Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Rosjanin twierdził, że nazywa się Rakoczy, Fedor Rakoczy? - zapytał Mazardi. - Tak, ale to na pewno nie jest jego prawdziwe nazwisko. Facet jest agentem KGB - odparł Erikki. - I nie powiedział, dlaczego chce odwiedzić obozy? - Nie. Pułkownik przez chwilę się zastanawiał, a potem westchnął. - Więc mułła Mahmud ma ochotę sobie polatać, tak? To głupie, żeby sługa boży fruwał nad ziemią. Bardzo niebezpieczne, szczególnie że jest islamskim marksistą... cóż za świętokradztwo! Słyszałem, że z lecącego helikoptera można bardzo łatwo wypaść. Może powinniśmy spełnić jego życzenie... - Mazardi miał koło czterdziestki, był wysoki, bardzo przystojny, ubrany w nieskazitelny mundur. - Nie martwcie się. Ci wichrzyciele wkrótce znajdą się z powrotem w swoich zawszonych norach. Bachtiar da nam rozkaz i wytępimy to robactwo. Co do tego zdrajcy i podżegacza Chomeiniego... szybko go zastrzelimy. Francuzi powinni go zastrzelić, kiedy tylko do nich przyjechał. Nieudolni głupcy. Ale oni zawsze byli nieudolni, spiskowali i występowali przeciwko nam. Francuzi zawsze zazdrościli Iranowi. - Pułkownik wstał. - Dajcie mi znać, kiedy helikopter będzie zdolny do lotu. Za dwa dni wrócimy tutaj przed świtem. Miejmy nadzieję, że mułła i jego przyjaciele, zwłaszcza ten Rosjanin, także się pojawią. Mazardi wyszedł. Erikki postawił czajnik, żeby zrobić kawy. - Spakuj torbę, Azadeh - powiedział zatroskanym tonem. - Dlaczego? - zdziwiła się, wlepiając w niego oczy. - Weźmiemy samochód i pojedziemy do Teheranu. Wyjeżdżamy za parę minut. - Nie musimy wyjeżdżać, Erikki. - Gdyby helikopter był sprawny, polecielibyśmy nim, ale nie możemy. - Nie ma się czym martwić, kochanie. Rosjanie zawsze bruździli w Azerbejdżanie i zawsze będą to robić, czy to pod rządami carów, czy Sowietów. Zawsze chcieli opanować Iran, a my zawsze trzymaliśmy ich na dystans. Nie musisz się niepokoić z powodu kilku fanatyków i jednego Rosjanina, Erikki. - Niepokoją mnie amerykańscy żołnierze w Turcji i amerykański lotniskowiec w Zatoce - powiedział, patrząc na nią. - Niepokoi mnie, dlaczego KGB uważa, że ty i ja jesteśmy "zbyt inteligentni", dlaczego Rakoczy był taki podenerwowany, dlaczego tyle o mnie wiedzą i dlaczego tak bardzo chcą skorzystać z moich usług. Idź i spakuj torbę, kochanie, póki jeszcze czas. - Dobrze. Ale nie jedźmy do Teheranu i nie dziś wieczorem. To zbyt niebezpieczne. Najpierw musimy się zobaczyć z chanem, moim ojcem. SOBOTA ROZDZIAŁ 2 W POBLIŻU TABRIZU, GODZINA 18.05. Dwieścieszóstka Pettikina wyskoczyła znad wzniesienia i poleciała dalej wzdłuż drogi, muskając zaśnieżone czubki drzew i nabierając wysokości przed przełęczą. - Tabriz Jeden, tu HFC z Teheranu. Czy mnie słyszysz? - zawołał po raz któryś z rzędu. Żadnej odpowiedzi. Zbliżał się zmierzch, popołudniowe słońce skryło się za gęstą pokrywą chmur, które wisiały zaledwie kilkaset stóp nad nim, szare i śnieżne. Ponownie spróbował wywołać bazę. Był bardzo zmęczony, pokiereszowana twarz wciąż bolała go po porannych razach. Rękawiczki i zdarta skóra na kłykciach sprawiały, że niewygodnie mu było obsługiwać radio. - Tabriz Jeden, tu HFC z Teheranu. Czy mnie słyszysz? Znowu nie doczekał się żadnej odpowiedzi, ale specjalnie go to nie zdziwiło. Łączność w górach była zawsze zła, nikt się go nie spodziewał i nie było powodu, aby Erikki albo kierownik bazy zlecili nasłuch. Droga pięła się pod górę, chmury były coraz niższe, ale zobaczył, że grań jest na szczęście widoczna. Kiedy ją przeskoczy, droga opadnie w dół, a pół mili dalej jest baza. Poranny dojazd do małej bazy wojskowej w Galeg Morghi, niedaleko międzynarodowego lotniska w Teheranie, zajął mu więcej czasu, niż się spodziewał. Chociaż wyjechał z domu jeszcze przed świtem, gdy dotarł na miejsce, blade słońce wisiało już całkiem wysoko na zadymionym niebie. Kilka razy musiał skręcać z normalnej trasy. W mieście wciąż trwały walki i wiele ulic było zablokowanych - część przez wzniesione specjalnie w tym celu barykady, część przez wypalone wraki samochodów i autobusów. Na zaśnieżonych chodnikach i jezdniach leżeli zabici i ranni