Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Kolejny raz z parkanem dała sobie spokój całkowicie, od razu wjechała do szkoły… Bardzo zmartwiona, powiedziałam o tym Jerzemu. Przystąpiliśmy do nauki wspólnymi siłami. Wracaliśmy do Mahdii z Tiaretu, Iwona prowadziła, spokojnym głosem udzielaliśmy instrukcji. — Ciężarówka przed tobą, z przeciwka coś jedzie, musisz to przepuścić. Nie zmieścisz się, przyhamuj. Ciężarówka przed tobą, już powinnaś zwalniać. Ciężarówka… HAMULEC…!!! Ryk wydaliśmy z siebie zgodnie i równocześnie. Iwona zdążyła. — W tym samochodzie do nauki ledwo dotknęłam, już stało — powiedziała z urazą. — Ten pedał jakoś źle działa. Nauczyła się w końcu jeździć, aczkolwiek przedtem, skręcając na skos pod górę, do wilajatu, zrobiła korek na pół miasta, a w liście do mnie napisała następujące słowa: „Ten policjant na rynku, który przedtem był bardzo uprzejmy, teraz, jak nadjeżdżam, spluwa, rzuca czapką o ziemię i schodzi ze skrzyżowania…” Ogólnie biorąc, sposób jazdy w Algierii ma swoją specyfikę, o czym wiedzą tylko ci, którzy tam byli. W zetknięciu z innym samochodem przede wszystkim sprawdza się, czy Arab za kierownicą patrzy. Jeśli patrzy, jedzie się niezależnie od przepisów ruchu, jeśli nie patrzy, nie jedzie się, bez względu na wszystko. Osoby, które zlekceważyły tę zasadę, klepały potem pojazd. Przedtem (dzieci mieszkały kolejno w Oranie i w Tlerasen i wszystkie te rejony zwiedziłam. Nie pojmuję Camusa,, napisał, że Oran jest brzydki. Gdzie ten człowiek miał oczy, jaki brzydki, czarujące, malownicze miasto! Zachwycił mnie. W Tlemsen Iwona karmiła dwadzieścia kotów, oswoiły się wszystkie, dzień w dzień rozwalały się po meblach, wiedziały tylko, że noce mają spędzać na zewnątrz. Te same obyczaje, to znaczy nie własne noclegi na zewnątrz, tylko karmienie zwierzątek, zachowała potem jej następczyni, też żona kontrahenta. W Mahdii poznałam Sasiego. Był to młody Arab, który kochał Polskę i Polaków, przemyśliwał nawet nad znalezieniem sobie polskiej żony, ale udało mu się wytłumaczyć, że żadna polska dziewczyna nie przywyknie do gotowania obiadów w pozycji klęczącej. Telewizor u nich stał na pół ściany, a ogień twardo na poziomie podłogi. Mamusia Sasiego, dama postępowa, pokazywała mi, jak się maluje oczy henną w proszku, czyniła to jednym gestem bez lustra, a po francusku mówiła na pewno lepiej ode mnie. Prawdę mówiąc, w kwestii języków jedyną pociechę stanowiły dla mnie moje dzieci. Jerzy pojechał do Algierii, znając jako tako niemiecki, francuskiego uczył się przedtem trzy miesiące. Na miejscu przyłożył się nieco, słownik czytał sobie do poduszki i kiedy tam przyjechałam, francuski znał już perfekt. Prawie trzyletnia Karolina, najgrzeczniejsze dziecko, jakie w życiu spotkałam, niepojętym sposobem, wchodząc gdziekolwiek, sama z siebie wiedziała, co ma powiedzieć, „dzień dobry” czy „bonjour”. Mahdia leży na płaskowyżu za łańcuchem Atlasvi, tuż przy sawannach. Jak wygląda krajobraz, widać na zdjęciu. Wyjeżdżałam z dzieckiem w plener, usiłując znaleźć odrobinę zieleni i raz mnie ustrzeliła rzetelnie. Wracałyśmy już, usłyszałam, że moja wnuczka mówi do mnie dziwne słowo. — Niepsiejecialaba — głosiła mi nad uchem. — Niepsiejecialaba. Niepsiejecialaba… Co ona mówi, na litość boską?! Zaczęła to mówić z silnym naciskiem. Nie rozumiałam, co ma na myśli, aż do chwili, kiedy zauważyłam wreszcie Araba. Szedł bokiem, daleko od drogi i nawet gdybym chciała go przejechać, pewnie by mi się nie udało. Arabskie nowe budownictwo wstrząsnęło mną potężnie, nasze przy nim to szwajcarski zegarek. Parę słów na ten temat, samą świętą prawdę, napisałam już w Skarbach, mogę dodać kilka szczegółów. Szpary na zewnątrz w miejscu osadzenia okien w mieszkaniu moich dzieci miały po cztery centymetry, klatkę schodową specjalnie sprawdziłam. Przez całe dwa piętra każdy stopień miał inną wysokość, nie było dwóch jednakowych, a jeśli nawet, z pewnością nie obok siebie. Należało schodzić ostrożnie, raz noga leciała w dół, raz niespodziewanie zostawała pod zębami, a poręcz się chwiała. Była to budowla nowoczesna, osiągnięcie ustroju. Poglądy mi się kształtowały coraz porządniej, obrastając wnioskami. Mogłam uznać głupowaty argument, że w różnych krajach naszego obozu wszystko wygląda podobnie, graniczymy bowiem ze sobą, należymy do tej samej grupy etnicznej, my, bracia Słowianie, wywarliśmy wpływ nawet na Niemców demokratycznych, a zaraza poszła od ruskich i stąd wspólnota idiotyzmów. Ale Algieria z nami nie graniczy, a słowiańskiej duszy nie dostrzegłam w żadnym Arabie. Przyczyna generalnego kretyństwa musi być zatem inna. Objawy były znajome i miały może nawet większą intensywność. Znalazłam się tam w listopadzie, czyli w okresie jesienno—zimowym, i tkwiłam na poziomie powyżej Zakopanego. Popadywał sobie deszcz. Gdzieś musiał lać porządniej, bo jadąc do Algieru, wjechaliśmy w powódź. Szosą płynęła rzeka głębokości powyżej osi kół, na skrajach stały arabskie dzieci i pokazywały, gdzie kończy się asfalt, o zatrzymaniu się nie było mowy. Popatrzyłam, skąd się ta woda bierze. Z położonego wyżej wielkiego obszaru winnicy walił strumień gęstej cieczy w kolorze ciemnobeżowym, więcej w tym było gliny niż płynu. — Słuchaj, dzieciątko, dlaczego oni tego jakoś nie odwodnia? — spytałam z irytacją. — Nie zrobią normalnej melioracji? — A po co, mamunia? — odparło dziecko sarkastycznie. — Przecież takie powodzie bywają tylko dwa razy do roku, a poza tym jest sucho