Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

W większości wypadków Rommel zajmował miejsce w jednym ze szturmujących czołgów, w plutonie awangardy - u boku dowódcy kompanii znajdującej się w szpicy. Współczesna dywizja jest wielką jednostką, złożoną z przeróżnych pododdziałów uzupełniających się nawzajem, przeznaczoną do prowadzenia ważnych, często samodzielnych operacji bojowych. Nie od rzeczy będzie tu porównanie z orkiestrą. Orkiestra zaś potrzebuje dyrygenta; dyrygenta przy pulpicie dyrygenckim, a nie wśród muzyków. Bywa, że obecność generała na polu walki raczej paraliżuje inicjatywę podwładnych oficerów i podoficerów. Regulaminy wojskowe zwykle zalecają wyższym dowódcom nie wtrącać się w ograniczone kompetencje podwładnych, lecz czuwać nad ogólnym przebiegiem batalii. Rommel zdawał sobie z tego sprawę. W konkretnych wypadkach mógł naturalnie uzasadnić celowość własnych poczynań — działał instynktownie, instynkt ten zrodził się jednak z pokaźnego zasobu doświadczeń; nadto zawsze potrafił spojrzeć na sytuację chłodnym okiem. Rozumiał, że w zamieszaniu bitewnym, w kluczowych miejscach i chwilach, trzeba wykazać nadludzką energię; dowódca winien zareagować bezpośrednio w dramatycznych, przełomowych okolicznościach, nie oglądając się na formalności. Tak więc Rommel wielokrotnie interweniował na pierwszej linii, wydając krzykiem polecenia szeregowym żołnierzom, wskazując strzelcom cele w nieprzyjacielskim obozie, popędzając saperów przy budowie mostu pontonowego, dodając otuchy swoim ludziom w razie kontrataku wroga, wiodąc naprzód kolumnę pancerną bocznymi traktami czy nawet kierując wsparciem. Gdyby nie jego obecność, niektóre epizody minionej kampanii mogły przybrać fatalny wręcz dla 7. Dywizji obrót. Część dogodnych okazji z pewnością nie zostałaby wykorzystana. Rommel nie znosił proceduralnego formalizmu, gdyż wiedział, że w warunkach bitewnych przynosi on więcej szkód niż korzyści, a sztywne nawyki myślowe nie sprzyjają podejmowaniu natychmiastowych, właściwych decyzji. Mimo to zarówno w młodości, jak i w wieku dojrzałym potrafił zachować dalekowzroczną rozwagę, roztropnie planować, by następnie z twardą konsekwencją wprowadzać w życie swoje zamierzenia. Umiał też (choć zdarzały się wyjątki) trafnie ocenić, jak należy zareagować w konkretnej, nagłej sytuacji. Instynktownie wyczuwał, że winien najczęściej towarzyszyć swym czołowym oddziałom. Przez całą karierę Rommel krytykowany był za to, iż lekceważy obowiązek sprawowania pieczy nad całością wielkiego związku: dywizji czy armii; że lekceważy konieczność organizowania uzupełnień i przekazywania informacji wszystkim członom swoich jednostek. Krytycy zarzucali mu niewłaściwą współpracę z własnym sztabem, zbytnie poleganie na ustnych rozkazach, niedostateczne wykorzystanie łączności radiowej. W trakcie kampanii francuskiej istotnie łączność pomiędzy poszczególnymi oddziałami 7. Dywizji zawodziła z uwagi na pokonywane szybko wielkie odległości - jakkolwiek Wehrmacht dysponował znakomitym na owe czasy sprzętem radiowym. Jednym słowem, krytykowano Rommla za nieprzywiązywanie wystarczającej wagi do koordynowania działań jednostek oddanych pod jego komendę, niewłaściwe wykorzystanie dostępnego sprzętu oraz za to, że często nie wiedział, gdzie znajdują się jego oddziały tyłowe. Na przykład podczas walk pod Cambrai sztabowcy Rommla mieli jedynie mętne pojęcie o tym, gdzie znajduje się do- wódca dywizji, i podzielili się swymi obawami ze sztabem Hotha. Oficer sztabu generalnego, mjr Heidkamper, napisał memorandum na temat kłopotów, jakie przysparzały metody Rommla i odważnie zaprezentował je Rommlowi tuż po zdobyciu przez Niemców St. Valery. Rozwścieczyło to Rommla. Uważał swoich sztabowców za ludzi opieszałych i bojaźliwych, nie pojmujących do końca wymogów stawianych jednostce pancernej. Kiedy 25. Pułk przeszedł do obrony pod Le Cateau, Rommel obwiniał za niedostatecznie szybkie dostarczenie posiłków właśnie biernych i pozbawionych, jego zdaniem, wyobraźni oficerów sztabu, nie dorównujących energią i dzielnością dowódcom liniowym. Przy tym jednakże orientował się, że szef jego korpusu, Hoth, sam miał zastrzeżenia odnośnie do techniki Rommla, chociaż ogólnie doceniał osiągnięcia 7. Dywizji Pancernej. W rezultacie Rommel odbył rozmowę z Hothem oraz pogodził się ze swoimi sztabowcami. W zasadzie przyznać można, że uwagi tych ostatnich nie były pozbawione słuszności i że indywidualistyczny styl dowodzenia Rommla rodził zrozumiałe problemy. Niemniej jednak Rommel uważał, iż gdyby dane mu było wcześniej odbyć dłuższe przygotowania ze swym sztabem, to oficerowie zdołaliby pojąć jego oryginalne metody i militarną filozofię i zdołaliby się do tychże metod dostosować. Hoth w swym raporcie z 7 lipca na temat Rommla nie szczędził pochwał dowódcy 7. Dywizji Pancernej