne? Dlaczego w ogóle w życiu nigdy nie dałem dowodu prawdziwego zaangażowania? 30 Tak minęło jeszcze kilka tygodni, nie przynosząc żadnej odpowiedzi; potem, dwudziestego trzeciego grudnia rano, wsiadłem do taksówki i pojechałem na lotnisko Roissy. A teraz stałem tu sam jak palec, kilka metrów od stanowiska biura podróży „Nouvelles Frontieres". Była sobota rano, okres świąteczny, lotnisko Roissy zatłoczone jak zwykle. Mieszkańcy Europy Zachodniej, kiedy tylko mają kilka dni wolności, pędzą na drugi koniec świata, przemierzają samolotem połowę kuli ziemskiej, zachowują się dosłownie tak, jakby uciekali z więzienia. Nie krytykuję ich; mam zamiar zrobić to samo. Moje marzenia są zwyczajne. Jak wszyscy mieszkańcy Europy Zachodniej, chciałbym podróżować. No, ale wynikają z tego różne problemy, bariera językowa, zła organizacja środków transportu, ryzyko kradzieży czy oszustwa; żeby wyrazić rzeczy w sposób dosadniejszy: to, czego naprawdę bym sobie życzył, to uprawianie turystyki. Mamy takie marzenia, na jakie nas stać; moim marzeniem jest podróżować bez końca: „Ta trasa stanie się twoją pasją", „Pobyty pełne barw" oraz „Przyjemności na zamówienie" - by przytoczyć tematy trzech katalogów „Nouvelles Frontieres". Od razu zdecydowałem się na trasę z programem zwiedzania, ale długo wahałem się między „Rumem i salsą" (ref. KUB CO 033, 16 dni/14 noclegów, 11 250 franków pokój dwuosobowy, dopłata za pokój pojedynczy: 1350 32 franków) a „Tajskim tropikiem" (ref. TAJ CA 006, 15 dni/13 noclegów, 9950 franków pokój dwuosobowy, dopłata za pokój jednoosobowy: 1175 franków). Właściwie bardziej pociągała mnie Tajlandia; ale za Kubą przemawiało to, że jest jednym z ostatnich krajów komunistycznych, długo to prawdopodobnie już nie potrwa, ma ona coś z wymierającego systemu, taka polityczna egzotyka, no, tego typu rzeczy. W końcu wziąłem Tajlandię. Trzeba przyznać, że tekst broszury był zręcznie napisany, łatwo porywający przeciętne dusze: Wycieczka zorganizowana, szczypta przygody - trasa wiedzie wśród bambusów nad rzeką Kwai na wysp§ Koh Samui. A na koniec, po przepłynięciu malowniczego przesmyku Kra znajdziecie sie Państwo na Khon Phi Phi, nieopodal wyspy Phuket. Podróż co o l po tropikach. Punktualnie o ósmej trzydzieści Jacąues Maillot zatrzaskuje drzwi swojego domu przy bulwarze Blanąui, w osiemnastej dzielnicy, siada na skuter i zaczyna przemierzać stolicę ze wschodu na zachód. Kierunek: siedziba „Nouvelles Frontieres", bulwar de Grenelle. Co drugi dzień wpada do kilku swoich agencji: „Przynoszę ostatnie katalogi, zabieram listy i sprawdzam, jaka jest sytuacja", tłumaczy szef, jak zwykle nakręcony energią niczym sprężyna i jak zwykle w niesamowicie kolorowym krawacie. Sprzedawcy od razu reagują, jakby ktoś dał im kopniaka: „Po mojej wizycie w tych agencjach obroty wzrastają...", tłumaczy z uśmiechem. Dziennikarka z „Capital", wyraźnie pod jego urokiem, wyraża w dalszym ciągu wywiadu zdziwienie: któż mógłby przewidzieć w 1967 roku, że niewielkie stowarzyszenie, założone przez garstkę kontestujących studentów, wypłynie na tak szerokie wody? Z pewnością nie tysiące manifestantów defilujących w maju 33 1968 roku przed pierwszym biurem „Nouvelles Frontieres" na placu Denfert-Rochereau w Paryżu. „Znaleźliśmy