Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Nie wspominając o przyrządach astronomicznych na górze w obserwatorium, w którym wciąż jeszcze nie byłem. Niestety. A zatem: zrozumiałeś? To jest górna połowa, wnosząca się nad salą, i dopiero ona sprawia, że owa sala ma sklepienie. Ale pod podłogą z desek wisi taka sama konstrukcja niby wygięta w dół pajęczyna. Do niej przymocowany jest wiszący drewniany pałac imama, tak zwane „gniazdo os". Nie ustaliłem jeszcze, czy także sploty odchodzące od koła zębatego garnka są wyciosane z kamienia czy z twardszej, ale giętkiej materii jak kuta stal. Tak właściwie powinno być, gdyż kamienie, choćby najlepiej i najdokładniej dopasowane, musiałyby przecież spaść. Całość wyobrażam sobie jak krzywe szable, splecione ze sobą niczym szprychy koła tak, że pośrodku pozostaje otwór na drążki, które prowadzą przez „komorę harmonii" i przez wieżę minaretu aż do obserwatorium. Rozumiesz mój wywód, Williamie? Nacisk wieży na brzegi kwiatu musi w jakiś sposób dokładnie równoważyć ciągnięcie szabel w dół, bo choć pałac imama jest z drewna, to jednak trochę waży, pajęczyna musiałaby się zatem zerwać, a pałac wpadłby do garnka. Albo — gdyby jednak wytrzymała, i przecież tak jest, jak widać—musiałyby się odłamać brzegi kwiatu i rozerwałby się wieniec blanków Róży. Kiedy rozwiążę tę zagadkę, natychmiast Ci o tym napiszę, jest to bowiem rzecz nadzwyczaj zajmująca i utrzymywana w tak ścisłej tajemnicy, że nawet mój przyjaciel „Zew na kółkach", budowniczy Ibrahim, nie chce mi udzielić najmniejszej wskazówki, żeby mnie naprowadzić na ślad. Stabilitas atąue flexibilitas sunt causa ut rosa floreat; donant eam soliditatem et agunt ut bene rosa animam reciprocare posset* jak mnie pouczył. Nad tymi słowami łamię sobie teraz codziennie głowę. Jeza śmieje się z moich zmartwień. Czyta dzieła filozofów, którzy nie znają takich problemów. Uczy się znowu greki, żeby zrozumieć teksty w oryginale, i nie ma już czasu chodzić ze mną na wyprawy odkrywcze. W ogóle bardzo się zmieniła, odkąd w Egipcie, w piramidzie, stała się „kobietą". PS. Teraz wiem, co ta zdrajczyni tak naprawdę robi w bibliotece: przemyka stamtąd schodami do wyżej położonej „jaskini apokryficznych proroctw", a potem do „raju". Nie wie o tym nawet jej mistrz, mądry Herlin. Podchodzi go, udaje głód wiedzy i znika w zakazanych ogrodach „raju"! Wyznała mi to, bo pewnie chciała mnie zezłościć. Teraz przechwala się swoją nową „przyjaciółką", która nazywa się Pola, ma dwa razy tyle lat co Jeza i—to absolutne clou—jest młodszą córką naszego Creana! Obłudny mnich-żołnierz! Nigdy nam nie mówił, że kiedyś był żonaty, a przede wszystkim że jego córki wychowały się tutaj, w Róży. Druga ma na imię Kasda i podobno jest bardzo osobliwa, a w każdym razie mieszka osobno. Dzień i noc śledzi bieg gwiazd i obsługuje instrumenty w obserwatorium. Kiedyś odpłacę Jezie za to otaczanie się tajemniczością! Nie piszę Ci też nic o „raju" z hurysami, bom ich nie ciekaw. Ale drogę do obserwatorium odnajdę. Twój miłujący Cię Rosz PPS. Bardzo mi Cię brakuje. L. S. Do Williama z Roebruku, O. F. M.,* od Jezy, O. C. M. Kogo, którąż niewiastę właśnie unieszczęśliwiasz, mój Williamie, chociaż wydaje Ci się to wielkim szczęściem? Z Roszem mam pewne kłopoty. Nie rozumie, że są rzeczy, o których kobiety rozmawiają tylko między sobą. Mój mały rycerz nabił sobie głowę jakimiś funkcjami, wyłącznie martwą materią! Uważa się pewnie za reinkarnację Pitagorasa i Euklidesa zarazem, śmiga w koszu w górę i w dół, mierzy i liczy, rysuje Różę, jakby przekrojono ją przez środek ostrym nożem, horyzontalnie i wertykalnie. Ostatnio wszedłszy do kubbat ał-musawa, począł odrywać deski w podłodze, żeby zobaczyć, co jest pod spodem. Oczywiście kamienie, bo na czym miałyby być umocowane żyrandole oświetlające jadalnię i salę audiencyjną pana wielkiego mistrza Muhammada III! Nawiasem mówiąc, odbywa on właśnie inspekcję sąsiednich twierdz asasynów w kraju, a więc nie będzie go przez parę tygodni. To przyjemne, bo kiedy jest tutaj, panuje napięcie i trzeba mu dotrzymywać towarzystwa przy stole w południe i wieczorem, co bywa okropnie męczące z powodu jego zwariowanych „zabaw" i dlatego, że uroił sobie, iż ciągle musi kogoś karać. Przeważnie wszystko skrupia się na jego synu, który z tej przyczyny miewa już zresztą lekkie objawy obłędu, tyle że jeszcze niewinne! Nazywam je też „odlotami", bo wydaje mu się, że potrafi latać, odkąd podskakiwał jak żaba w górę i w dół przywiązany do chorda laxans. Teraz „Zew na kółkach" musi mu zrobić skrzydła, za pomocą których chce fruwać — Bogu dzięki, nadal na linie — w kotle kwiatu jak pszczoła. Ostatnio próbował użyć chusty rozpiętej na bambusowych drążkach niczym parasol, która miała hamować jego upadek. Tkanina złożyła się jednak od razu, drążki się połamały i niechybnie by się roztrzaskał, gdyby nie był przywiązany. Rosz uważa to, rzecz jasna, za interesujące. W każdym razie cieszę się, że obaj już się dobrze rozumieją. Wcześniej dochodziło do tarć, i to z mojego powodu, okropność! Churszah ma już wprawdzie siedemnaście lat, ale dla mnie jest nadal dużym cielakiem, więc Rosz naprawdę nie musi się frasować! Gdyby tylko mój mały rycerz trochę szybciej dorastał! Sądzę, że to przesiadywanie w piwnicy u Zewa opóźnia moment, kiedy stanie się mężczyzną. Pola też tak uważa. Jest nadzorczynią haremu, który tutaj nazywa się „rajem". Ślina by Ci jednak ciekła, Williamie, gdybyś mógł zobaczyć młode hurysy. Nie ma porównania z „damami" w Egipcie, które były ci powolne