Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Łagodny uśmiech opromieniał ją, dodając jej jeszcze więcej wdzięku. Młodzieniec miał na sobie wspaniały strój z szarego aksamitu, z ramion spływał mu tej samej barwy płaszcz. Podobnie jak jego towarzysz nosił wysokie buty z cienkiej skóry, ło- siowe rękawiczki z szerokimi mankietami i długi piękny rapier oraz szeroki sztylet u pasa. Szli rozmawiając ze sobą półgłosem, starszy wspierał się poufale na ramieniu młodszego. 71 Widok tych dwu wielmożów zaintrygował Alicję, przyjrzała się im bowiem uważnie, zwolniła nawet krok swego wierzchowca, aby ich dłużej mieć na oku, a gdy już ich wyminęła obejrzała się jeszcze za nimi parokrotnie. O kilkanaście kroków za dwoma panami postępowało dwu mężczyzn, wyglądających na lokai, jakkolwiek żaden z nich nie miał na sobie liberii. Jeden z nich był blisko trzydziestopięcioletni, zwracał powszechną uwagę dzięki długiemu nosowi, który sterczał na jego twarzy, podobny do ostrza długiej piki. Drugi, mniej więcej jego rówieśnik, miał wesoły, nieomal że krotochwilny wyraz twarzy, ten na pewno umiał brać życie z najlżejszej i najweselszej strony. Słudzy, postępując za swymi panami, również rozmawiali ze sobą półgłosem. Montauban, ubawiony wyglądem długonosego, zbliżył się nieco do rozmawiających i wo- bec tego, że miał świetny słuch, do uszu jego doleciały urywki zdań, zamienianych przez dwóch służących. – Kochany Sreberko – mówił długonosy sługa – czy nie uważasz, że to jest dziwne, iż tak potężna osobistość, jaką jest eskortowany przez nas dostojnik, że taka osoba pieszo, bez żad- nej świty idzie z wizytą do naszego pana? – Co widzisz w tym tak bardzo dziwnego, mój Corentin? – odpowiedział Sreberko. Klota- riusz de Ponthus, nasz młody pan, jest tak wielkim panem, że najwięksi nawet panowie uwa- żają za zaszczyt znajomość z nim. Najlepszym tego dowodem jest to, że jedna z najwyżej postawionych osobistości w państwie, mimo iż kryje pod skromną sukienną szatą swe inco- gnito, nie uważa za ujmę dla siebie bywanie u nas prawie codziennie. . . – Ba! A więc ten młody strojniś to. . . Klotariusz de Ponthus! Bardzo mi miło dowiedzieć się o tym, lecz kim jest ten drugi? Hę? – Czy może ośmielisz się, głupi Corentin ’ ie zapewniać, że progi domu naszego pana były- by za niskie, aby w nich gościć bodaj nawet króla jegomości! Powiedz to! Powiedz! Ośle! Głupcze! A jeśli ja mówię, że byłby za niski, to mam na myśli, że. . . ale co mam się wysilać, taki osioł, jak ty, nigdy nie zrozumie żadnej przenośni, ani delikatnej aluzji. – Rozumiem wszystko doskonale – odpowiedział z godnością Corentin. – To ty nigdy nic nie rozumiesz. – Ja nie rozumiem? ? Ja? – wrzasnął porywczo Sreberko. – Tak, ty! Ja orientuję się, że to cud prawdziwy, iż osoba, o której mówimy bywa z wizytą u naszego pana bez eskorty, zupełnie sama. . . Sama! . . . czy ty to rozumiesz? – To żaden cud. . . to tylko szalona nieostrożność! Pałac pana de Ponthus, dawniej pałac d ’ Arronces, leży na uboczu. . . dokoła pełno niezabudowanych jeszcze terenów, a na wąskiej i nie cieszącej się zbyt dobrą sławą uliczce de la Corderie, niet rudno natknąć się na zasadzkę; w dzień nawet nie jest zbyt bezpiecznie, a cóż dopiero w nocy. . . Pomyśl tylko, co by to było, gdyby jakiś nieszczęśliwy wypadek spotkał. . . eskortowanego przez nas. . . pana! Co za wstrząs dla całego państwa! – Milcz! ! Na samą myśl o tym dostaję gęsiej skórki! – Dlatego też więcej musimy otwierać oczy i uszy! ! – Łatwo ci to mówić! Twój pan przyzwyczaił się do przygód, niebezpieczeństw i walki z przeciwnościami losu – jęknął Corentin – lecz ja, dawny sługa don Juana Tenoria! Skąd ja mogę mieć w sobie hart rycerski? – Dlaczego więc nie pozostałeś przy twoim panu? ? – Dla prostej i krótkiej przyczyny. . Mój pan umarł. Wiesz o tym przecież, drogi Sreberko. – Tak, tak, to prawda! Twój pan zginął marnie, pozostawiając cię w ostatniej nędzy, ja do- piero spotkawszy cię przypadkowo ulitowałem się nad tobą i uprosiłem mego pana, aby wziął cię w służbę. I teraz, teraz właśnie, zamiast odwdzięczyć mi się za wszystko, wiernie służąc memu panu, ty chcesz mnie zgubić swym niedbalstwem i tchórzostwem. 72 Jakub Corentin wysłuchał potoku słów rozgniewanego Sreberki, po czym odpowiedział z pełną godności powagą: – Tak jest, bywają chwile, kiedy oblatuje mnie strach, nie każdy bowiem ma kwalifikacje na opryszka, rabującego na gościńcu, ja jednak nie mogę dopatrzeć się w moim postępowaniu cech przestępczości. Jestem oddany memu panu i dobroczyńcy, panu de Ponthus, duszą i cia- łem i gdy się nadarzy sposobność zobaczymy jeszcze, kto z nas lepiej nadstawi za niego swój kark. – Dlaczegoś tego wcześniej nie powiedział! ! – rzekł Sreberko. . 73 XXVI W POGONI ZA NIEZNAJOMYM Rozmowa ta zaintrygowała niezmiernie Montauban ’ a. Idąc rozmyślał o nieznajomym, któ- rego śmierć mogłaby wywołać tak wielkie wrażenie w całym państwie. Głowił się nad tym, kim mogła być owa tajemnicza osobistość. Intrygowało go tym więcej, że Alicja jechała przez cały czas tą samą drogą. Koń jej szedł cały czas stępa. Ona również była zaciekawiona, na Klotariusza de Ponthus zaledwie raczyła rzucić okiem. Możliwe, że znała go bodaj z widzenia