Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Szeregi sześciokątnych otworów, jedne za drugimi, delikatne niczym pajęczyny rozporek i okablowania. A może to tylko ludzkie oko w taki sposób tworzyło zrozumiały dla siebie obraz, zastanawiał się Toby, układało znane wzory? Na mostku panowało milczenie. Argo trzeszczała i brzęczała od naprężeń i skurczów. Toby zastanawiał się, jak długo statek wytrzyma tarcie sił potężniejszych niż on sam. - Kapitanie, zużywamy paliwo intensywnie i szybko - zawołała Jocelyn. - Wiem. - To jest... tylko że... zostało nam zaledwie kilka minut. Chyba że... Twarz Killeena okrzepła w stanowczym grymasie. - W dawnych czasach w Cytadeli Bishopów wybieraliśmy się na poszukiwanie łupów. Obojętne, co znaleźliśmy, wlekliśmy to ze sobą i twierdziliśmy, że tego właśnie szukaliśmy. - Rozejrzał się powoli po mostku. Wszyscy, łącznie z Tobym i Quath, patrzyli na niego obojętnie. - Równie dobrze możemy to zrobić tutaj. - Pokazał palcem na przypominające plaster miodu wzory skąpane w oślizgłym, migoczącym świetle. - To jest nasz cel, poruczniku Jocelyn. Wprowadźcie nas tam bez ociągania się. Długie milczenie. Toby poznał po ściągniętych twarzach, że ostatni raz podejmują ryzyko. Rzucą kostkami, prosto w mroczne cienie. Potem ten moment minął. Jocelyn poruszała się szybko, energicznie. Wyciągnęła maksymalny ciąg z silników pomocniczych, palce fruwały jej nad panelami. W swoim sensorium Toby wyczuwał, jak fala pól magnetycznych statku rozszerza się niczym niewidzialna sieć, wyłapuje przelatującą materię, wsysa ją do komór reakcyjnych i wypluwa na zewnątrz. Pokład wibrował. Złącza zgrzytały i piszczały. Przyspieszenie odczuwało się jak kopniak. Pomknęli nad hebanowym krajobrazem. - Gdzie dokładnie, panie kapitanie? - Jocelyn była chłodna i rzeczowa. Toby podziwiał opanowanie, z jakim zwróciła się do Killeena, unosząc brew. Równie dobrze można wyjść na spotkanie losu z fasonem. - Ach... - Oczy Killeena błądziły po szczegółach przesuwającego się pod nimi krajobrazu. Powietrze przeciął wysoki skowyt, gdy Argo z wytężeniem brała następną, niewidzialną przeszkodę. - Tam. Na samym czubku długiego, szpiczastego półwyspu mrugała mała zielona kropka. - Nie było jej tam przed chwilą - powiedziała Jocelyn. Zapadło milczenie. - Może ktoś zapalił światło na ganku - rozległ się głos Toby’ego. Pamiętał, że matka robiła to w Cytadeli Bishopów, kiedy bawił się z przyjaciółmi w ciepłe, letnie noce. Swojska, żółtobiała poświata, osłonięta, żeby jej nie wykryły zmechy. Słabiutko świeciła w zapadającym zmroku, ale zawsze trwała na posterunku. Lubił gonić małe ptaszki, jarzące się podczas trzepotania skrzydłami. Choćby zapuścił się za nimi daleko w zarośla, biegnąc za łopotem i ćwierkaniem, zawsze mógł dojrzeć to dalekie światło. Trzymaj się w jego zasięgu, mówiła matka. Lampa przystosowana do wzroku ludzi, a nie zmechów. Koniec końców nic to nie pomogło, pomyślał Toby z żalem. Zielony blask wydawał się płynąć w ich kierunku. Pod nim ziała przepaść. Skinieniem głowy Killeen nakazał Jocelyn wprowadzić do niej statek. Szybki, gładki ślizg. Wyhamowali i zatrzymali się pomiędzy dwoma gigantycznymi czarnymi urwiskami. Tutaj, w coraz to mniejszej skali, powtarzał się układ plastra miodu. Kolorowe plamy pojawiały się na całej długości wielkich hebanowych ścian. Odbijała się w nich skazana na zagładę materia, która w pędzie przelatywała ponad nim przez mrok. Miejsce sprawiało wrażenie masywnego i niewzruszonego końca świata, krainy nocy pod niespokojnym, umierającym niebem. A potem plaster miodu jak gdyby spuchł, zamigotał - i znaleźli się wewnątrz czarnych ścian. W środku tego czegoś. I nie mieli pojęcia, jak dokonał się ten przeskok. Jocelyn przeszła na niższe obroty. Killeen nakazał zmniejszyć moc statku, żeby oszczędzać energię. Na pokładzie zapanował spokój. Otaczała ich cisza. Nie pozostało im nic do zrobienia. Już nie mieli się dokąd udać. Toby aż się wzdrygnął, kiedy oficer, który miał wachtę przy głównej śluzie powietrznej, zameldował się na mostku. Wszyscy na statku, uświadomił sobie Toby, mieli nerwy napięte do granic wytrzymałości. Oficer wachtowy coś usłyszał. Wzmocnił odbiór. We wspólnym sensorium hałas narastał, stawał się donośny i grzmiący. Przypomniał pukanie do drzwi. 3. Głęboka czerń Mężczyzna podobny był do pomarszczonego karła, ale wydawało się, że jemu to nie przeszkadza. - Z jakiej ery pochodzicie? - zapytał, prowadząc grupę pięciu oficerów i Toby’ego długim, słabo oświetlonym korytarzem, ponurą jamą o niskim suficie