Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Nikt w świecie, nawet dla przyjemności spłatania figla, nie włożyłby na siebie tego śmierdzšcego kubraka. Prawda, że ksišżę Adam *59 raz się za astrologa czy wróżbitę przebrał, aby damy zaintrygować. - Na złośliwych dowcipnisiach u nas nie zbywa - podchwycił hrabia - to była maska. Ktoś nieznajomy zupełnie z tłumu, słyszšc to, głosem spokojnym wmieszał się do rozmowy: - Nie jeden raz, ale razy z dziesięć, o białym dniu, około Zamku, u Bramy Krakowskiej, pod Bernardynami spotykałem się z Baranim Kożuszkiem i dobrze mu się przyglšdałem. Mogę zaręczyć, że to nie fałszowany, ale prawdziwy. Głos jego pamiętam. - Ale tak! - potwierdził Tytus z wielkš pewnościš siebie. Hrabia, nie chcšc się spierać, ramionami poruszył. - Przecież, kiedy acan dobrodziej ciekawym go byłeś - odparł - musisz o nim cóś więcej wiedzieć niż my. Kto to jest? Co za diabeł? Nieznajomy, człek podżyły, dosyć poważny, bez maski, w stroju polskim niewykwintnym, którego obecność na reducie nie dawała się tłumaczyć fizjognomiš - odpowiedział zimno: - Nikt tego nie odgadnie. Wszyscy zwrócili nań oczy. Pan Tytus z pewnš zazdrościš i z rodzajem szyderstwa spoglšdał na nieznajomego, przypatrujšc mu się bacznie. - To tak, jakbyś waćpan twierdził, panie Bšcik, że waćpana tu nikt nie zna i nie wie, po co przyszedłeś na redutę. Ubodnięty i wymienieniem swego nazwiska, i sarkazmem Tytusa, ów nazwany Bšcikiem obruszył się mocno i zaperzył. - A cóż komu do tego, po co ja idę na redutę? - odpalił. - Albo to mi nie wolno? Cóżem to ja gorszy od innych? Waćpana ojciec... Miał cóś nieprzyjemnego powiedzieć panu Tytusowi, który przewidziawszy to, przerwał mu: - Nie gniewajże się. Nikt waćpanu reduty nie broni - rzekł. - Ale jak to można twierdzić, że człowiek, co się po Warszawie przez tak długi czas kręci, może być i pozostać jakšś tajemnicš? Pan Tytus śmiał się. Bšcik na niego pogardliwie zerknšł. - Niechże pan raczy nam odkryć tę tajemnicę - odezwał się. Tytus trochę się zmieszał. - Że ja nie wiem, kto jest Barani Kożuszek, to niczego nie dowodzi! - zawołał. - Mnie taki tam fiksat, co komedie po ulicach wyprawia, nie obchodzi wcale. Ruszył ramionami i gniewny na Bšcika, zwrócił się z sarkazmem do niego: - Za to panu Bšcikowi powiem, po co na redutę zawędrował - rozśmiał się. - Hę, chcesz? Bšcik się namarszczył. - Pewnie jakiejś jejmościance pożyczyłeś zastawnych klejnotów na maskaradę i boisz się, aby ci z nimi nie zbiegła? Rozśmieli się wszyscy na głos, a lichwiarz, przeszywszy wzrokiem Tytusa, splunšł i rzekł, oddalajšc się: - Na zastawy pożyczam czy nie - to moja rzecz. Ale gdybyś mi waćpan nawet duszę chciał dać w zakład, nie pożyczyłbym na niš kulfona, *60 bo i tego niewarta. Spłonšł pan Tytus cały i byłby się rzucił za uchodzšcym, lecz ciżba go oddzieliła od nich, a starosta za rękę go schwycił. - Dajże pokój! Daj pokój! - zawołał. Tak się skończył ten epizod. *61 Noc była dosyć późna, a starosta, redutš dosyć już nasycony, u Marwaniego wieczerzać sobie nie życzył. Szepnšł Tytusowi, że gdzieś by na wieczerzę jeszcze pojechać nie było od rzeczy. Hrabia Teofil, nie życzšcy sobie opuszczać tak miłego towarzystwa, dosłyszawszy to, głośno za wieczerzš wotował. *62 - Wielka szkoda, że ja - odezwał się starosta - jeszcze tak urzšdzonego domu nie mam, abym o tej porze mógł panom ofiarować wieczerzę, ale... Hrabia spojrzał na zegarek. - W istocie - zamruczał - późno bardzo. Tytus, który w sprawach tego rodzaju, jak wieczerza, był mężem dobrej rady, myślał jak gdyby coś najważniejszego miał sobie powierzone. Twarz jego zasępiona była i czoło pofałdowane. Oczy dwu panów zwróciły się ku niemu