Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Ich stara przyjaźń nie była tajemnicą, choć kapitan Joel Greshom nie dyskutował zwykle z współpracownikami o swoich osobistych związkach. Trzymając mocno Gię za ramię poprowadził ją ku drzwiom wiodącym do jego prywatnej kwatery. Gdy znaleźli się w środku, usadowił ją na najwygodniejszym fotelu, a potem wezwał stewarda i zamówił lekki posiłek. Gia odprężyła się i rozejrzała po dużym pokoju. Podrabiane antyki, stare, oprawne w skórę książki, ładna reprodukcja Turnera wisząca nad kominkiem udającym prawdziwy. - Gdyby koloniści o tym wiedzieli... Roześmiał się. - Gia, trafiłaś kulą w płot. Wielu z nich było tutaj na kolacji i wszyscy bez wyjątku użalali się nade mną. Pamiętam jak jeden farmer oznajmił mi z namaszczeniem, że te nieliczne rozkosze życia nie zastąpią widoku pól i lasów pod otwartym niebem. Miał oczywiście rację. - Nie byłeś na żadnej planecie od śmierci mojej matki? Kapitan posmutniał na chwilę. - Nie potrafiłem się przemóc. - Podszedł do serwantki i spośród pamiątek z dziesiątków światów wyciągnął połyskujący cylinder. - Trzymaj. Zapomnij o mojej przeszłości i skup się na swojej. Masz tu drobiazg, który odświeży ci pamięć. Podziałało jak krzepiący nektar. Gia uczuła przywracający życie żar, gdy uniosła obiekt do światła i przyjrzała się uważnie umieszczonej wewnątrz delikatnej konstrukcji. - To nie kwestia pamięci. Dla mnie to tak, jakbym dopiero wczoraj przyniosła go na pokład. A w ogóle, dlaczego nie leży w sejfie? Chyba nie zdajesz sobie sprawy, jaki jest ważny? Potężny mężczyzna roześmiał się ponownie. - A po co? Tak się składa, że osoba, która ma dostęp do sejfu, jest także lojalnym pracownikiem i udziałowcem spółki, która znajduje się na czele listy podejrzanych, jeśli chodzi o twoje kłopoty. Dlaczego miałbym więc napytać sobie biedy chroniąc to bawidełko przed podstępnymi machinacjami Transtaru - ja, który jestem jego lojalnym pracownikiem i udziałowcem? Noo? Oczywiście stroił sobie z niej żarty. Ale kwestia została dobrze postawiona; mimo to niepokój nie opuścił Gii od razu. - Więc wszyscy o tym wiedzą? To znaczy co to jest i gdzie to było trzymane? - Tak przypuszczam. Oczywiście wiedzą moi oficerowie, którzy często mnie tutaj odwiedzają. Młody Hagan. I z pewnością Endart Grimes. - No, tak, Endart Grimes - Gia z ociąganiem umieściła niewielki SOP w serwantce i zamknęła drzwiczki. Kapitan obrzucił ją zaciekawionym spojrzeniem. - Nie lubisz go? Wzruszyła ramionami. - Ledwie go znam. - Podejrzewam, że w tym cały problem. Zachowuje się jak czuły wujaszek, a ciebie to złości. Prawda? - Bardzo jesteś spostrzegawczy. - Ależ nie. Po prostu za dobrze cię znam. W każdym razie to dość porządny facet. Może trochę samotny, ale czas wypełnia mu praca. Wiesz, że jest bardzo oddany swojej robocie. - Tak jak my wszyscy - powiedziała Gia posępnie, uświadamiając sobie, że w jej zawodzie trudno będzie o tak podniecające i ciekawe zadanie, jak to na Krzykaczu. Jenny podsunęła jej co prawda myśl, że tkwi w tej sprawie dzięki uwięzionemu w krysztale obiektowi aż do spodziewanego rozwiązania problemu na Ziemi. Brzmiało to wtedy sensownie, ale gdyby spojrzeć na to chłodno i rozsądnie, najprawdopodobniej zagoniona wicedyrektorka miała co innego na głowie niż wynajdywanie pracy dla akcelerantki, która lepiej dawała sobie radę z wykrywaniem niż z akcelerowaniem. - Nad czym się tak zadumałaś? - Nic ważnego - skłamała Gia. Zmusiła się do uśmiechu. Sądzę, że powinnam wrócić do przerwanych wakacji. Mówiła serio o wakacjach. Parę, dni odpoczynku mogłoby ją ożywić, zwłaszcza póki SOP będzie badany w laboratorium Akceleracji. Ale pierwsze bezpośrednie połączenie Ziemi z olbrzymim statkiem krążącym po orbicie sprawiło, że zdecydowanie odsunęła na bok myśli o słońcu i plaży. - Lądujesz pierwszym wahadłowcem - powiedział jej Peter Digonness. Na ekranie jego postarzała o cztery lata twarz ściągnięta była tłumionym napięciem. - Jeśli to, co masz, jest tym, czego się spodziewam, możesz odtąd sama wybierać sobie zadania. Jeśli nie, to ty i ja skończymy zapewne razem przy tej samej końcówce, w tym samym centrum komputerowym. Gia skinęła głową. Wiedziała, że zastępca dyrektora nie przesadzał, jeśli chodziło o konsekwencje porażki. - Nie będzie tak źle - powiedziała. - Obiekt został umieszczony tam, gdzie miał zostać znaleziony. Musi więc w tym być jakiś cel. Digonness zgodził się z powagą. - Być może. Wiemy, że jak dotąd Phuilom nie udało się nic osiągnąć z ich obiektem. Możliwe więc, że przewiezienie naszego na Ziemię było właściwym posunięciem. Ciekaw jestem po tych wszystkich latach... Dzieliły ich miliony kilometrów, ich obrazy przekazywała sieć komunikacyjna obejmująca Ziemię i przestrzeń kosmiczną. Ale nagle oboje odczuli uczestnictwo w związku, który wykraczał daleko poza możliwości laserów i mikrofal. Gia przeżyła to już wcześniej; wtedy powitała to uczucie z zadowoleniem i doznała poczucia straty, gdy zanikło równie nagle, jak nadeszło. Digonness zdumiał się; zdumienie ustąpiło miejsca rodzącej się świadomości, a następnie - wewnętrznemu spokojowi. - Wydaje mi się, moja droga - powiedział łagodnie - że mamy sobie do powiedzenia więcej, niż myślałem. Okazało się, że pierwszy wahadłowiec nie był przeznaczony do przewozu pasażerów. Przestrzeń pod pokładem lotniczym była zatłoczona; Gia, Galvic Hagan i Endart Grimes wcisnęli się w kąt nie większy niż w zwykłym samochodzie. Większą część trzydziestometrowej ładowni za nimi wypełniały dwie rozmontowane komory hibernacyjne i cztery nie zużyte moduły. Wszystko to skierowano do zakładów SWP w Seattle w celu ulepszenia konstrukcji. Obiekt został załadowany do komory sąsiadującej z fotelem Gii i gdy tylko zakończono manewry cumowania i hamowania, wygrzebała zamknięty w krysztale model i obróciła go w dłoniach. - Niczego sobie pamiątka - stwierdził poważnie Vic