Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Opowiedziała mi o sytuacji Żydów w getcie, która uległa znacznemu pogorszeniu, o swoim synku, na którego musi bardzo uwa- żać, bo wyrywa się do dzieci na ulicy. Najbardziej ją gnębi los rodziców i Racheli. Opowiadała również o prozaicznych szczegółach swojego życia u Bartkowiaków. Nie zapomniała też przynieść dla mnie ciepłej strawy, którą się pokrzepiłam. Chwile spędzone z siostrą minęły szybko. Po jej odejściu poczułam znowu ciężar w sercu. Stanęłam w oknie i patrzyłam, aż zniknęła mi z oczu. Spojrzałam na kalendarz. Była sobota 26 września. Starałam się zapomnieć o sobocie i przygotować do niedzieli. Nazajutrz rano weszłam do Marysi, aby spędzić trochę czasu poza ścia- nami mojego pokoju. Usiadłam na moim stałym miejscu, tuż obok Marysi i jej matki. Nagle usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Weszła starsza kobieta w czarnej sukni, lekko pochylona, z pacz- ką w ręku. Rozejrzała się i pozdrowiła nas: - Niech będzie pochwalony... - Potem usiadła przy stole naprzeciw mnie. Po chwili otworzyła paczkę, zaczęła wyjmować z niej różne rzeczy do sprzedania. Na mnie nie spojrzała ani razu. Jakbym w ogóle nie istniała. Za to ja mogłam dokładnie jej się przyjrzeć. Janina Bagińska - tak nazywała się ta kobieta - wyglądała na sześćdziesiąt lat, aczkolwiek, jak się później dowiedziałam, nie miała jeszcze, pięćdziesiątki. Była bardzo chuda, mizerna. Średniego wzrostu, z siwymi wło- sami, zgarniętymi do tyłu za uszami. Twarz śniada o wysokim czole, spod którego wyglądały duże wygasłe, nie- bieskie oczy, wyrażające dobroć i miłość. I mimo cienia smutku, od czasu do czasu rozjaśniały się uśmiechem. Kościste ręce z wypielęgnowanymi paznokciami. Głos miała cichy i błagalny. Cała tchnęła prawdą i szczerością. Była delikatna w zachowaniu. Intuicyjnie wyczułam, że powinnam się do niej zbliżyć. Pani Janina zadowolona ze sprzedania paru rzeczy szykowała się do wyjścia. Powiedziała, że za tydzień znowu przyjdzie. Ponieważ chciałam od razu nawiązać z nią kontakt, zaproponowałam, że ją odprowadzę. W odpowiedzi usłyszałam słowa: - Ależ bardzo proszę. Wyszłyśmy razem na ulicę. Janina Bagińska szła wolnym krokiem. Było mi trudno iść wolno. Czułam bo- wiem wewnętrzny niepokój, który zmuszał mnie do pośpiechu. Starałam się jednak opanować i dostosować do niej. Szłyśmy w kierunku Milanówka, gdzie mieszkała. Po minutach milczenia Janina zaczęła mówić o sobie. Nie wyszła za mąż, ponieważ ślubowała wieczną mi- łość Jezusowi. Nie jest szczególnie praktykująca, do kościoła chodzi rzadko. Należy do tych katolików, którzy miłość do Boga starają się wyrażać w dobrych uczynkach. Pomagają biednym, odwiedzają chorych i nieszczęś- liwych. Podczas okupacji przygarnęła do swego mieszkania kobietę z dwojgiem dzieci, uciekinierów z War- szawy. Na swoje barki wzięła ciężar utrzymania całego domu. Zarabia zbyt mało jako krawcowa, dlatego musi jeszcze w niedzielę zajmować się drobnym handlem. Ma swoich klientów, którzy jej pomagają. Należy do nich także rodzina Marysi. W tym momencie Janina przerwała swoje opowiadanie i wnikliwym wzrokiem popatrzyła na mnie. Wyglą- dało na to, że teraz oczekuje zwierzeń ode mnie. W powściągliwych, krótkich słowach opowiedziałam jej, że jestem uciekinierką z Warszawy i staram się znaleźć jakąś pracę. Janina wykazała zrozumienie, obiecała pomoc i zaprosiła do siebie w każdym dogodnym dla mnie czasie. Droga powrotna do Grudowa minęła mi szybko. Byłam pod wrażeniem dobroci i szczerości Janiny. Wesz- łam do mego pokoju. Było w nim pusto i smutno. Samotność biła ze wszystkich ścian. Usiadłam. Chciałam za- nurzyć się w przyjemnych, pogodnych myślach, które Janina we mnie wzbudziła. Zastanawiałam się nad naszym przypadkowym spotkaniem. Chciałam poznać ją bliżej. Pragnęłam zobaczyć ją w domu, przy pracy, w dniu powszednim i w niedzielę. Podczas tych częstych wizyt zadzierzgnęła się między nami nic prawdziwej przyjaźni. Poznałam współmiesz- kańców Janiny, panią Krystynę i jej dwóch synów. W ich mieszkaniu było przyjemnie, ciepło, serdecznie. Na jej twarzy zawsze gościł uśmiech. Bardzo dbała o swoich domowników, starała się przede wszystkim, aby dzieci miały co zjeść