Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
.. i jestem pewien, że to on naciskał mocno na pedały. Chociaż to my z naszymi cmentarnymi planami nabraliśmy takiego rozpędu...” Saab czy volvo, a może jednak peugeot? Zostawiam sprawę marki samochodu. Zaparkował wóz na hotelowym parkingu. Ale trzeba z opóźnieniem poinformować o uścisku, zanim akcja ponownie przyspieszy ich historię. Wdowa, jak donosi Reschke, rzuciła mu się na szyję, kiedy patrząc z ronda ujrzała przyszły cmentarz. Przeżył uścisk nie wolny od strachu. Stając na palcach krzepka, nieduża osoba była mu prawie równa. On czuje się odtąd jakby przebudzony i przywołany do życia nawet tam, gdzie życia już nie oczekiwał. Zarzuciła mu na szyję ręce ze zbyt wielu bezustannie szczękającymi bransoletkami, ucałowała go z lewej, z prawej i zawołała: — Ach, Aleksandrze! Teraz brakuje nam już tylko miejsca w Wilnie! — Jemu ręce nie chciały być posłuszne. „Stałem jak kołek,, wstrząśnięty wprawdzie, ale sztywny, jakbym kij połknął”. Cielesne uniesienie wdowy przypuszczalnie speszyło wdowca, ale wstrzymał napór ciała odzianego w spódnicę i żakiet kostiumu, poczuł bliskość i przeniesionemu na siebie entuzjazmowi co najmniej się nie sprzeciwił. Później — już w Bochum, pod datą 9 listopada — skwitował nawet wzmiankę Aleksandry o wystarczającej sumie niemieckich marek niefrasobliwym, jak przyznaje, zdaniem: „To, droga Aleksandro, niech będzie całkowicie moim zmartwieniem. Śmiechu byłoby warte, gdyby nie udało mi się wycisnąć potrzebnych funduszy. W dzisiejszych czasach, kiedy wszystko się chwieje, liczy się w życiu podejmowanie ryzyka. Nie będziemy co prawda szarżować, ale łamać się też nie. W każdym razie nasz podwójny projekt wymaga pełnego zaangażowania!” Kiedy Reschke parkował wóz koło „Heveliusa”, miasto spoczywało w listopadowych ciemnościach. Nie było już riksz, ale taksówki, jak zwykle, czekały pod hotelem. Znajoma była mu gorzko-słodka mieszanina zapachu spalin i siarki. Niezdecydowany, co począć z wczesnym wieczorem, wdowiec zaprosił wdowę na drinka do baru, zaraz za recepcją. Ponieważ orbisowskie autokary z uczestnikami tanich wycieczek nie wróciły jeszcze z Malborka i Pelplina, Elbląga i Fromborka, oboje — przez pierwszą, drugą whisky — pozostawali jedynymi gośćmi przy długim kontuarze. Po tak dużej bliskości jeszcze niedawno pewnie byli sobie trochę obcy. Lód brzęczący w szklance przemawiał zastępczo. Kiedy bar zapełnił się szybko następującymi po sobie falami, po czym zapanowała hałaśliwa wesołość, Reschke natychmiast zapłacił, nie chcąc narażać Piątkowskiej na taki ścisk. Panowie ubrani raczej swobodnie, panie w podróżnych kostiumach z dużą ilością biżuterii. Posłuchawszy trochę mowy wycieczkowiczów Reschke uznał, że może im przypisać tutejsze pochodzenie: „Nader wyraźnie wykazywali się znajomością miasta. Większość nie młodsza od nas, a więc w wieku, który prędzej czy później uczyni z nich użytkowników naszego projektu”. Nie tylko on, wdowa też to pojęła i szepnęła zbyt głośno: — Wszyscy będą wkrótce naszymi klientami. — Proszę panią, Aleksandro... — Na pewno mają dosyć niemieckich marek... — Nie chcemy przecież na wolnym rynku... — No, już nic nie mówię. Potem jej śmiech. Aleksandry nie można było powściągnąć. Kto wie, czy nie przystąpiłaby — po tylko dwóch szklaneczkach whisky — do bezpośredniego werbowania klientów, gdyby on ceremonialnie nie zaprosił jej na kolację do hotelowej restauracji. Piątkowska odmówiła: — Potwornie drogo i niesmacznie! — aby zaraz zaprosić jego: — No to chodźmy. Zupełnie blisko, za kościołem Świętego Jakuba, w małej prywatnej restauracji zamówiła wcześniej stolik na dwie osoby. Jedli przy świecach to, co obiecywała Piątkowska: — Oryginalna polska kuchnia, taka, jaką mama prowadziła w Wilnie. Przy jedzeniu — przekąska, danie główne, deser — tworzyli parę, która ma sobie dużo do powiedzenia. Nie znaczy to, że on mówił o zmarłej żonie, ona o przedwcześnie zgasłym mężu, nie rozpamiętywano niczego prócz dobrze dobranych wspomnień. Tylko krótkich wzmianek doczekali się: jej syn studiujący w Bremie filozofię i jego trzy pracujące i w większym czy mniejszym stopniu zamężne córki. — Widzi pani we mnie dwukrotnego dziadka... W rozmowie przeskakiwali z tematu na temat, pokrótce dotknęli polityki — Mur niedługo padnie — zatrzymali się chwilę na wymianie narodowych stereotypów, typowych cech, jakie przypisuje się Polakom i Niemcom, i raz za razem zagłębiali się w kwestie fachowe, zwłaszcza że praca Aleksandry jako pozłotniczki często całymi miesiącami skupiała się na pozłacaniu napisów i ornamentów drewnianych i kutych w kamieniu epitafiów, ostatnio u Świętego Mikołaja