Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

I zacząłem to coś holować w górę. Gdy tylko wynurzyłem usta, zawołałem - Pomóż! Tamten już był przy mnie. Chwycił kobietę w pasie, ja podtrzymywałem jej głowę nad wodą. Płynęliśmy co sił ku platforemce przy filarze. Za wysoko. Skierowaliśmy się więc do brzegu. - Serce pracuje. - Sztuczne oddychanie. - Najpierw wylać wodę z płuc. - Tylko ostrożnie, mogła sobie coś uszkodzić, waląc o wodę z takiej wysokości... Przełożyłem kobietę przez kolano. Tamten lekko nacisnął parę razy jej plecy. Z ust pociekła wąska strużka - Spróbuję oddychania. W tej sytuacji najlepiej “usta-usta”. - Jasne, że najlepiej tą metodą, dziewczyna ładna... Odchyliłem głowę samobójczyni w tył, zacisnąłem jej nos i zacząłem powoli wdmuchiwać powietrze w rozwarte usta. Jeden oddech... drugi... trzeci... - No, dawaj pan - niecierpliwił się mój towarzysz. - Musi się udać! Nie była długo w wodzie... - Ale szok. I samo uderzenie... - sapnąłem. - Teraz niech pan próbuje... Przyjrzałem się cuconej. Jakieś dwadzieścia lat, długie włosy, dżinsy, na bosaka. Jeśli wyżyje, może powie o sobie więcej. Jeśli wyżyje?... Chyba jej ręka drgnęła! - Długi wdech! Teraz leciutko nacisnąć na klatkę, żeby wydech... Zaczekajmy sekundę... Drobne piersi pod mokrą bluzka uniosły się! - Będzie żyć! Drugi oddech. Dziewczyna zakrztusiła się. Oddychała płytko, ale coraz równiej. Niech tylko jeszcze odzyska przytomność! - Wszystko będzie w porządku. Nie topiła się nawet pół minuty. W mózgu więc nie powinno być trwałych uszkodzeń z powodu niedotlenienia. - Fachowiec z pana - mruknął z niechętnym, nie wiedzieć czemu, podziwem mój pomocnik. W ciemności pod mostem nie mogłem dostrzec jego twarzy. - Niech pan lepiej pomyśli, jak najszybciej sprowadzić tu lekarza. - A co tu się wyrabia?! - zagrzmiało z góry i zalało nas ostre światło reflektora. - Batura! - Malutki Pan Samochodzik! Zakrzyknęliśmy równocześnie. I w tejże chwili pokazaliśmy sobie dłońmi znak milczenia na wiadomy temat. - Dziewczyna się topiła, wpierw dla hecy, a potem naprawdę! - Dobra! Tylko z tą hecą coś nie pasuje, bo tu leży niemiecki paszport i chyba list... Wzruszyłem ramionami: “Trudno, nie dało się ukryć próby samobójstwa, to nie!” Podczas gdy lekarze z wezwanej karetki reanimowali niedoszłą samobójczynię, starszy sierżant zajął się nami: Tak więc panowie: Batura i Daniec - spisał personalia. - Tym razem nie będzie mandatu za parkowanie na moście! Ukłoniliśmy się z wdzięcznością. - A wiecie chociaż, kogo uratowaliście? Rozłożyliśmy ramiona. - Pannę Annę von Linndorf. Hrabiankę - z namaszczeniem smakował tytuł dziewczyny. - Jeśli rodzina pomyśli o nagrodzie... - Pański udział w ratowaniu życia hrabianki też nie jest bez znaczenia. Gdyby nie tak szybko wezwana pomoc... - chciałem nastawić go jak najżyczliwiej, korciło mnie bowiem, by zajrzeć do listu pozostawionego na moście. - Szkoda dziewczyny! Cóż to mogło popchnąć ją do tak tragicznego kroku, panie aspirancie? - specjalnie awansowałem policjanta. - Hm - mruknął zsuwając czapkę na tył głowy. - Tam chyba jest w liście... Ale... - Nikomu ani słowa! Przyrzekamy! - Ostatecznie, gdyby nie panowie!... Czytajcie, tylko szybko! W kopercie były dwie kartki. Jedna z wytłoczonym w górnym lewym narożniku herbem. Wiecznym piórem napisano na niej: Anno, między nami wszystko skończone. Henryk Na nie podpisanej kartce wyrwanej z notesu widniało: Więc i ja kończę. Patrzyłem na Baturę. Wzruszył ramionami - Widywałem ją w “Gołębiewskim”. Oddawałem list funkcjonariuszowi, gdy w drzwiach radiowozu ukazał się sanitariusz: - Odzyskała przytomność. Prosi panów Znad noszy uniosła się szczupła pobladła twarz o wielkich czarnych oczach: - Panowie... ja... - usłyszałem ciche, o dziwo polskie słowa. - Serdecznie wam... - Serdeczności to już specjalnie dla tego pana - wskazałem Baturę. - Ja tylko pomagałem - cofnąłem się. Uroda urodą, ale nie lubię egzaltowany panienek! - Do końca życia tego panu nie zapomnę! - usłyszałem jeszcze, gdy bohater dzisiejszej nocy ściskał uniesioną ku niemu dłoń