Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Bieniecki nie zawiódł. Przed końcem zebrania przyniósł rulon plakatów z "Manifestem PKWN". Wypadło po pięć egzemplarzy na gminę. Zawiadomił też, że milicjanci, po dwóch na gminę, czekają już gotowi do drogi. Dalszych milicjantów trzeba werbować na miejscu. Wynagrodzeń, niestety, na razie nie ma. Dla nikogo. O wyżywienie funkcjonariuszy muszą się zatroszczyć gminy. Po podpisaniu w starostwie upoważnień dla sekretarzy Adamiec udał się z Peciakiem do Jaremy, który mieszkał we własnym domku przy rzece. Gospodarza zastali na tarasie, skąd zaraz po przywitaniu zaprosił ich do mieszkania. Dyskretnie, lecz z uwagą obserwował Adamca, którego rolę w Głuchowie Peciak wyjaśnił zaraz na początku. Była to pewnie wstępna taksacja reprezentanta nowej władzy, co Adamca trochę peszyło. Mimo matury i stopnia oficerskiego nie wyzbył się dotąd kompleksu niższości wobec ludzi bardzo wykształconych i nasiąkniętych przenoszoną z pokolenia na pokolenie kulturą, takim zaś Jarema bez wotpienia był. Przy wczorajszej rozmowie z Biczyckim nie miał tego uczucia, zaś tutaj tak, od pierwszej chwili. Jarema zbliżał się - na oko oceniając - do sześćdziesiątki i już sam wiek skłaniał do szacunku dlań, nawet gdyby nie stało za nim budujące autorytet życie. Był stateczny w ruchach, szczupły i siwy, zza okularów w złotej oprawce patrzyły skupione oczy. - Co panów do mnie sprowadza? - spytał. - Propozycja i prośba zarazem - odpowiedział Adamiec. - Chętnie byśby pana widzieli na stanowisku głuchowskiego starosty. Jarema zamrugał bezwiednie powiekami, co musiało być oznaką zaskoczenia. Potem przez chwilę przyglądał się Adamcowi w milczeniu. - W czyim imieniu pan to proponuje? - We własnym. Mam pełnomocnictwo bez ograniczeń. - Nie o to chodzi. Pan mnie przecież nie zna. Kto jest inicjatorem? - Rekomendacja pochodzi od obecnego tu towarzysza, który zna pana od dawna. - Tak, my się znamy... Jarema zamyślił się znowu. Potem spytał: - A gdybym wolał jednak pozostać na stanowisku prezesa sądu: - To pan pozostanie. Możemy nawet rezerwować to stanowisko na wypadek, gdyby nie chciał pan być starostą na stałe. - No tak... Jarema ponownie zamilkł, tym razem na dość długo. Zdjął spojrzenie z Adamca, patrzył teraz w okno, za którym zieleniła się soczystym listowiem jabłoń. - Ja jestem, proszę pana, człowiekiem, który może pracować tylko w pełnej zgodzie z własnym sumieniem - oznajmił. - Dlatego między innymi zostałem sędzią. - Daleki jestem od proponowania panu innego stosunku do własnego sumienia. - To zależy nie tylko od pana. Władza wykonawcza z samej swojej natury wymaga różnych kompromisów. Mogę być do nich niezdolny. - Myślę, że nie ma potrzeby przesądzania o tym z góry. Zawsze, jak już mówiliśmy, będzie pan mógł wrócić do sądu. Adamiec nie chciał powiedzieć otwarcie, że dla nowej władzy najtrudniejszy jest początek i że nawet krótkotrwałe wsparcie ludzi liczących się w środowisku ma dla niej wielkie znaczenie. Taki argument, obawiał się, mógłby Jaremę wręcz zaniepokoić. Nie mając nic więcej do dodania, czekał cierpliwie na odpowiedź patrzącego znowu w okno gospodarza. - Nie mogę panu odpowiedzieć od razu - rzekł Jarema wracając wzrokiem do pokoju. - Myślę zresztą, że nie spodziewał się pan tego. - Rozumiem pana. Kiedy mogę się zgłosić? - Jutro. - O której? - Po południu. Powiedzmy o piątej