Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Tknął ją problem. Nawet dwa. Po pierwsze, Karol pilota z ręki nie wypuszcza, już samo zawładnięcie nim wymagałoby potwornych wysiłków, a wrzucenie do wody zapasowego nic nie da, bo ten jego będzie nadal działał, po drugie zaś, kiedy zepsuć? Załóżmy, że ten podlec jest w domu, jej się kradzież uda, załatwi przyrząd i co? Samochód w garażu, drzwi nie da się otworzyć, Karol po prostu zabierze jej nissana i tyle. A jaguar będzie sobie stał, bezpiecznie zamknięty. Do niczego. Trzeba zrobić tak, żeby w chwili zepsucia nie było go w domu. Nie wymyśliwszy na razie żadnego sposobu na osiągnięcie tego sukcesu, Malwina przejechała most Poniatowskiego i skręciła ku Saskiej Kępie. Mieszkała tam Agata, która bardzo niedawno opowiadała coś o kradzieży samochodu jakiegoś kuzyna czy znajomego, który to samochód został zwrócony za odpowiednim wynagrodzeniem, rzecz jasna w porozumieniu ze złodziejami i z ich inicjatywy. Nie byli zbyt wymagający, zadowolili się sumą dziesięciu tysięcy złotych. Szczegóły sprawy Malwina puściła wówczas koło uszu, a teraz okazywały się bezcenne, bo skoro złodzieje pozwolili nawiązać ze sobą kontakt... Ujawnili się...? Dałoby się ich jakoś odnaleźć...? Nie zadzwoniła wcześniej do Agaty i nie umówiła się z nią, wiedziała bowiem przypadkowo, że Agata miała właśnie nocny dyżur i powinna go teraz odsypiać. Pracowała w recepcji hotelowej, w zasadzie nadzorowała cały personel, ale nocne dyżury niekiedy brała, zazwyczaj z dobrego serca, żeby zastąpić jakąś dziewczynę z kłopotami domowymi. Malwinę trochę dziwiło takie schodzenie z piedestału, jest się w końcu szefową czy nie? Ale, ostatecznie, Agaty sprawa, nie jej. Ona by nie zeszła. Agata, już obudzona i umyta, piła właśnie kawę. Nie miała żadnych pilnych zajęć, zorganizowana była doskonale, mogła sobie pozwolić na spotkanie towarzyskie. Podjęła Malwinę malutkim śniadankiem. - Czekaj - powiedziała Malwina, od razu przypomniawszy jej incydent sprzed roku -bo ja chyba wtedy czegoś nie zrozumiałam. Była przecież mowa o zawiadomieniu policji, nie? On miał zawiadomić, ten twój kuzyn. I co? - No coś ty - odparła ze zgorszeniem Agata. - Była mowa, że się powinno, ale Marcin nie samobójca. Grozili mu. Odwróciła się i prztyknęła elektrycznym czajnikiem. Siedziały oczywiście w kuchni, wszystkim babom zawsze najlepiej rozmawia się w kuchni, o ile nie jest to okazja oficjalna. Malwina nie miała nic przeciwko jeszcze jednej kawie ze śmietanką. - Jak mu grozili? - zainteresowała się wręcz zachłannie. - Że co? - Że mu mordę zbiją, a możliwe, że i gorzej. Albo pozostaną w przyjaźni, albo niech wywozi żonę i dzieci do Argentyny, oni nie popuszczą. - I jak to się odbyło, ta zamiana pieniędzy na samochód? I gdzie? - Przecież ci wtedy mówiłam! Jak ci zwracałam te dwa tysiące, które pożyczałam dla niego. Teraz już nie tak dobrze pamiętam. - A, dwa tysiące... Zapomniałam. - Zapomniałaś, że ci zwróciłam? - Nie, zapomniałam, że ci w ogóle pożyczałam. To jak to było? - Daj Boże każdemu takich wierzycieli! - westchnęła smętnie Agata. - Śmiesznie było, można powiedzieć, że nastąpiła nie kradzież, tylko porwanie samochodu, taki kidnaping, dawaj forsę, oddamy ci dziecko... - Jakie dziecko? - O Jezu... W przenośni mówię. - Nie, ja bym wolała wiedzieć, jak było naprawdę. Nie w przenośni. Agata podniosła się w celu dolania kawy i przyjrzała się jej krytycznie. - Na moje oko od zeszłego roku przybyło ci z pięć kilo. Mózg ci się również otłuścił? Dobra, umówili się z nim w samym środku Pragi, gdzieś tak trochę w bok od Targowej, dwóch ich było, a jego samochód stał na jakimś podwórzu przodem do wyjazdu, i nawet wystraszył się trochę, bo tak wyglądało, że on im da forsę, a oni na gaz i prysną. Więc poprosił, żeby ten w środku wysiadł. - I wysiadł? - Wysiadł. Ale tak jakoś od razu tyłem do niego, że twarzy nie widział. Malwina myślała praktycznie