Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Korzystał zresztą z usług tego hotelu, zaczynając dzień od wizyty u kuzynki i jej przyjaciółki, dla których przy rannym śniadaniu sam pan Pratt w wykrochmalonej białej kurtce zdejmował pokrywki z naczyń zawierających gorące dania. Ralph przychodząc rano oznajmiał, że jest już po śniadaniu, i zajmowano się układaniem planu na cały dzień. Oblicze Londynu we wrześniu jest nieinteresujące, można ujrzeć na nim tylko ślady wcześniejszych wydarzeń; Ralph, takim tonem, jakby się usprawiedliwiał, przypomniał paniom, że po prostu nikogo teraz nie ma w mieście, na co panna Stackpole zareplikowała szyderczo: - Chciał pan powiedzieć, że nie ma w mieście arystokratów! Trudno o lepszy dowód, że nikt nie odczułby ich braku, gdyby w ogóle zniknęli. Miasto wydaje się pełne po brzegi! Doprawdy, nie ma nikogo prócz trzech czy czterech milionów ludzi. Jak to Wy ich nazywacie? Niższe warstwy klas średnich? Zwykli Mieszkańcy Londynu, którzy się, oczywiście, nie liczą. Ralph oświadczył, że nawet gdyby po arystokracji została w mieście wielka pustka, jemu wypełniają całkowicie obecność Panny Stackpole i że nie ma na świecie człowieka bardziej zadowolonego niż on w tej chwili. Mówił prawdę, bo olbrzymie, na pół wyludnione miasto w te wrześniowe przyćmione dni miało urok drogiego kamienia owiniętego w kawałek zakurzonego sukna. Kiedy po wielu godzinach spędzonych w towarzystwie żarliwych przyjaciółek wrócił wieczorem do pustego domu przy Winchester Square, wszedł do wielkiej mrocznej jadalni, rozjaśnionej jedynie płomykiem świecy, którą wziął ze stolika w hal lu po otwarciu drzwi wejściowych. Cisza na ulicy, cisza we wnętrzu domu; gdy uchylił okno, żeby wpuścić trochę świeżego powietrza, usłyszał skrzypienie butów samotnego policjanta obchodzącego z wolna swój rewir. Jego własne kroki także zdawały się hałaśliwe i dudniły w pustce pokojów: zwinięto większą część dywanów, więc każdy ruch budził melancholijne echa. Usiadł w fotelu; wielki stół połyskiwał tu i ówdzie, odbijając płomyczek świecy; obrazy, wszystkie utrzymane w ciemnych tonach, majaczyły niewyraźnie na ścianach. Czuło się widomą obecność dawno strawionych obiadów i przebrzmiałych rozmów. Może ta odrobina niesamowitości w atmosferze podziałała na jego wyobraźnię, uskrzydlając ją, podczas gdy Ralph tkwił w fotelu, mimo że powinien był już od paru godzin leżeć w łóżku; siedział bezczynnie, nawet nie sięgnął po wieczorną gazetę. Powiedziałem: „bezczynnie" i podtrzymuję to określenie, chociaż przez cały czas intensywnie myślał o Isabeli. Myślenie o Isabeli mogło być dla niego tylko czczym zajęciem, nie prowadzącym do niczego i nikomu nie przynoszącym większego pożytku. Nigdy kuzynka nie wydała mu się tak urocza jak w tych dniach, gdy w roli turystów sondowali razem głębie i mielizny stolicy. Isabel pełna była założeń, wniosków i emocji. Przyjechała w poszukiwaniu kolorytu lokalnego i znajdowała go na każdym kroku. Stawiała tak dużo pytań, że Ralph nie mógł na wszystkie odpowiedzieć, wygłaszała śmiałe teorie o historycznych przyczynach i społecznych skutkach, a kuzyn nie potrafił ani zgodzić się z wielu jej tezami, ani też im