Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
- Lecz zawsze będziemy mogli wrócić, by schronić się w świetle słońca - ciągnęła Sabriel uspokajającym tonem. - I znajdują się tam szyby, przez które wpada światło - dodał Touchstone. - W południe na dole panuje półmrok, a w wodzie odbijają się nikłe plamy promieni słońca. - Znajdziemy więc ciało ojca i weźmiemy je ze sobą, by znowu było bezpieczne - rzekła Sabriel. - I... i zabierzemy stamtąd, co należy. - Brzmi to jak niewiarygodnie błyskotliwy plan - wymruczał Mogget. - Geniusz, jaki tkwi w prostocie... - A potrafisz wymyślić coś lepszego? - warknęła Sabriel. - Ja próbowałam i nie umiem. Żałuję, że nie mogę wrócić do domu w Ancelstierre i zapomnieć o całej sprawie, ale wówczas nigdy już nie zobaczyłabym ojca, a Zmarli pożarliby wszystko, co żyje w tym całym upadłym Królestwie. Biorę pod uwagę to, że może się nam nie udać, lecz przynajmniej podejmę jakąś próbę działania, jak przystało na Abhorsena, którym powinnam być, ale ty mi zawsze mówisz, że nie jestem! Po tej ripoście zapadło milczenie. Touchstone odwrócił wzrok z zakłopotaniem. Mogget spojrzał na nią i ziewnął. - Tak się składa, że nie umiem niczego wymyślić. Jakoś zgłupiałem na przestrzeni tysiącleci - jestem głupszy nawet od Abhorsenów, którym służę. - Uważam, że to równie dobry plan, jak każdy inny - odezwał się nieoczekiwanie Touchstone. Zawahał się, po czym dodał: - Chociaż się boję. - Ja też - szepnęła Sabriel. - Lecz jeśli jutro będzie słonecznie, pójdziemy. - Tak - powiedział Touchstone. - Zanim strach nas zupełnie obezwładni. rozdział dwudziesty Okazało się, że o wiele trudniej jest opuścić bezpieczny, opasany akweduktami kwartał Belisaere, niż się do niego dostać, zwłaszcza przez łuk północny. Wychodził on na dawno opuszczoną krętą uliczkę, na której szeregi ruder wiodły w kierunku północnych wzgórz miasta. Łuku strzegło sześciu wartowników, którzy wyglądali na znacznie czujniejszych i sprawniejszych niż strażnicy przy przejściu od strony doków. Jakaś grupa ludzi czekała przed Sabriel i Touchstone’em na wypuszczenie z kwartału. Dziewięciu mężczyzn, najwyraźniej hołdujących przemocy, która malowała się na ich twarzach i ujawniała się także w ich mowie i ruchach. Wszyscy byli uzbrojeni, począwszy od sztyletów, na siekierach o szerokich ostrzach skończywszy. Większość z nich zaopatrzyła się też w krótkie, silnie wygięte łuki, które przerzucili sobie przez plecy. - Kim są ci mężczyźni? - spytała Sabriel Touchstone’a. - Dlaczego wyprawiają się do opanowanej przez Zmarłych części miasta? - To hieny - odparł Touchstone. - Wspominali mi o nich ludzie, z którymi rozmawiałem wczorajszego wieczora. W wielkim pośpiechu oddawano Zmarłym całe dzielnice, więc nadal jest tam mnóstwo łupów do zdobycia. Jak sądzę, to dość ryzykowny interes... Sabriel skinęła głową w zamyśleniu i znowu popatrzyła na mężczyzn, których większość siedziała lub kucała przy murze akweduktu. Niektórzy odwzajemnili jej spojrzenie, zerkając tak podejrzliwie, że przez moment pomyślała, iż dostrzegli dzwonki pod jej peleryną i rozpoznali w niej nekromantkę. Uświadomiła sobie jednak, że prawdopodobnie widzieli w niej i w Touchstonie konkurencję. Ostatecznie któż inny, jak nie hieny, chciałby rezygnować z ochrony, którą dawała płynąca woda? Poczuła się trochę jak wytrawna hiena, zbieraczka odpadków. Nawet świeżo umyta i wyszorowana miała przecież na sobie odzienie i zbroję, które nie należały do najprzyjemniejszego rodzaju garderoby. Ubranie przesiąkło wilgocią, a okrywająca ją peleryna była nadal mokra, gdyż nie rozwieszono jej należycie po wypraniu. Ale wszystko przenikała miła woń cytryn, ponieważ praczki w gospodzie Pod Trzema Cytrynami używały mydła o tym zapachu. Sabriel myślała, że hieny czekają na strażników, najwyraźniej ludzie ci oczekiwali jednak na coś innego, co znienacka dostrzegli za jej plecami. Siedzący i kucający mężczyźni podnieśli się, gderając i klnąc, i poczłapali dalej, by ustawić się w rodzaj kolejki. Sabriel spojrzała przez ramię, by zobaczyć to, co oni zobaczyli - i zamarła. Do łuku zbliżali się bowiem dwaj mężczyźni i około dwudziestu dzieci w bardzo różnym wieku, od sześciu do szesnastu lat. Mężczyźni wyglądali podobnie jak pozostali i nieśli długie, zakończone poczwórnym rzemieniem bicze. Dzieci zakuto w kajdany, przymocowane do jednego głównego łańcucha. Trzymał go mężczyzna, który prowadził je środkiem drogi. Drugi szedł tuż za nim, z nudów świstając nad małymi ciałkami batem, który niekiedy smagał swym poczwórnym zakończeniem czyjeś ucho lub czubek główki. - O tym też słyszałem - wymamrotał Touchstone, przysuwając się do Sabriel, a jego dłonie poszukały rękojeści mieczy - ale sądziłem, że to typowa historyjka, jaką opowiada się przy piwie. Hieny używają dzieci-niewolników jako wabika czy przynęty dla Zmarłych. Zostawiają je na jednym miejscu, żeby odciągnąć tam Zmarłych, sami zaś przetrząsają resztę terenu. - Ależ to... obrzydliwe! - rozwścieczyła się Sabriel