Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Za większe fawory u ojca, za chwackość wojacką, za znajomości pomiędzy ludźmi, za żonę z wielkiego rodu. Gdy w ostatnich latach życia generał zdecydowanie przedkładał młodszego syna nad starszego, gdy zapowiadał, iż zmieni pierwotny testament, może już wtedy narodziły się w Albrechcie złe myśli? Listopad za pasem, zimy tylko patrzeć. Ten sam jeszcze rok sześćdziesiąty siódmy. Tyle się w nim tymczasem rzeczy zmieniło, że kiedy indziej starczyłoby może na całe lata... Po powrocie z Polski, gdzie po daremnych staraniach stracił nadzieję jakiejkolwiek pomocy dla siebie, ledwie się zdążył usadowić w Romitten, włości żony, zaczęły się trudności z hołdem dla elektora, dotąd nie złożonym. Zaczęli przybywać przedstawiciele regencji, żądali oznaczenia terminu, pisma przychodziły z ponagleniami. Początkowo upierał się, pragnął zachować dla siebie formalną choćby niezależność, potem gotów już był na zgodę. Skoro zdecydował się w Prusach zostawać, nie było powodów przeciwstawiania się miejscowym ustawom. Ale gdy się już zdobył na decyzję, przestano go w tej mierze naciskać. Sam ani myślał się wpraszać, zostawił sprawę własnemu biegowi. Wiosna zresztą to była, robót należało pilnować w polu. Skoro żyć mieli tylko z Romitten, trzeba w nie było włożyć niemało pieniądza i pracy. To był najspokojniejszy okres, robota od rana do nocy, uciecha z obecności żony i synów, polowania w wolniejszej chwili. Z ojcem się rzadko widywał, nigdy się nie obeszło bez zwady, choć już nie były tak ostre, jak kiedyś. Pułkownik starał się hamować wybuchy, wiedział, że kłótnie niewiele przyniosą. Stary generał, jakby zdając sobie sprawę z pojednawczego usposobienia syna, dworował z niego w dwójnasób. Zwłaszcza wykpiwał wyprawę do Polski, chichotał, jako to łaska pańska na pstrym koniu jeździ, a już osobliwie dla sprawy pruskiej. Miał tego wszystkiego dosyć, od marca w ogóle przestał odwiedzać Knauten. Aż dopiero 26 maja z samego rana przypędził konno strwożony sługa z wieścią, że generał umiera. Bez zwłoki pojechał, nie zastał już ojca wśród żywych... Mimo pogróżek generał nowego testamentu nie spisał, dawny pozostawał w całej swej mocy, przyznając pierworodnemu synowi zarówno dobra dziedziczne Knauten, jak i niemałe majętności na dalekich Łużycach. Tyle że ciążył na spadkobiercy obowiązek wypłacenia sum posagowych siostrom i odprawy dla brata. Bez zwłoki przeniósł się z całą rodziną do Knauten. Widział zawiść rodzeństwa, wolał nie ryzykować. Zaraz się zaczęły starcia z Albrechtem, siostry ze szwagrami także wiele miały do powiedzenia. Larum razem podnieśli, że ich ukrzywdził. Nic, że raty należne w terminach spłacił, dorzucając niemało z poojcowskiego mienia, dla nich wszystko to było ochłapem, ciągle wyrzekali na krzywdę. Ponieważ pierwszy przybył do Knauten po zgonie generała, bo z Romitten było najbliżej, rozpuścił ktoś plotkę, że otruł własnego ojca. Szczęściem byli świadkowie, że tenże już nie żył, gdy wezwany do niego syn przyjechał. Już wtedy mógł się domyślać, że brat i siostry nie będą przebierali w środkach. Najstarsza z sióstr, zamężna za pułkownikiem Kleistern, stawiała dziwne pytania. Interesowało ją, co brat myśli o elektorze, dlaczego kiedyś występował przeciwko niemu, jak to było z zamiarem wkroczenia do Prus z wojskami Sapiehy? Nie rozumiał, o co jej chodzi, jak nie rozumiał, czemu w jakiejś rozmowie wszystkie trzy siostry stwierdziły, że tyle o nim wiedzą, iż gdyby zechciały, mogłoby go to życie kosztować. Wzruszał ramionami na te dziwaczne groźby, śmiał się, to znów wybuchał gniewem. Dopiero gdy mu powiedziały, że zmarłemu ojcu wyciągnął spod głowy mieszek z talarami, uniósł się i wyrzucił je wszystkie za drzwi. Jak grom przecie uderzyła go wieść, poufną drogą nadeszła w połowie sierpnia, że w pierwszych dniach tego miesiąca na ręce prezesa regencji złożył brat Albrecht pisemną denuncjację, oskarżającą nowego dziedzica Knauten o zdradę stanu i knowanie zamachu na jego wysokość elektora Fryderyka Wilhelma. Nie od razu uwierzył, mimo wszystko nie podejrzewał brata aż o taką podłość. Złe nowiny przeważnie bywają prawdziwe. W kilka dni potem od Dietricha von Lottum nadeszło ostrzeżenie, żeby pułkownik nie dał się zaskoczyć możliwymi wydarzeniami. Denuncjacja rzeczywiście wpłynęła do pruskiej regencji. Von Lottum i von Kainein byli przeciwni nadawaniu jej biegu, proponowali uznać za niebyłą rzecz tak podłą, wynikłą ze swarów rodzinnych, ale prezes Wallenrodt i von Kreytzen uznali za słuszne przedstawić sprawę namiestnikowi Radziwiłłowi oraz samemu elektorowi. Fryderyk Wilhelm z największą szybkością przesłał rozkaz, by natychmiast wytoczyć śledztwo przeciw pułkownikowi, mianował w tym celu specjalną komisję, dodał szczegółowe instrukcje. Sami regenci zdumieni byli takim pośpiechem. Wspominając to Kalkstein nie mógł się powstrzymać od gorzkiego uśmiechu. On elektora doskonale rozumiał. Fryderyk Wilhelm rady sobie nie mógł dać ze stanami, wciąż stawały okoniem, odmawiały podatków, żądały uznania swoich praw i przywilejów, buntowały się przeciw łączeniu ich interesów z interesami Kliwii czy Brandenburgii, oponowały przeciw wojnom toczonym nad Odrą i Renem, co zaś najgorsze, nieustannie się oglądały na Polskę. Kalkstein był jednym ze zwolenników związania z Koroną, śmiało występował przeciw absolutystycznym zapędom elektorskim. Jeżeli więc nadarzyła się okazja, aby móc pozbyć się przeciwnika, nie mógł Fryderyk Wilhelm z niej nie skorzystać