Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Nie oglądała się za siebie. Bała się tego, co mogła tam zobaczyć. Krzyczała, ale nikt nie odpowiadał. Większość okien zabita była deskami. I potem, kiedy wydawało się niemal, że uciekła, że jednak zachowa swe życie, zobaczyła przed sobą wysoką ceglaną ścianę, która kończyła w tym miejscu ulicę. Wiedziała, co to oznacza. Ta ściana była śmiercią. Próbowała się zatrzymać, lecz impet biegu pchnął nią na ceglany mur. Płaski, gładki, zimny i nieczuły. I co najgorsze zbyt wysoki, by się na niego wspiąć. Wstrzymując oddech obróciła się i spojrzała wzdłuż ulicy, tam skąd właśnie przybiegła. Wiktor zbliżał się powoli wolnym, spokojnym krokiem, jakby był absolutnie pewny swej zdobyczy i wiedział, że w żaden sposób nie zdoła mu uciec. - To ślepa ulica, skarbie! - krzyknął, a w jego głosie wyczuć można było drwinę i śmiech. - Przegrałaś! Świadomość tego wwierciła się głęboko do jej umysłu i tam eksplodowała. Panika zupełnie przejęła kontrolę nad jej ruchami, z krtani wydobywały się pełne przerażenia krzyki. A ulicą kroczył wolno Wiktor, niczym niepohamowana, nadprzyrodzona siła siejąca śmierć i cierpienie. Rzuciła się na prawo, desperacko próbując wspiąć się na stojący tam śmietnik, jednak los także stał się jej wrogiem. Stoczyła się na dół i pośród celofanowych worków upadła, boleśnie zderzając się z nawierzchnią ulicy. Spojrzała w kierunku nadchodzącego przeznaczenia i na kolanach wycofywała się jak najdalej do tyłu. - Nie! - błagała, płacząc. - Proszę, nie! Nie rób mi krzywdy! Skuliła się w odległym kącie, niczym bezbronne dziecko. Płakała i błagała przez cały czas, także wtedy, kiedy Wiktor stanął nad nią, a jego sylwetka przysłoniła wszystko, co do tej pory widziała. Zasłoniła twarz ramieniem. Wiedziała, że teraz wszystko się skończy, że stoi u kresu swej egzystencji. Mogła mieć tylko nadzieję, że stanie to się szybko i bezboleśnie. Potem dostrzegła tylko uniesioną rękę mężczyzny. Wiktor van Hooven otworzył drzwi prowadzące do niewielkiego pokoju na tyłach swojego mieszkania i wszedł do środka. W całym dwupiętrowym domu panowała całkowita cisza. Na parterze, tam, gdzie znajdowała się jadalnia dawnej restauracji, panowała ciemność. Światło świeciło się tylko w kilku pomieszczeniach na drugim piętrze; w korytarzyku, którym przyszedł włączone były zaledwie trzy niewielkie lampki, lecz to wystarczyło by jego cień rysował się na podłodze pokoju, w trójkącie utworzonym przez otwarte drzwi. Wewnątrz było jednak na tyle jasno, by mógł swobodnie poruszać się. Światło, wypływające z rzędu jarzeniówek pod sufitem, migotało co chwilę, wydając się niestabilnym i grożąc możliwością wygaśnięcia w każdym momencie, ale on nie zwracał na to uwagi. Był skupiony na czymś innym. Jego wzrok przykuwał duży, metalowy stół, przyśrubowany do gołej podłogi pośrodku pomieszczenia. Oprócz niego w pokoju znajdowały się także olbrzymie, dwuskrzydłowe drzwi na przeciwległej ścianie, nieco skorodowane, lecz nadal szczelnie broniły dostępu do kryjącej się za nimi obszernej chłodni. Wiktor zbliżył się do masywnego stołu, w większości pokrytego zakrzepłą od dawna, ciemnoczerwoną substancją. Na jego chłodnym blacie leżało na plecach nagie, bezwładne ciało Julii. Widział wyraźnie cały ogrom ran, zadrapań i siniaków na jej skórze - pozostałości po nocnych wydarzeniach sprzed kilku godzin. Przez chwilę przyglądał się jej. Była ładna; szczupłe biodra, pełne piersi i smukłe nogi tworzyły wizerunek niezwykle atrakcyjnej kobiety. Odkąd ją po raz pierwszy zobaczył, jak zdenerwowana podążała ciemną uliczką, zaintrygowała go całkowicie. Obserwując ją wówczas wiedział już doskonale, że będzie idealna. Nie mógł pozwolić, by coś jej się stało; musiał ją pozyskać tylko dla siebie. Na własność, bez żadnych kompromisów. Dotknął jej bladej, zimnej skóry i przesunął po niej dłonią. Naprawdę bardzo piękna. I była tylko jego. Czwórka obcych ludzi, która ośmieliła się sprzeciwić mu poniosła już srogą karę. Próbowali odebrać mu ją, ale nie pozwolił im na to. Zależało mu na niej o wiele bardziej, niż mogli to zrozumieć. Była pierwszą kobietą, lecz z pewnością nie ostatnią. Nie teraz, kiedy nadał nowy sens swojej zabawie, kiedy posmakował innych emocji. To właśnie dzięki niej odkrył tak wiele kolejnych możliwości i perspektyw, którymi mógł wzbogacić życie, zarówno własne, jak i jego. Nie, nie istniał powód, dla którego mógł zostawić im tę dziewczynę. Zbyt dużo jej zawdzięczał. Dziękuję ci, Julia. Złożył na jej sinych, martwych ustach delikatny pocałunek. Dziewczyna miała zamknięte oczy i gdyby nie wiedział o jej skręconym karku, Wiktor mógłby przysiąc, że tylko śpi, pogrążona w sennych marzeniach i innym odległym świecie. Emanował z niej jakiś spokój, jakby była pogodzona z faktem własnej śmierci, będąc jednocześnie szczęśliwa, iż nie jest już częścią otaczającej ją przez całe życie rzeczywistości. Długo pochylał się nad jej twarzą, podziwiając urodę, jaką była obdarzona, jednocześnie zanurzając dłoń w jasnych włosach. Stopniowo przesuwał ją w dół, przez czoło, gładkie policzki, smukłą szyję, aż w końcu jego ręka spoczęła na lewej piersi; głaszcząc ją rozkoszował się jej dotykiem, jednocześnie żałując, że tak szybko zdecydowała się zakończyć tę grę. Schylił głowę niżej i przesunął językiem po zimnej brodawce. Potem wyprostował się i podniósł trzymany w drugiej dłoni topór rzeźnicki, który w pierwszym dniu znalazł gdzieś na zapleczu kuchni