Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Koroner również. Dobranoc, doktorze „Śmierć”. Podczas mojej nieobecności tłum na przyjęciu Binky zgęstniał. Na przekór logice. Część mnie pragnęła, aby Maria czekała u szczytu schodów, aż przybędę. Dostrzegłem ją jednak na parkiecie tanecznym. Jej ruchliwe biodra obijały się o biodra wysokiego mężczyzny przebranego za czarodzieja. - Witaj z powrotem, kapitanie Hook - rozległ się królewski głos za moimi plecami. - Cześć, Ren. - Mario Antonino - poprawiła mnie Adrienne i na sekundę przymknęła grubo oklejone powieki ciężkie od makijażu. - Twoje aresztowanie zostało nagrane na wideo. Jak dotąd było to wydarzenie wieczoru. Planujesz coś na bis? - Nie zostałem aresztowany. - Nieważne, jak to nazwiesz - odparła z irytacją. - O co chodzi, Ren? - Jesteś tutaj na moje zaproszenie. Binky zauważyła, że się dziwacznie zachowujesz. Teraz usiłuje subtelnie przekonać siebie i każdego, kto o to pyta, że twój wyczyn był wyreżyserowany. - Lekko ściągnęła usta. - Znalazłeś stosunkowo bezpieczny sposób, żeby jej dokuczyć. Później mi podziękujesz. - Już dobrze. Czuję się wychłostany i właśnie zmierzam do Bastylii. - No - odparła. - Bardzo mi przykro z powodu tego rajskiego ptaka. Wskazała Marię. Wzruszyłem ramionami i uniosłem brew. - Ona nie jest tym, czego ci trzeba, Alanie. Ty cierpisz na niestraw-ność, a ona jest dużym hamburgerem. Pewnie nawet byle jakie jadło może być strawne dla wygłodzonych, ale spójrzmy prawdzie w oczy, ty głodujesz. - Urwała. Przypatrywała się Peterowi, który stał z pochyloną głową i rozmawiał z malutką osóbką przebraną za jarzynę. Adrienne wskazała męża ręką. - On ma upodobanie do drobniutkich kobiet. - Adrienne nigdy nie mówiła „niskich”. - O co chodziło tam na promenadzie? Dlaczego wspinałeś się po ścianie i paradowałeś z policjantem przy boku? - Wydało mi się, że zobaczyłem Lauren, to wszystko. - Dobra, dobra. Powiesz mi, jak będziesz gotów. - Ja już idę - oznajmiłem. - Nie wiesz, gdzie Binky? Chcę jej podziękować. - Nie rób mi łaski. Schody są za tobą. Zjeżdżaj. I błagam, trzymaj się z dala od kamer. - Pocałowała mnie w policzek i podreptała do swojego męża. 42 Albo na skutek forsownego marszu za Purdym po promenadzie, albo za sprawą insynuacji, jakimi mnie obrzucił, oblewał mnie zimny pot. Peleryna Merideth była niedostatecznym okryciem, zarówno ze względu na rozmiary, jak i kształt, dlatego do swojego gabinetu przyszedłem bardzo zmarznięty. Bolały mnie słowa Purdy’ego. Głównie dlatego, że miał rację. Usiłowałem stąpać po nieprawdopodobnie cienkiej linie, pomiędzy etycznym nakazem zachowania tajemnicy a moralną odpowiedzialnością za zapobieżenie grożącemu zabójstwu. Ja, Purdy i Michael znaleźliśmy się w bardzo trudnej sytuacji. Myślenie o własnym życiu bez kontekstu śmierci Karen Hart nie przychodziło mi łatwo, ale próbowałem sobie wyobrazić, jak bym sobie poradził z Micha-elem, gdybym nie był znękany śmiercią Karen i tym, co się później stało. Prawdę mówiąc, pewnie trzymałbym się bardziej sztywno zasad etycznych, które mówiły, że mógłbym zastosować się do „obowiązku ostrzeżenia”, jeżeli... Ubranie pozostawione w subaru nie było dostatecznie ciepłe na ostatnie godziny ostatniego dnia października. W dwie minuty przemieniłem się z pirackiej królowej w zwykłego przechodnia. Brązowe sztruksy, gra-natowo-kasztanowy sweter, stare adidasy. Makijaż schodził opornie. Żałowałem, że nie zwracałem pilniejszej uwagi na całowieczorny rytuał usuwania makijażu przez Merideth. Kiedy skończyłem szorowanie, twarz zrobiła mi się czerwona i plamiasta, a oczy wyglądały kaprawo. Decyzja, żeby przejechać koło Lauren po drodze do domu, a potem, jeśli to się okaże konieczne, skierować się na Lee Hill do McClellanda była wynikiem nie tyle przemyśleń, ile chęci uspokojenia samego siebie. Istniała niewielka możliwość, że zobaczę jakiś nieznajomy samochód przed jej domem i zdołam utwierdzić się w przekonaniu, że Lauren nie grozi atak ze strony Michaela. Subaru odpaliłem z dużym trudem, co mi przypomniało, że jeszcze nie przygotowałem auta na zimę. Pojechałem przez Canyon Boulevard przy Dziewiątej i dalej do Boulder Creek. Wykonałem jeszcze trzy zakręty, przemierzając starą ciemną dzielnicę z rzadko rozmieszczonymi domami i znalazłem się na ulicy Lauren. Jej dom stał na wierzchołku obłego wzgórza. Światła w domu były pogaszone, ale podwórko rozjaśniał blask jedynej latarni na ulicy. Od zachodu majaczyły ogromne szare Góry Skaliste. Lauren zwykle parkowała peugeota na żwirowym podjeździe po południowej stronie budynku. Mimo wysokich na metr ław porośniętych z wierzchu gęstą trzmieliną, dostrzegłem, że miejsce nie jest puste. Stała tam jaskrawoczerwona honda. Moje mechanizmy obronne działały na tak wysokich obrotach, że pozwoliłem sobie na przypuszczenie, że to nie jest samochód Michaela. Wszystkie hondy wyglądają z tyłu prawie tak samo. Prawda? Nieprawda. Była to wielozaworowa honda prelude Michaela. Z tablicami z Illinois. Już zrezygnowałem z dalszych podchodów. Śmiało podszedłem do frontowych drzwi i zadzwoniłem. Żadnej odpowiedzi. Zapukałem, potem kilka razy walnąłem pięścią. Nic. Zastanawiałem się, gdzie samochód Lauren? Przeszedłem na tył domu. Usłyszałem warkot silnika na ulicy. Chwilę później hałas ucichł. Dom Lauren tonął w mroku. Drzwi były pozamykane. W pokojach, do których mogłem zajrzeć, panował porządek. Nigdzie nie dostrzegłem ciał w nienaturalnej pozycji na podłodze. Przez szybę drzwi kuchennych zobaczyłem kartkę przyklejoną do plastikowej butelki stojącej na stole