Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Ja jutro pojadę do Lusi i naocznie się przekonam, jak tam z nią jest i czy ona wie albo się domyśla, w jaką wpadła kałużę. Długo jeszcze rozprawiali o tym, bo Martynian uspokoić się nie mógł - wyszedł już po północy cały zburzony od Dramińskich. Tymczasem Mieczysław, powoli przygotowywany przez Orchowską, bliskim był także dowiedzenia się obrzydłych tajemnic tego domu dra Variusa, do którego tak trudno się było dostać, i nie wiadomo, co by był począł, gdyby go doszła wieść o losie siostry, ale przypadek inaczej zrządził i przygotował rozwiązanie smutnego dramatu. Ospowata panna Eugenia, do której prawie nie odzywała się nigdy Lusia, od niejakiego czasu dla niej słodszą się daleko stała. Miała w tym rachubę swoję, pragnęła pozbyć się z domu młodej pani, a poznawszy ją nieco, wyrachowała, że jest to możliwym. Z początku zbliżenie się trudnym było. Lusia wszakże musiała słuchać jej szczebiotania, pochlebstw, narzucania się, które niby wypływało z użalenia nad jej losem. Ospowata nie zważała na to, że jej nie słuchano, że nie odpowiadano - prawiła swoje i nadskakiwała pani. Sądziła, że potrafi pozyskać zaufanie, dowiedzieć się coś o stosunkach z Martynianem, którego miłość była jej wiadomą, że doprowadzi do nierozważnego kroku i wyda ją przed doktorem lub skłoni do porzucenia go. Ludwika była nadto zacną i czystą, ażeby się uwikłać dała, nie miała tajemnic i nie chciała mieć ich, choćby sercu ulgę przyniosły. Na próżno więc panna Eugenia zabiegała koło niej, znalazła ją obojętną i zrezygnowaną. Sprobowała wziąć się na inny sposób - powoli zaczęła się wyrażać coraz ostrzej o doktorze. Wieczorem, porządkując w pokoju, z rana, pomagając do ubierania Lusi, mimo jej woli mruczała ciągle. - Patrząc na to życie, jakie pani prowadzi, to doprawdy serce pęka. Gdzież to tak wytrwać można w tej niewoli. Doktór nasz dobry człowiek, ale tyran i despota. Ja jego od dawna dobrze znam. Trzeba już takiej biedy, jak moja, żeby wytrwać. Nie mogę się skarżyć na wynagrodzenie, bo choć skąpy, ale prędzej zapłaci, niż od swojego ustąpi. Gdzie to kto widział tak trzymać młodą osobę, jak on panią trzyma. - Ale, moja panno - odezwała się zniecierpliwiona Ludwika - ja się nie skarżę przecie. Lubię spokojność i dom. - Zapewne, ależ takie życie ze starym... Drugim razem znowu poczynała z tego samego tematu. - Pani by choć na przechadzkę wyszła, moglibyśmy do państwa Dramińskich zajść, tam by pani może rozerwała się, a ja bym, słowo daję, nie wydała z sekretu. - Dziękuję bardzo, ale ja sekretów mieć nie chcę i ponieważ dr Varius tego sobie nie życzy, nie wyjdę bez jego wiadomości. - A! już to pani anielską ma cierpliwość i tak szanuje tego starego bałamuta. Słowo pani daję, to bałamut... Lusia nic nie odpowiedziała. - Pani myśli - dodała zniżając głos sługa - że on taką młodą, piękną mając żonę, choć wiernym jej jest! A! a! dużo by o tym mówić! - Panno Eugenio - przerwała Ludwika oburzona - nie mówże nic na niego, to się nie godzi. - A kiedy mi pani żal. Cóż to ja na wiatr plotki sieję? - odparła sługa. - Gdybyś pani chciała, a mnie nie wydała, pokazałabym pani w tym domu takie rzeczy, o których się ani śniło! O! powtarzam, że to stary bałamut. Ludwika, cała zarumieniona, porwała się z krzesła oburzona i gniewna. - Nie chcę słuchać takiej mowy! - zawołała. Eugenia ruszyła ramionami. - Toż to się przecie mówi przez miłość dla pani i litość nad jej losem. A ja nie chcę, żeby mnie pani posądzała o potwarze, ja pokażę, co mówię. Ludwice serce zabiło w piersiach, nie odpowiedziała nic. Nie mogła ani przypuścić w domu, w życiu tego człowieka podobnej szkarady. - Jednakże, gdyby tak było w istocie? - pomyślała - nie mogłażbym wolną zostać? Wszak podobne postępowanie wszystkie węzły zrywa? Na tę myśl uwolnienia, swobody, powrotu do życia przy bracie, który także sam na świecie pozostał, serce żywiej a żywiej bić jej zaczęło