Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
.. tak mi mówili... A zresztą, widzisz, to nie moja tylko rzecz; czterech nas do tego należy... Kiedy tak z Semenem rozmawiałem, ów, co mnie miał u swego konia, a był to Midopak, bardzo pilnie słuchał, a z niedowierzaniem to na mnie, to na Semena spoglądał, czy się też nie zmawiamy z sobą. – A gdzieś to podział, coś wykopał? – pyta Semen. – Tam, gdzie mi się bezpieczne zdało – odpowiem. – U siebie masz? – Nie u siebie; we Lwowie mam. – Gdzie? – W pewnych rękach to jest – rzekę. – Daj tobie Bóg – mówi na to Semen – aby to w pewnych rękach było, bo inaczej żyw od nas nie wyjdziesz i lepiej by było, żeby ciebie matka na świat nie rodziła! – Daj i tobie Bóg – odpowiem – aby ci każdy tak wiary dotrzymał, jako ja, Semenie! Kto tobie kazał mnie, pacholęciu jeszcze, twoje tajemne sprawy zawierzać, kto tobie kazał kamień ciężki do nóg mi wiązać, miecz mi nad głową zawieszać, bo to miecz dla mnie był, miecz na moje gardło! Jam matkę opuścić, jam w świat uciekać, jakby złodziej się taić, dobrym ludziom kłamać, w trwodze bezustannej żyć musiał, aby tobie wiary dochować, jakożem i dochował. A jeżeli tej twojej przeklętej rzeczy nie będzie już we Lwowie, to ją pewnie diabeł wziął, bo to jego było, a i ciebie weźmie, bo tego wart będziesz, jeśli pomsty na niewinnym szukać zechcesz! Nic na to Semen nie odpowiedział, ale widać było, że mu na taką mowę moją bardzo markotno się zrobiło. Jechaliśmy tak w milczeniu dość długo ku Paniowcom, a zamek tameczny ciągle nam widniał nad Smotryczem. Niedaleko Paniowiec widzę obóz, ale nieduży, jakich dwadzieścia namiotów i tyleż wozów, a koło wozów kilkadziesiąt osiodłanych koni kozackich. Zbliżając się do obozu, słyszymy krzyki jakoby radosne i strzelanie z samopałów i pistoletów jakoby na wiwat. Semen i obaj Kozacy popatrzyli na siebie z zadziwieniem, snadź im to zagadką było, a że to nie bójka była, ale jakieś wielkie radowanie się kozackie, to już z okrzyków miarkować było można. Widzimy dwóch Kozaków, co wyskoczyli na koniach z obozu i pędzą naprzeciw nas, i czapkami w powietrzu wywijają, i krzyczą, że dobrą nowinę niosą. – Opanas jest! Bedryszko stary jest! – wołają z całego gardła. – Ojciec jest! – krzyknął Semen tak radośnie, że się aż we mnie serce także odezwało na jego uciechę, i kopnął się z kopyta do obozu, co tylko koń jego mógł wyskoczyć. Midopak puścił swojego konia także kłusem, tak że znowu dobrze musiałem wydzierać nogi, ale już bardzo blisko było i nie bardzom się zmęczył, a nawet rad byłem, że prędzej zobaczę, co się tam w obozie kozackim dzieje. Midopak wjechał w obóz, a ciągle mnie dobrze na troku trzymał, bojąc się, abym w tym zamieszaniu nie urwał się i nie umknął. Ale ja, gdybym był nawet mógł uciekać, pewnie byłbym nie uciekł, bo to, com obaczył, tak mi dodało serca, żem się już cale czuł bezpieczny. Owo gromada Kozaków z wielkimi wiwatami podniosła na rękach w górę Opanasa, a Opanas stał na ich ramionach, chwiał się w powietrzu, przechylał się to na lewo, to na prawo, 98 aby wagi nie stracić, ale śmiał się wesoło do mołojców i czapką im potrząsał. Tylkom spojrzał na Opanasa, Semenowego ojca, tak zaraz i ja z radością krzyknąłem: – Pańko! Bo to nie kto inny był, jeno ów Pańko, więzień turecki, któremu w Ruszczuku tak szczęśliwie do ucieczki pomogłem i z którym całą drogą przez bałkańskie góry w karawanie odbywałem. Tymczasem Semen, nie mogąc się przecisnąć do ojca, zawołał na Kozaków, aby go puścili i stary Bedryszko nagle jakby utonął między mołojcami, a potem, wydostawszy się z tego zgiełku, z synem się witać zaczął. Wszyscy razem mówili do niego, wszyscy razem pytali, tak że żadnego zrozumieć nie mógł, on też nikomu nie odpowiadał, tylko ręce im ściskał po kolei, żadnego nie pomijając