zaprzeczyć. Wielokrotnie zwiedzali Muzeum Brytyjskie i drugi, bardziej efektowny pałac sztuki, który zagarnął dla starożytnej różnorodności tak znaczną część jednostajnego przedmieścia; spędzili pewien ranek w Opactwie Westminsterskim i popłynęli spacerowym statkiem do Tower; oglądali obrazy w publicznych i prywatnych galeriach, odpoczywali w cieniu ogromnych drzew w Ogrodach Kensingtonu. Henrietta okazała się niestrudzona w poszukiwaniu wrażeń, a w sądach łagodniejsza, niż Ralph mógł się spodziewać. Doznała wprawdzie wielu rozczarowań, Londyn mocno ucierpiał wskutek porównań z zaletami amerykańskich pomysłów urbanistycznych, przywoływanymi wciąż na pamięć, ale panna Stackpole zdobyła się na wyrozumiałość dla jego przybrudzonego dostojeństwa i czasem tylko wzdychała: „No, tak..." - lecz poprzestawała na tym, a rzucana w roztargnieniu formułka ginęła wśród wspomnień. Naprawdę chodziło o to, że panna Stackpole, jak sama przyznawała, nie była tu w swoim żywiole. - Martwe przedmioty niewiele mi mówią - powiedziałem: „bezczynnie" i podtrzymuję to określenie, że jak dotąd nie miała okazji, by podpatrzyć coś więcej z wewnętrznego życia Brytyjczyków. Pejzaże Turnera i asyryjskie byki nie mogły jej zastąpić literackich obiadów, podczas których miała nadzieję poznać geniuszów i sławy tego kraju. - Gdzie są wasi działacze, gdzie intelektualiści i intelektualistki? - spytała Ralpha pośrodku Trafalgar Square, jak gdyby spodziewała się, że na tym placu powinni by spotkać chociaż kilka osób tego typu. - Jeden z nich, jak pan mówi, stoi na szczycie kolumny... lord Nelson. A więc on także był lordem? Czy nie jest dość wielki? Dlaczego wywindowaliście go na sto stóp pod niebo? To przeszłość, a mnie mało obchodzi przeszłość, chciałabym zobaczyć światowych ludzi dnia dzisiejszego. Nie mówię o przyszłości, bo nie bardzo wierzę w waszą przyszłość. Biedny Ralph nie zaliczał do grona przyjaciół wielu przywódców narodu i rzadko miewał przyjemność poufnych rozmów z luminarzami; panna Stackpole ganiła go za ten brak przedsiębiorczości. - U nas w Ameryce złożyłabym wizytę takiemu panu, niezależnie od tego, jakie zajmuje stanowisko, i powiedziałabym po prostu, że dużo o nim słyszałam i zapragnęłam poznać go osobiście. Ale z tego, co pan mówi, widzę, że tutaj nie jest to przyjęte. Macie tyle różnych bezsensownych zwyczajów, ale brak wśród nich takich, które by ułatwiały życie. My, oczywiście, dalej zaszliśmy w rozwoju. Obawiam się, że będę musiała w ogóle zrezygnować z tematów społecznych. Henrietta, chociaż zwiedzała Londyn z przewodnikiem, notesem i ołówkiem w ręku i wysłała do redakcji „Interviewera" list o londyńskiej fortecy Tower (opisując ścięcie lady Jane Grey), miała smutne poczucie, że nie spełnia swojej misji. Epizod, który poprzedził wyjazd panny Archer z Gardencourt, zostawił bolesny ślad w jej umyśle. Ilekroć, niby powracająca fala, przejmowało ją chłodem wspomnienie zawiedzionego wielbiciela, chowała głowę i czekała, póki wizja nie zniknęła. Był to odruch niewątpliwie bardzo dyskretny, ale nie mogła się od niego powstrzymać; mimo wszystko wydawał się jej brzydki jak wysiłek fizyczny w niezgrabnej pozie i nie miała ochoty chlubić się nim