Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Był niski, z pochylonymi ramionami, patrzył na leżący przed nim na stole karton. Równo przystrzyżone, gęste, szare włosy wy- glądały jak czapka z krótkiego futra. Jego rysów nie można było rozpoznać przez odblaski światła na szkle, glos zniekształcony był przez głośniki. — Siadajcie! Mówił powoli, bez żadnego nacisku, jakby wieki doświadczenia pozbawiły go wszelkich emocji. Tak mówi tylko ktoś, kto wie bar- dzo wiele i jest bardzo zmęczony. Ten głos niewiele się różnił od głosu automatów. Ale był to człowiek, jego spojrzenie było ostre nawet przez szybę, kiedy wreszcie na nich spojrzał. — Mieliśmy sporo kłopotów ze zidentyfikowaniem was. A te- raz, kiedy was widzę, jest jeszcze co najmniej drugie tyle spraw do wyjaśnienia. — My... — zaczął Mat, ale stary człowiek podniósł rękę. — Ja pytam, a wy odpowiadacie. Tyle jeszcze trzeba... Umilkł, jakby przestraszył się, że w jego głosie na przekór woli zadrgała nuta uczucia. — A więc ja pytam — powtórzył. Spojrzał na karton przed sobą. — Ostatnie oficjalne dane mówią, że Galatea, statek między- gwiezdny pierwszej klasy, wystartował stąd sto osiemdziesiąt trzy lata temu, pod dowództwem Normana Rybrandta. Ściślej rzecz bio- rąc, nie stąd, a z centrum wschodniego, z Grimaldiego. Teraz mo- żesz mówić, młody człowieku. Ale tylko o podróży i o was, Po pierwsze: kim jesteście? Zaczął zacinając się, ale potem szło mu coraz lepiej. Stary nigdy nie słyszał o Beansie i o reprogramach encefalograficznych. Zaczął więc ochoczo wyjaśniać szczegóły, kiedy stary mu przerwał — Tak więc ani ty, ani pozostali nie jesteście potomkami załogi Galatei? — Nie. Najważniejsze jest jednak to, że ta metoda. . że najlep- szy wariant tej właśnie metody... — Ja tu decyduję, co jest ważne. Ile masz lat? — Niełatwo na to pytanie odpowiedzieć, bo podczas drogi.. — Interesuje mnie twój wiek w chwili startu! — Dwadzieścia dwa lata. — A inni? — Gron dwadzieścia trzy, Evi dziewiętnaście... — Proszę mi ich przedstawić. Nie możecie oczekiwać, że was znam. Mat wykonał polecenie i ciągnął dalej: - Ope osiemnaście, Nea dwadzieścia jeden, Die dwadzieścia. — A jaka była średnia długość życia waszego... hm. waszego plemienia? — Czterdzieści pięć, pięćdziesiąt lat. — Jaka jest różnica w czasie obrotu planet wokół ich środka układu? Jeśli nie pamiętasz, nie szkodzi, na pewno jest w pamięci koordynatora. — Wiem. Nasz...' rok miał trzynaście ziemskich miesięcy i czte- ry dni. — Dobrze. Stary milczał przez chwilę. — Czy obie kobiety miały już dzieci? — Słucham? — Pytanie było jasne Czy dwie kobiety miały już dzieci? Czy ; są jeszcze niezamężne? — Nie. Są mężatkami. To znaczy Nea jest... — szukał słowa — jest wdową. Jej mąz, Arro, zmarł podczas drogi. Nea zaczerpnęła powietrza, jakby chciała coś powiedzieć. — Die jest żoną Grona — ciągnął pospiesznie Mat. — Dlaczego nie mieli dzieci? — Udało się uzyskać wyciąg z alg... — Jesteś więc biologiem? — Częściowo. — Świetnie. Potrafisz mi w takim razie powiedzieć, czy mogą mieć jeszcze dzieci. — Nie mogę teraz na to odpowiedzieć, ale po wykonaniu badań... — Potrafisz je zrobić? — Mam nadzieję. Stary znów umilkł. — Oczywiście, nieważne są badania — mruknął. Nie mówił te- raz do (nich. Pomachał w powietrzu kartonem i położył go na brze« gu stołu. . — Jak lecieliście? — Nie rozumiem. — Hibernacja czy usypianie elektryczne? Mat wyjaśnił dokładnie. — A więc ty nie spałeś przez cały czas? — Tak. — Nie było to za mądre. — Nie mogłem inaczej zrobić. — Możliwe. Teraz już wszystko jedno. Ale było to głupie z two- jej strony. Pod stopami Mata niemal niedostrzegalnie zadrżała podłoga. Pa- miętał to drżenie, ten, kto je raz poczuł, nigdy nie pomyli tego z niczym innym. To jakiś statek lądował albo startował ze stano- wiska stacji. Stary człowiek też zwrócił na to uwagę, spojrzał na ścianę po lewej stronie, gdzie błyskały światła kontrolne. Sięgnął do przy- rządów, przełączył coś i zaczął mówić. Jego głos nie docierał do nich przez szybę, Mat zaś na próżno próbował zorientować się z ru- chu ust, co tamten mówi. Potem znów włączył mikrofon, odchylił się na oparcie i westchnął głęboko. To już słyszeli. Siedział tak dość długo z zamkniętymi oczami. Mat myślał już, ze o nich zapomniał. Cisza przeciągała się w nieskończoność. — Tak - powiedział wreszcie: oczy miał ciągle zamknięte. — Dobrze