Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Z drzwi izby przyjęć obserwowała tę procesję lekarka o wyglądzie osoby niepełnoletniej. Siódmemu wydało się, że ta sroga doktorka podnosi kciuk do góry, jakby chciała go pocieszyć i skrzepić otuchą. Pielęgniarka stoczyła walkę z chorymi oraz jakimiś salowymi o wolną kabinę. Władowała do niej pacjenta, milicjanci żywo wskoczyli do wnętrza, nim zatrzasnęły się aluminiowe drzwi. Popłynęli z delikatnym skrzypieniem ku stropom szpitala. Siódmy miał przed oczami tułów sierżanta, opięty w kurtkę polową z drelichu pocętkowanego na niebiesko. I nagle spostrzegł, że poniżej czarnego, rzemiennego pasa mżył anemicznym światłem spod materiału jakiś podłużny przedmiot przypominający butelkę. Wyglądało to, jakby obły, nieregularny przedmiot promieniował przez watowaną grubość kurtki i to promieniowanie dziwnie pulsowało, zanikając na mgnienie i z powrotem sącząc się z zielonobłękitnego materiału. To jelito grube, pomyślał Siódmy. On umrze z powodu raka przewodu pokarmowego. Podniósł oczy na twarz milicjanta. Sierżant bódł go służbistym wzrokiem, nawet tu, w ciasnej windzie, nie spuszczając z niego źrenicy. W zaciśniętej dłoni z czarnym, zgniecionym paznokciem trzymał torbę, dowód rzeczowy. Stęknęły drzwi, rozsunęły się wolno, ukazując hol kliniki chirurgicznej. Kilku chorych w piżamach i szlafrokach, obwiązanych tu i ówdzie bandażami, siedziało przed biało_czarnym telewizorem, w którym generał jeszcze raz zapewniał ościenne mocarstwo o swoim przywiązaniu. Siostra Brat zapukała do białych drzwi. Otworzył je staruszek w lekarskim kitlu, z okularami nasuniętymi na czoło. W ręku trzymał jakiś anglosaski periodyk archeologiczny. - Panie docencie, ranny postrzałem. Przysyła ta młoda doktor z izby przyjęć. Stary lekarz przyjrzał się najpierw Siódmemu, a potem milicjantom. - Niech siostra da na zabiegową. Zaraz tam przyjdę. A panowie co? Też ranni? Sierżant wytarł nos wierzchem dłoni. - My pilnujemy, panie doktorze. Taki mamy rozkaz. To poszukiwany przestępca. - Proszę siąść tam w korytarzu. Na salę wchodzić nie wolno. - Ale my musimy... - zaprotestował sierżant. - Powiedziałem, że nie wolno. Ta sala ma tylko jedno wyjście. Nikt z niej nie ucieknie. Ruszyli przodem, oglądając się niepewnie na wózek. Stary docent wrócił do swego pokoju. To był rzeczywiście starzec z pewną już niedołężnością w ruchach. Ale fakt, że nigdy nie zostanie profesorem, że umrze jako docent, dawał wiele do myślenia. Siódmy, ciągle leżąc na tym wózku z ceratowym materacykiem, znalazł się w salce zabiegowej. Było tu zielono jakby na wiosnę, mleczne światło niewidocznych lamp stwarzało nastrój prowincjonalnego spokoju, irracjonalnego bezpieczeństwa. Gdzieś niegłośno brzęczały autoklawy albo jakieś inne aparaty. Ktoś za drzwiami mówił ściszonym głosem, ktoś inny zadzwonił niklowanymi narzędziami chirurgicznymi. Nie znany doktor z zawadiackim wąsikiem wszedł do salki, przyjrzał się badawczo Siódmemu. - Jak się czujemy? - zapytał. - Nieźle. Tylko ciągle jeszcze nie czuję nogi. - Przebył pan jakieś choroby? - Nie. - No, tak - powiedział lekarz i chciał odejść. - Panie doktorze - przypomniał sobie nagle Siódmy. - Panie doktorze, w młodości przechodziłem gruźlicę. Kilka lat temu miałem z nią znowu kłopoty. - O, to trzeba od razu mówić. To bardzo ważne. Ale jakoś sobie poradzimy. Potem młoda siostrzyczka ze skaleczonym palcem przywiozła mały aparat do badań Ekg. Obczepiła Siódmego gumowymi przyssawkami, zaterkotał aparacik, potem oderwała jakieś papierowe taśmy, potem pokręciła głową i zniknęła. Wreszcie zjawił się docent z siostrą Leokadią Brat i jej pomocnicą oraz z tym lekarzem obdarzonym skąpym wąsikiem. - Proszę położyć się tutaj na stole - rzekł staruszek i lekko się zatoczył ze słabości. - Ale nicmo. Plecami do góry. Siódmy wykonał polecenie ze wstrzymywanym stękaniem. - Co pan tu chowa? - spytał stary lekarz. - Na co to panu potrzebne? - To moja maskotka. Na szczęście, panie docencie. - Skąd pan ma to narzędzie? - To klucz. Tym narzędziem otwierali moje mieszkanie. Docent lekko zachwiał się, taki był szczuplutki pod tym kitlem ze śladami sczerniałej krwi, a może kawy. - Siostro, pani to przechowa choremu. - Pan docent to zawsze - warknęła kwaśno siostra Brat. Starzec podszedł niepewnie do stołu i pomacał zranione miejsce. - O, do diabła. Panie kolego - rzekł w stronę doktora z wąsikiem