Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Przyjedzie jej matka-na- uczycielka i wszyscy nasi rodzice. Ciekawe, jak to będzie z mamą i ojcem Elizy, jeśli zjawią się oboje? Dzia-dek-góral odgraża się, że przyjdzie pieszo. I przyjdzie. To do niego podobne. A jak on, to i kustosz. A jak kustosz, to i nauczyciel wychowania fizycznego z drugiego liceum. Żeby nam się udał ten obóz! Chciałabym tego nie tylko dla siebie, ale i dla Łodyżki. Lubię ją bardzo, a jej tak na tym zależy. P.S. Byłabym zapomniała. Fredek postawił na swoim: na zakończenie roku były odegrane fragmenty „Ro-mea i Julii" Szekspira. Okazało się, że nie jestem bynajmniej niezastąpiona. Eliza grała jak anioł i świetnie wyglądała, najpierw szara myszka, a potem, gdy pokochała Romea, rozkwitła tak, jak prawdziwa aktorka. Ma talent, pójdzie chyba do szkoły dramatycznej. A Fredek? On też nie był zły w roli Romea, trochę nieśmiały, trochę wystraszony, jakby się bał swojej miłości, i to właśnie było ładne. Występowali oboje we współczesnych strojach, bo Łodyżka za nic nie chciała pompy. Julia była w długiej spódnicy i prostej trykotowej koszulce bez rękawów. Romeo miał taką samą koszulkę i spodnie z płótna. Wyglądali jak dzieci wybierające się na letnią potańcówkę. Dostali duże brawa i dużo kwiatów, a Łodyżka omal nie popłakała się z radości, że tak to dobrze wypadło. Fredek dał mi najładniejsze ze swoich tulipanów. I tylko tyle pozostało mi z tamtego wieczoru. Szkoda, mogło być zupełnie inaczej. Mogło być tak jak w „Romeo i Julii". Między mną i Fredkiem. 203 Trzeba zamknąć pamiętnik... Za chwilę narada, co ze sobą zabrać i jak siC pakować. Oho, dzwonek! Ciekawe, kto przyjdzie pierwszy? Bije mi serce. Anna Stocka do matki, Stefanii Znowu ja, Mamo Droga! Ledwo się trzymam na nogach. Na szczęście, już za mną konferencje, stopnie, zakończenie roku (jakbyś ty tego wszystkiego nie znała!). Trudno byłoby wytrzymać, żeby nie Nowy Sącz, żeby nie moje dzieci. To miasto ma swoją własną atmosferę i swoich własnych ludzi. Nikt tu chyba nie siedzi z musu i nie narzeka na partykularz. Najlepsi legitymują się ojcami, dziadkami i pradziadkami, którzy tu żyli i pracowali. Chodzę po śladach tych ludzi i coraz bardziej zżywam się z miastem. Zaczęło się od nie dokończonego portretu pędzla artysty nowosądeckiego, Bolesława Barbackiego, który pokazał mi kustosz, pan Brzoza. Na portrecie dziewczyna, podobno nazywała się Nina Szafranówna. Pozowała z rumiankiem we włosach, kolorowa, żywa, choć „nie domalowana". Był niby konserwatystą ten Barbacki, a przecież to on założył, jeszcze przed wojną, kolejarski teatr amatorski, bibliotekę, szkołę krawiecką, z własnym domem mody przy Plantach dla dziewcząt ze szkoły zawodowej. Pakował pieniądze, zarobione na robieniu portretów, w sport, w boisko sportowe. Był modnym i wziętym malarzem. Gdziekolwiek się pokazał, gdzie pobył dłużej czy krócej, zaraz powstawał koło niego ruch, ruch, ruch. Widziałam wiele jego prac: kopii obrazów z Luwru, portretów pięknych i sławnych kobiet, mieszczan i prostych ludzi z Nowego Sącza, nie mogłam jednak oderwać oczu od tego nie ukończonego portretu dziewczy- 204 ny. Dlaczego przerwał pracę? Bo go rozstrzelano z rozkazu Hamanna, szefa gestapo na ziemi sądeckiej. I tu zaczyna się historia. Bolesława Barbackiego aresztowano pierwszy raz jako