się dokładnie w tym miejscu, w jakim należało się wtedy znaleźć, naprzeciwko kamer telewizyjnych...", wspomina Jacques Maillot, były skaut i lewicowy katolik, niegdyś członek UNEF, Krajowego Związku Studentów Francuskich. Była to pierwsza reklama przedsiębiorstwa, którego nazwę zainspirowały mowy Johna Kennedy'ego na temat „nowych granic"* Ameryki. Zagorzały liberał Jacąues Maillot wygrał batalię z monopolem Air France o demokratyzację przewozów lotniczych. Odyseja jego firmy, która po trzydziestu latach stała się pierwszym przedsiębiorstwem turystycznym we Francji, była przedmiotem fascynacji specjalistycznej prasy ekonomicznej. Podobnie jak FNAC, jak Club Med, „Nou-velles Frontieres" - powstałe wraz z cywilizacją czasu wolnego i rozrywki - mogło symbolizować nowe oblicze nowoczesnego kapitalizmu. W 2000 roku po raz pierwszy przemysł turystyczny stał się najbardziej dochodową dziedziną gospodarki światowej. „Tajski tropik", nawet jeśli do jego odbycia wystarczało mieć przeciętną kondycję fizyczną, należał do kategorii „podróży pełnej przygód": zróżnicowane kategorie zakwaterowania (podstawowe, standardowe, pierwszej kategorii), liczba uczestników ograniczona do dwudziestu w celu zapewnienia jak najlepszej integracji grupy. Zobaczyłem zbliżające się dwie śliczne Murzynki z plecakami, przez chwilę miałem nadzieję, że wybrały tę samą trasę; potem spuściłem wzrok, poszedłem do okienka odebrać dokumenty. Lot trwa ponad jedenaście godzin. Fr. nouvellesfrontieres (przyp. tłum.). 34 Podróżować w dzisiejszych czasach samolotem, niezależnie od tego, jaką linią lotniczą, niezależnie od celu podróży, oznacza, że człowiek przez cały czas trwania lotu jest traktowany jak kawał gówna. Skuleni w śmiesznie małej przestrzeni, z której trudno się wydostać, nie przeszkadzając sąsiadom siedzącym w tym samym rzędzie foteli, od razu słyszymy serię zakazów wydawanych przez stewardesy z przyklejonymi do ust fałszywymi uśmiechami. Gdy tylko wchodzimy na pokład samolotu, natychmiast zabierają nam wszystkie rzeczy i zamykają w schowku na bagaże - do którego, aż do lądowania, nie można mieć pod żadnym pozorem dostępu. Przez cały lot wymyślają najrozmaitsze szykany, uniemożliwiając wszelki ruch i w ogóle jakąkolwiek aktywność, poza tymi, które przewiduje ściśle określony, dość ubogi repertuar: degustacja napojów gazowanych, amerykańskie filmy na wideo, zakupy produktów po cenach wolnocłowych. Ciągłe poczucie niebezpieczeństwa, podsycane obrazami katastrof lotniczych, jakimi żywi się nasza wyobraźnia, narzucony bezruch w ograniczonej przestrzeni wywołują stres tak gwałtowny, że podczas dłuższych rejsów zdarzają się zgony na atak serca. Obsługa samolotu stara się za wszelką cenę zwiększyć ów stres, zabraniając zwalczać go tradycyjnymi metodami. Pozbawieni papierosów i lektury pasażerowie coraz częściej pozbawiani są również alkoholu. Chwała Bogu, te cholerne stewardesy nie przeprowadzają jeszcze rewizji osobistej. Jako doświadczony pasażer, uzbroiłem się w niewielki neseserek, gdzie miałem wszystko, co pozwala człowiekowi przeżyć: kilka dwudziestojednogramowych plasterków z nikotyną Nicopatch, środki nasenne, buteleczkę southern comfort. Zapadłem w niezdrowy sen w momencie, gdy przelatywaliśmy nad byłą NRD