Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
- Aha. ciekawe, co twoja mama na to powie? - Pewr»o będzie tak zmęczona szorowaniem płyty, że nie zau\vaży, więc niech się dzieciak ubierze, jak chce. - Jacek postanowił machnąć ręką na szczegóły. A Józi-nek, korzystając z ogólnej atmosfery permisywizmu, przekręcił swoją ukochaną bejsbolową czapkę daszkiem do tyłu. Marta postępowała z nogi na nogę. - Chodźmy już, im prędzej wyjdziemy, tym prędzej wrócimy. - Pa, kochani, pewno będę późno. 80 Z trudem gramolili się z malucha. - A może zostaniesz tam do jutra? Nie chcę, żebyś jechała po ciemku. - Rano muszę być w Warszawie. - To pozdrów Annę i powiedz jej, jak bardzo żałuję, że nie poznałem tej jej Pameli Anderson. - Właśnie, takie sprawy zawsze ja muszę załatwiać. - W głosie Mirki zabrzmiał wyrzut. To na nią ostatecznie spadł obowiązek rozmowy z katechetką, który zresztą nie okazał się taki przykry. Józinek zaczął już przygotowywać się do chrztu. - Bo ja jestem bardzo nieśmiały. Szerokiej drogi. -Jacek zatrzasnął drzwiczki samochodu. Stanęli na przystanku, w tłumie ludzi objuczonych chryzantemami i torbami pełnymi zniczy. - Dlaczego nie moglibyśmy ia™ pojechać jakiegokolwiek innego dnia? - westchnęła Marta. Józinek chodził wzdłuż przystanku, podśpiewując coś pod nosem. - Sam się nad tym zastanawiam. Mojemu ojcu chyba jest wszystko jedno, ale dla babci to ważne. - A może ona przychodzi o świcie i czyści ten grób, ho myśli, że to jest ważne dla ciebie? - W pewnym sensie masz rację. Wszyscy robimy i oś, bo robią to inni, tak jakbyśmy publicznie oświadczali: jesteśmy razem z wami, należymy do kultury, w której szanuje się zmarłych. - Jacek chwycił córkę za 11 kaw. - Ciii... Chodźmy posłuchać, co on tam sobie piewa. - Niepostrzeżenie ruszyli za Józinkiem. 81 Na Bródnie jest nudno, na nudnie jest brudno, paskudnie i smutno. Na smutnie jest brudno... Odwrócił się gwałtownie. - Nie podsłuchujcie! - A co to za pieśń? - To będzie rap na dzień trupa, ale jeszcze nie jest gotowy. Tłum popchnął ich w kierunku autobusu, podjeżdżającego właśnie na przystanek. Deszcz, który jakiś czas temu przestał padać, zaciął nagle drobnym kapuśniaczkiem. Mirka z trudem przebijała się przez zatłoczone ulice w kierunku alei Krakowskiej. Byle wyjechać z miasta na szosę katowicką i choć trochę się rozpędzić, o ile maluchem jest to w ogóle możliwe. Muszę pomyśleć o nowym samochodzie. Roześmiała się cichutko. Kiedy wyszła za mąż za Jacka, mówiła: „Musimy pomyśleć o samochodzie". Potem, kiedy urodziła się Marta, zaczęła mówić: „Musisz pomyśleć o samochodzie", a dziś, proszę bardzo - „JA pomyślę". Lubiła to „ja". Nie przypuszczała nawet, że praca w dziale badania rynku i marketingu zagranicznej firmy da jej jako niespełnionemu naukow-cowi-socjologowi aż tyle satysfakcji. Po raz pierwszy w życiu wyniki jej badań i analizy były czytane i brane pod uwagę. Po raz pierwszy też czuła się za nie naprawdę odpowiedzialna. Jeśli okazałyby się błędne, żegnaj, świet- 82 nie płatna praco! Oczywiście, ciekawiej było badać opinie ludzi o przemianach demokratycznych niż o podpaskach, ale coraz częściej przyłapywała się na myśli, że przynajmniej dla kobiet dobre podpaski są ważniejsze od najlepszej demokracji. Zresztą to, co ludzie myśleli o polityce, nikogo w istocie nie obchodziło. Że było tak za komuny, to jasne, ale później niewiele się zmieniło. Politycy korzystali z badań socjologicznych tak jak pijak z latarni - nie szukali w nich światła, tylko oparcia. Cudowna też była osiągnięta wreszcie po czterdziestce niezależność finansowa. W ich domu zawsze wszystkie pieniądze były wspólne. Wkładało się je do metalowego pudełka po herbacie, ze śmiesznym obrazkiem na wieczku, przedstawiającym wielkiego Chińczyka i maleńką pagodę, i wydawało się w miarę potrzeby. Dziś jednak Mirka z cała^pewnościa wiedziała, że nie jest bez znaczenia, kto je tam wkłada. Nie mówiąc już o tym, że nie zawsze wszystkie donosiła do domu i nie musiała się nikomu z tego tłumaczyć. Mogła po prostu wejść do sklepu i kupić sobie cudowny sweter, który uśmiechnął się do niej z wystawy. Pogładziła miękki miodowy splot. Jej ostatni zakup, za dwa miliony. Rok temu, gdyby wydała taką sumę na niezbyt potrzebny ciuch, należałoby przypuścić, że zwariowała, a teraz uważała, że po prostu jej się to należy. Minęła Janki, na drodze zrobiło się luźniej. Przed bramą cmentarza kłębił się dziki tłum. Pomagając sobie łokciami, ludzie przedzierali się pomiędzy 83 stoiskami z kwiatami, jedliną, zniczami, loteryjkami, między sprzedawcami gumy do żucia i pańskiej skórki, a nawet balonów i kolorowych wiatraczków. - Kupcy w świątyni - warknął Jacek. - Przydałby się tu jakiś Pan Jezus z batem. Po czym rzucili się w wir zakupów. Za bramą było już nieco mniej tłoczno. Józinek trzymał teraz w ręku torbę ze zniczami, Marta zielone gałązki, a Jacek doniczki z brązowo-złocistymi chryzantemami. - Niesiemy ofiary na groby przodków - skomentowała Marta. - Czuję się, jakbym należała do któregoś z tych prymitywnych ludów. Zdaje się, że nawet w grobach neandertalczyków znajdowano ślady takich ofiar. - I o czym twoim zdaniem to świadczy? - Jacek pasjami lubił takie dysputy. - Że mamy do czynienia z prymitywnym zwyczajem, który powinniśmy porzucić? A może to nasza cecha? Człowiek jest zwierzęciem, które czci swoich przodków. W takim razie neandertalczyk byłby, pomimo wszystkich biologicznych różnic, człowiekiem. - Mnie raczej zastanawia sens takich zachowań tu i teraz, dla nas. Marta niedawno odkryła, że antropologia kultury to nie tylko dziedzina zajmująca się małymi społeczeństwami, żyjącymi gdzieś na obrzeżach cywilizacji, ich zwyczajami i instytucjami. W ten sam sposób można patrzeć na własne społeczeństwo. Przyglądać się, jak kultura odciska się w nas niby foremka w piasku