Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Do tych spraw należy podchodzić we właściwy sposób. Nigdy nie popłaca mierzyć zbyt nisko. Ciągle to powtarzam moim chłopcom. - Być może po obiedzie zorganizujemy sobie mały seansik - zaproponowała pani Montague. - Naturalnie tylko ja i Arthur. Wy, z tego, co widzę, nie jesteście jeszcze gotowi. Tylko byście odstraszali stąd duchy. Potrzebny nam będzie jakiś cichy pokój... - Biblioteka - zaproponował Luke usłużnie. - Biblioteka? Myślę, że to powinno wystarczyć. Ksią/ki częstokroć są świetnymi przewodnikami. Materializacje często /darzają się właśnie w pokojach, w których /najdują się książki. Nie znam przypadku, w którym obecność książek powstrzymywała materializacje. Mam nadzieję, ze ta biblioteka została właściwie odkurzona. Arthur ma skłonności do kichania. - Pani Dudley utrzymuje dom w idealnym porządku - zapewnił ją doktor. - Muszę rano porozmawiać z tą panią Dudley. John, zaprowadź nas zatem do biblioteki, a ten młody człowiek może mi przynieść z góry moją walizkę; nie tę dużą, tę małą. Niech mi ją przyniesie do biblioteki. Później się do was przyłączymy. Po seansie z planszą powinnam wypić szklankę mleka i ewentualnie zjeść kawałeczek ciasta. Mogą być herbatniki, byle nie za słone. Parę minut rozmowy z ludźmi o podobnych zapatrywaniach jest również niezwykle pomocne, zwłaszcza jeśli mam być podatna i chłonna także w nocy. Umysł jest niezwykle precyzyjnym narzędziem i należy się nim bardzo troskliwie opiekować. Arthurze! - skinęła z daleka głową w stronę Eleanor i Theodory, i wyszła w eskorcie Arthura, Luke’a i męża. - Coś mi mówi, że po prostu oszaleję na punkcie pani Montague - odezwała się po chwili Theodora. - Sama nie wiem - odpowiedziała Eleanor. - Arthur jakoś bardziej przypadł mi do gustu. A Luke jest według mnie zwykłym tchórzem. - Biedny Luke! - stwierdziła Theodora. - Nigdy nie miał matki. Podnosząc wzrok na Theodorę, Eleanor zauważyła, że ta przyglądała się jej z dziwnym uśmiechem. Odsunęła się od stołu tak szybko, że o mało nie wylała wody ze szklanki. - Nie powinnyśmy pozostawać same - powiedziała dziwnie zadyszana. - Musimy odnaleźć resztę. - Wybiegła z pokoju, a Theodora pobiegła za nią ze śmiechem na korytarz i udała się do małego buduaru, gdzie zastały Luke’a z doktorem, stojących razem przed kominkiem. - Proszę pana - pytał nieśmiało Luke - co to jest takiego ta plansza? Doktor westchnął zirytowany. - Kretyni! - powiedział, a potem poprawił się. - Przepraszam bardzo. To wszystko działa mi na nerwy, ale skoro ona to lubi... - Odwrócił się i pogrzebał w ogniu ze złością. - Plansza to urządzenie podobne do deski Ouija, a może powinienem raczej powiedzieć, że jest to pewna forma automatycznego pisma. Jest to metoda porozumiewania się z nieuchwytnymi istotami, choć według mnie jedyną nieuchwytną istotą, z którą można się tym sposobem komunikować, jest wyobraźnia osób, które się nią posługują. Plansza to kawałek cienkiej deszczułki w kształcie serca lub trójkąta. U wąskiego końca zakłada się ołówek, a na przeciwnym końcu znajdują się dwa kółka, które łatwo przesuwają się po papierze. Dwoje ludzi kładzie na tym palce i zadaje pytania, a przedmiot ten porusza się kierowany siłą, której tu nie będziemy omawiać, i pisze odpowiedzi. Deska Ouija jest bardzo do tego podobna, tyle że przedmiot porusza się po samej desce, wskazując na poszczególne wypisane na niej litery. Wystarczy w tym celu zwykły kieliszek do wina. Widziałem, jak używano do tego zwykłej dziecięcej zabawki na kółkach, choć przyznaję, że wyglądało to bardzo głupio. Każdy z uczestników posługuje się koniuszkami palcówjednej ręki, drugą ręką zapisuje pytania i odpowiedzi. Odpowiedzi są niezmiennie, jak sądzę, bez sensu, choć moja żona zapewne twierdzi inaczej. Brednie. - I znowu zaczął grzebać w ogniu. - Pensjonarskie zabobony. 3 - Plansza była dla nas dzisiaj niezwykle łaskawa - stwierdziła pani Montague. - John, w tym domu z całą pewnością znajdują się obce elementy. - Wspaniały seans, naprawdę - potwierdził Arthur, tryumfalnie wymachując kartką papieru. - Zdobyliśmy dla was sporo informacji - oznajmiła pani Montague. - Po pierwsze, plansza upierała się przy zakonnicy. John, czy dowiedziałeś się tu czegoś o jakiejś zakonnicy? - W Domu na Wzgórzu? Mało prawdopodobne. - Plansza uparcie obstawała przy zakonnicy, John. Być może widziano kiedyś w okolicy czarną, niewyraźną postać? Przerażeni wieśniacy wracający do domu późną nocą...? - Postać zakonnicy jest często spotykana. - John, bardzo cię proszę. Przyjmuję, że chcesz mi przez to zasugerować, że się mylę. Albo też masz ochotę wykazać, że to plansza się myli. Zapewniam cię, mój drogi, że musisz uwierzyć w planszę, nawet jeśli moje zapewnienia ci nie wystarczą. Wymieniona została właśnie zakonnica. - Chcę tylko powiedzieć, kochanie, że widmo zakonnicy jest najczęściej pojawiającą się postacią. Z Domem na Wzgórzu nigdy nie była związana żadna zakonnica, ale nieomal w każdym... - John, bardzo cię proszę! Czy mogę kontynuować? Zamierzasz zdyskwalifikować wartość planszy bez żadnego przesłuchania? Dziękuję bardzo. - Pani Montague opanowała się. - Wracając do tematu, jest tam również mowa o kobiecym imieniu pisanym różnie - raz jako Helen albo Helene czy też Elena. Kto to mógłby być? - Moja droga, wielu ludzi mieszkało w tym domu... - Helen przyniosła nam ostrzeżenie przed tajemniczym mnichem. Kiedy w jednym domu pojawia się i mnich, i zakonnica... - Przypuszczam, że ten dom został wybudowany na ruinach starszej budowli - wtrącił Arthur. - No wiecie, pozostały po niej wpływy, stare wpływy tkwiące we wszystkim - wyjaśnił obszerniej. - Wygląda mi to na złamane śluby. Tak, bez wątpienia. - W tamtych czasach musiało to być bardzo częste. Prawdopodobnie pokusa. - Wątpię, aby... - zaczął doktor. - Mam wrażenie, że została zamurowana żywcem - ciągnęła pani Montague. - To znaczy ta zakonnica. Zawsze tak robili