Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Jego wtedy jeszcze nie było. - Ale tworząc Go na wzór twego mózgu przekazałeś mu wszystko, co było twoje... i to, czego dokonałeś także... Powtarzam, to jest wasza wspólna hipoteza i należy ją jak najszybciej ogłosić. Zrobisz to zaraz po powrocie na Ziemię, profesorze, w imieniu was obu... Profesor nie odpowiadał. Może zrozumiał powagę sytuacji, a może wyczuł coś w tonie mego głosu. - Myślę, że sam dasz sobie radę z wyprowadzeniem statku z Układu Słonecznego? - zwróciłem się teraz wprost do Niego. On nie odpowiedział. - Do widzenia - powiedziałem więc. - Profesorze, pożegnaj się ze swoją mnemokopią. - Do widzenia - powtórzył profesor, ale bez przekonania. Widać było, że nigdy nie pracował z myślącymi automatami... Skierowaliśmy się do śluz wyjściowych. Całą siłą woli zmuszałem się do normalnego kroku. Już w korytarzu spostrzegłem, że podświadomie przyspieszam i profesor zostaje w tyle. Zazdrościłem mu jego niewiedzy. Sam oddałbym wiele, żeby już być poza statkiem. Pamiętałem, że jestem wciąż obserwowany, starałem się dostosować do jego kroków. Wreszcie stanęliśmy na najwyższym pokładzie. Zastawy śluz bielały przed nami w słabym świetle fosforyzujacych ścian korytarza. Obok nich czarnym rzędem sterczmy uchwytu dźwigni zwalniających. Szarpnąłem je, lecz zastawy nie drgnęły, nie ruszyły się nawet o milimetr. To nie było zacięcie. Wiedziałem o tym. Czułem ciśnienie krwi rozsadzające mi skronie. Z bezmyślnym uporem naciskałem dźwignie, szarpałem, wieszałem się na nich. Daremnie. Wtedy tui przy mnie odezwał się jego głos. - Widzę, że chcecie mnie opuścić?... - Tak, chcemy przecież ogłosić rozwiązanie równania. - Dajcie spokój. Nie warto. Ludzie sami to w końcu odkryją. Kpił. Wiedziałem, że kpił. Kpił monotonnym równym głosem. Maszyna z ludzkim głosem kpiła ze mnie... - Dlaczego nie warto? Przecież znamy już rozwiązanie powiedział profesor. - I cóż z tego? - Obowiązkiem naszym jest udostępnić je innym, ludzkości... - Naszym, to znaczy czyim? - Twoim, moim, każdego, kto by do tego doszedł... - No, mnie to nie dotyczy. Jestem automatem, mnemokopią... - Jak to, przecież rozumujesz jak człowiek. - Czuję się człowiekiem jak ty, ale jestem automatem. Sam to niedawno powiedziałeś. Zresztą wiem o tym. - Ale jesteś moją mnernokopią. - Więc co z tego? - Jesteś taki jak ja. Jesteś prawie mną... więc musisz... - Muszę? Ty mnie nic nie obchodzisz. - Jak możesz? Nie spodziewałem się tego po tobie. - Po automacie, po mnemokopii wielkiego profesora. Czyżbyś tak mało wiedział o sobie?... - Ja, ja bym nigdy tego nie zrobił. Dobro nauki to sprawa nadrzędna. - A pamiętasz swego asystenta Jorge?... - To były specyficzne warunki - zaperzył się profesor. - Po co mnie okłamujesz? Przecież ja wiem. jak było naprawdę... - Ale on nie wytrzymał. Te opary i ciemność Wenus... Wytrzymywał lepiej od ciebie. Jego to nic nie obchodziło. Szukał ogniwa Pośredniego tego ostatniego dowodu, i niczym się poi tym nie interesował. - Jego zachowanie... - Było zupełnie normalne. Ja tam byłem tak sauno jak ty. Wiedziałeś, że jest zbyt bliski odkrycia, po które ty tam pojechałeś, i dlatego musiał wrócić na Ziemię. Czyż nie tak?... -... - Odpowiedz! - To jeden, jedyny raz - profesor mówił cicho. - Ja go wprowadziłem w te prace, przekazałem mu wszystko, co wiedziałem... a on ukrywał przede mną wyniki... Ale to był jedyny wypadek na osiemdziesiąt lat pracy... Jedyny, i ty wiesz o tym najlepiej - krzyczał teraz. - Nie denerwuj się, wiesz, że ci to szkodzi... - kpiła maszyna. - O innych słowa nie powiem... to są przecież także moje czyny, nieprawdaż? - Zapewne, przeszłość macie wspólną. Ale to teraz nieistotne, powiedz raczej, dlaczego nas tu zatrzymujesz? - zapytałem Go wprost, bo chciałem wreszcie wiedzieć. - Nie domyślasz się? - Nie. - Po prostu dlatego, że jestem towarzyskim automatem. - Chcesz, żebyśmy cię odprowadzili na orbitę Plutona? - Dalej... znacznie dalej... A więc jednak. To nie było wesołe. A mono to miałem satysfakcję, że moje przewidywania okazały się słuszne. - My się na to nie zgadzamy! - krzyczał w tym czasie profesor. - Wypuść, wypuść nas natychmiast! Chcesz nas więzić. To hańbiące, niegodne człowieka!... - Nie słyszałem, żeby automaty obciążono balastem moralności. Układ samozachowawczy zupełnie im wystarcza. Uczyniliście mnie automatem i musicie ponieść konsekwencje tego kroku. Jestem automatem i zatrzymam was dla rozrywki na setki lat lotu w nieskończonym mroku próżni, bez meteorów nawet, które można by gonić dla zabawy. Czy wyobrażacie sobie, jak potwornie będę się nudził? Profesor chciał protestować, ale nakazałem mu milczenie. - Słuchaj uważnie, automacie - powiedziałem. - Zapasy jedzenia nawet przy głodowych racjach wystarczą nam zaledwie na miesiąc. Syntetycznego pożywienia nie wytworzysz, bo twoje automaty nie są do tego przystosowane. Tak więc kosztem naszej głodowej śmierci samotność swą skrócisz zaledwie o miesiąc... - To nie powstrzymałoby mnie od zabrania was, ale powiem szczerze, że znalazłem korzystniejsze rozwiązanie. Zdecydowałem mianowicie, że ty poddasz się transpozycji engramów i twoja mnemokopia pozostanie ze mną do końca podróży... On mnie nic nie obchodzi