organizatora pracy podziemnej w mieście i na kurierskim szlaku. Wtedy nic mu nie udowodniono, sam Hamann wybił mu „tylko" zęby i wypuścił. Drugi raz wzięto go jako zakładnika w odwecie za zabicie granatowego policjanta, sługusa i kolaboranta. Barbacki uratowałby się, gdyby zechciał malować portrety Niemców, zaczynając od Hamanna. Ale odmówił, za co ściągnął na siebie szczególną uwagę i nienawiść gestapowca. I choć przyszedł nakaz zwolnienia artysty, wyjednany u władz niemieckich przez rodzinę Barbackiego, Hamann kazał wyrok wykonać, a datę rozstrzelania sfałszował na wsteczną. „Podobno jakiś chłopiec wiejski siedzący na wierzbie oglądał o czwartej nad ranem egzekucję, ale nigdzie nie udało mi się odnaleźć tego chłopca" — napisał w „Przekroju" reporter sądecki, Janusz Roszko. Dziwisz się, że już jak ciotka Elizy zagłębiam się w historię Nowego Sącza? Nie, Mamo, to nie dla samej historii, to dla zrozumienia tego, o czym wspomniałam na początku listu — atmosfery miasta, jego mieszkańców, moich dzieci. Jeśli mam tu pracować, chcę wszystko wiedzieć, wszystko poznać. A moje dzieci? Jeszcze mi na pewno nieraz dokuczą, do żywego. Tymczasem chcą mnie wydać za mąż. Upatrzyły sobie na kandydata nauczyciela wychowania fizycznego. Przyjemny człowiek, mający ze mną tyle wspólnego, że nie tylko uczy, ale i lubi być ze swoimi wychowankami. Wydaje mi się jednak, że zanim uporam się ze wszystkim tu, w Nowym Sączu, obudzę się pewnego ranka w dniu swego 50-lecia pracy pedagogicznej jako samotna starowina i usiadłszy na ganku domu mej obecnej gospodyni popatrzę sobie 205 na rabatką kwiecia posadzonego przez „wdziącznych wychowanków w dowód pamiąci". Ale... cóż robić, ????, samaś sobie winna, odziedziczyłam coś po Tobie, wiąc jak wariatka ucieszyłam sią moją jedną uczennicą, gdy w rozterce przybiegła do mnie. Najpierw schroniła sią ?? strych, ? potem przesiedziałyśmy razem dobrych kilka godzin. Płakała. Kiedyś pewno powie mi, co jej sią przydarzyło. A jeśli nawet nie powie, te godziny warte są mego całego pierwszego roku pracy w Nowym Sączu -— razem ze wszystkimi kłopotami. Czekam na Ciebie za tydzień w Solinie. Bądą tam najpierw z grupą młodzieży, która sią zaczyna ze sobą trzymać i bardzo chcą tą ich wiąż umocnić, bo to najważniejsze, żeby byli razem, żeby sią przyjaźnili, bo „za nimi pójdą inni". Potem na dwa dni zjadą sią rodzice i przyjaciele. Mam w tym chytrą myśl: a nuż uda mi sią stworzyć zaczątek koła rodzicielskiego z prawdziwego zdarzenia? Na dokładką pokażą im moje piąkne Bieszczady. Wpakują ich w najciemniejsze gąszcze, wyprowadzą ?? najsłoneczniejsze polany, mią-dzy starych i nowych mieszkańców. Niech sią tym wszystkim nacieszą. Wszyscy razem — młodzi i starzy. Wierzą w magią wspólnych przeżyć. Z Ciebie, ????, też nie zrezygnują. Zasiedziałaś sią w krakowskich muracfot^&m&ąicowałaś. Dość tego. Def^?oacze*4S^w plenerze! /jf Y^a %\ Twoja Ania n?*Mi J$y • Margines dla autorki Wypada mi już pożegnać moich bohaterów. Niech jadą szczęśliwie w swoją bieszczadzką drogę, choć tyle jeszcze może się zdarzyć, choć tyle wątków nie dokończonych. Ufam im, że je dokończą beze mnie — sami. Jedno jeszcze tylko chodzi mi po głowie. Ten Szekspir z Romeo i Julią. Może to przestarzałe, podobnie jak dla niektórych 206 Bolesław Barbacki ze swoim realistycznym rzemiosłem malarskim