Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Flaga nurkowania została opuszczona i zwinięta. Rufa łodzi wznosiła się i opadała na fali. Dań śpiewał marynarską piosenkę o “Lekkomyślnej Sally”, dla której “miłość marynarza... to dziecinna zabawa”. - Może poszedłeś do Evelitha w niewłaściwy sposób -zauważyłem. - Trzeba było mu coś zaproponować, zamiast o coś prosić. - Co mogłem zaproponować takiemu człowiekowi jak Evelith? - Przecież jest kolekcjonerem. Mogłeś mu zaproponować jakieś starocie. Mam w sklepie piórnik z przyborami do pisania, który podobno należał do jednego z sędziów występujących w procesach czarownic, niejakiego Henry'ego Herricka. W każdym razie oznaczony jest inicjałami “H.H.”. - Chyba wymyśliłeś dobry sposób - wtrącił Jimmy. -W każdym razie warto spróbować. Ludzie tacy jak Evelith kryją się przed światem, bo myślą, że każdy tylko czyha na ich własność. Zwróćcie uwagę, w jaki sposób Evelith sprzedaje swoje obrazy... anonimowo, żeby nikt nie mógł wyśledzić, skąd pochodzą. Edward wydawał się trochę zmieszany, ponieważ to nie on wpadł na pomysł, żeby przekupić starego Evelitha jakąś łapówką. Ale opanował się i powiedział, siląc się na swobodny ton: - Chdźmy tam jeszcze dzisiaj, dobrze? To tylko pół godziny jazdy. Może to rzeczywiście dobry pomysł. - Dzisiaj jestem za bardzo zmęczony - odparłem. - Poza tym moi teściowie przychodzą z wizytą. Może jutro rano, około dziesiątej. Edward wzruszył ramionami. - Mnie to odpowiada. A ty, Gilly? Wybierzesz się z nami? W normalnych okolicznościach nie zapraszałby jej, ale wyczułem, że próbuje wysondować, co mnie łączyło z Gilly. Gilly popatrzyła na mnie z łatwym do odczytania wyrazem twarzy i powiedziała: - Nie, dziękuję. Jutro muszę popracować w sklepie. My, niezależne kobiety interesu, nie możemy odpocząć ani na chwilę. - Jak sobie życzysz - mruknął Edward. Wpłynęliśmy do przystani i rzuciliśmy cumy. Kiedy ładowaliśmy sprzęt do nurkowania na tył furgonetki Dana Bassa, Forrest podszedł do mnie i poklepał mnie przyjaźnie po ramieniu. - Dobrze się spisałeś dziś rano, jak na pierwszy raz. Jeśli chcesz potrenować, wpadnij do Klubu Płetwonurków w poniedziałek wieczorem. Kiedy znajdziemy to draństwo, pewnie będziesz chciał je zobaczyć na własne oczy. - Lepiej chodźmy zawiadomić policję i straż przybrzeżną 0 pani Goult - przypomniałem mu. - Dań się tym zajmie. Znają go na komendzie. Nurkowie z klubu ciągle wyławiają jakieś utopione niemowlęta, matki samobójczynie i niechciane psy w workach obciążonych kamieniami. • - Wygląda na to, że morze kryje w sobie wiele grzechów -zauważyłem. - Żebyś wiedział - odparł poważnie Forrest. Kiedy miałem już odjeżdżać, podeszła do mojego samochodu Gilly i nachyliła się do otwartego okna. Wiatr rozwiewał jej włosy. - Naprawdę wracasz dziś do domu? - zapytała. - Muszę. Popatrzyła na mnie bez słowa, a potem wyprostowała się wystawiając twarz na wiatr. - Wolałabym, żebyś tam nie wracał - powiedziała. - Ja też bym wolał. Ale ucieczka nie ma sensu. Muszę to jakoś wytrzymać i muszę wreszcie zrobić z tym porządek. Nie chce ryzykować drugiej takiej nocy jak wczorajsza. Prędzej czy później tobie albo mnie, albo nam obojgu stanie się krzywda. Nie zapomniałem, co spotkało biedną starą panią Simons. Nie chcę, żeby coś takiego spotkało ciebie. Ani mnie, prawdę mówiąc. - No cóż - powiedziała Gilly ze smutnym, filozoficznym uśmiechem. - - To był krótki romans. Szybko się zaczął 1 szybko się skończył. - Chyba nie myślisz, że między nami wszystko skończone - zaprotestowałem. - Nie, przynajmniej jeśli o mnie chodzi. Dopóki ty tego nie powiesz. Wyciągnąłem rękę, a Gilly wzięła ją i .uścisnęła. - Mogę później do ciebie zadzwonić? - zapytałem. Skinęła głową. - Będę czekać - powiedziała i uśmiechnęła się do mnie samymi oczami. Odjeżdżając spojrzałem we wsteczne lusterko i zobaczyłem ją, jak stała na nadbrzeżu z rękami w kieszeniach swojej parka. Nie zapomniałem przy niej o Jane. Tego nie mogłaby dokonać żadna dziewczyna. Ale przy niej, po raz pierwszy od śmierci Jane, poczułem, że znowu żyję i że życie może być piękne. Rozmyślałem, jakie to dziwne, że ludzie rzadko zapatrują się optymistycznie na przyszłość i na nieuchronny bieg historii, a zamiast tego pokładają całą wiarę w drugim człowieku, równie zagubionym i niepewnym. Nic tak nie dodaje odwagi jak świadomość, że ktoś cię kocha i że nie jesteś sam. Wjechałem w Aleję Kwakrów i u stóp wzgórza zobaczyłem George'a Markhama, zajętego naprawą płotu. Zatrzymałem samochód i wysiadłem. - Jak leci, George? - zawołałem. George wyprostował się, wycierając poplamione kreozotem ręce o roboczy kombinezon. - Słyszałem, że wycofali oskarżenie przeciwko tobie -powiedział. Próbował zdobyć się na szczerość, ale widziałem, że jest zmieszany. - Brak dowodów - wyjaśniłem. - Poza tym ja tego nie zrobiłem. - No, nikt nie mówił, że to ty - pospiesznie rzucił George. - I nikt nie mówił, że to nie ja. Ale ktoś powiedział, że tego wieczoru włóczyłem się po okolicy i że byłem wytrącony z równowagi. - Bo byłeś wytrącony z równowagi. Sam musisz to przyznać. Wsadziłem ręce do kieszeni spodni i popatrzyłem na George^ z uśmiechem. - Masz rację, George. Rzeczywiście byłem wytrącony z równowagi. Ale każdy by się przestraszył, gdyby zobaczył to co ja. George obrzucił mnie uważnym spojrzeniem, przymknąwszy jedno oko, jak gdyby oceniał moją wagę. - Ty naprawdę widziałeś Jane na huśtawce? - Tak - - potwierdziłem. - - A później widziałem ją jeszcze raz. Milczał przez długą chwilę, pogrążony w myślach. Na dworze było zimno. George wytarł nos rękawem. Stałem spokojnie, z rękami w kieszeniach, i obserwowałem go