Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Najpierw jednak parę słów na temat zbliżającej się konfrontacji. Jestem pewien, że już o niej wiecie. Niektórych z was ten konflikt w ogóle nie dotyczy, przybyliście tu wbrew własnej woli. W każdej chwili mogę was stąd zabrać. Zek, Jazz, Harry - do was mówię. Wy, Wędrowcy - możecie kontynuować swą podróż. Znacie drogę. Zdążycie jeszcze znaleźć bezpieczne schronienie w Słonecznej Krainie. Przejdźmy do Trogów, wy również możecie wrócić do swoich jaskiń w Gwiezdnej Krainie. Wszyscy bowiem musicie zdawać sobie sprawę z jednej rzeczy: tym razem wampiry uderzą skuteczniej niż kiedykolwiek. W dolinie rozległ się niski szum zdumionych szeptów. Harry, Jazz i Zek spojrzeli po sobie rozczarowani. Nagle z tłumu wybił się ostry głos młodego Wędrowca. - Ale dlaczego. Rezydencie? My też jesteśmy silni. Mamy broń. Potrafimy zabijać wampiry! Dlaczego nas od siebie odpychasz? Harry Junior spojrzał w jego kierunku. - Czy wampiry są waszymi wrogami? - Tak! - padła chóralna odpowiedź. - Zawsze nimi byli! - krzyknął młodzieniec. -1 chcecie ich zabić? -Tak! Rezydent skinął głową. - Co z wami, troglodyci? Były czasy, kiedy poddańczo służyliście swym Lordom. Czy teraz zdecydujecie się powstać przeciwko nim? Po krótkiej, burzliwej dyskusji wystąpił ich przywódca. - Dla ciebie. Rezydencie, zawsze! Potrafimy odróżnić dobro od zła, a ty jesteś dobrem. - A ty, Harry - ojcze? Nie dawałeś wampirom chwili spokoju w twoim świecie. Czy zawsze tak samo ich nienawidzisz? - Po krzywdach, jakie wyrządzili ludziom - odparł Keogh - nie przestanę ich nienawidzić do końca życia! Na koniec Rezydent spojrzał w stronę Zek i Jazza. - Mogę was stąd zabrać i przenieść tam, skąd przyszliście. Nawet więcej: mogę was zanieść w dowolny punkt kuli ziemskiej, czy to jasne? Zaczniecie nowy żywot tam, gdzie naprawdę chcecie. Wybór należy do was. Popatrzyli na siebie, ale nie musieli zastanawiać się nad odpowiedzią. - Nie spieszy się nam aż tak bardzo, żebyśmy nie mogli poczekać, aż rozprawisz się z wampirami. - Jazz odpowiedział w imieniu obojga. - Niedawno wybawiłeś nas z prawdziwych opresji, nie pamiętasz? Poza tym, mieliśmy już do czynienia z tymi łotrami. Jak mogłeś przypuszczać, że się nas pozbędziesz? - Pozwólcie, że coś opowiem. Kiedy zaczynałem się tu urządzać i pomagało mi w tym tylko kilku Trogów - znalazłem wilka. Było mi go żal, ponieważ reszta stada odwróciła się od niego i mocno go pogryzła. Był ledwie żywy, wręcz umierający, jak mi się wtedy zdawało. Wciąż nie znałem do końca waszego świata i nie rozumiałem spraw, które teraz są dla mnie oczywiste. W każdym razie, zaopiekowałem się biednym zwierzęciem, odkarmiłem je i wyleczyłem z ran. Wydobrzał w zaskakująco krótkim czasie, a ja sadziłem, że ocaliłem mu życie. W rzeczywistości jednak nie pozwoliła mu umrzeć bestia, którą w sobie nosił! Wokół panowała idealna cisza. Harry zorientował się nagle, że bezwiednie zbliżył się do balkonu o dobrych kilka kroków. W jego oczach pojawił się głęboki niepokój. - Mówiłem ci, ojcze - ciągnął Rezydent - że miałem swoje powody, dla których nie mogłem do ciebie wrócić. Z tych samych powodów muszę tu teraz zostać i bronić swojego miejsca na tej ziemi. Wszyscy byliście zgodni, że trzeba walczyć z wampirami. Nienawidzicie ich wszystkich! W takim razie nie mam prawa prosić was o pomoc przeciwko nim. - Harry... - zaczął jego ojciec, ale Rezydent nie pozwolił mu skończyć. - Oto w jaki sposób wilk odpłacił mi za moje serce - powiedział i jednym ruchem ściągnął swoją złotą maskę. Zasłaniała ona twarz młodego Harry'ego Keogha. Harry Senior nie miał żadnych wątpliwości, że oto stoi przed swym rodzonym synem. Tylko, że oczy tamtego świeciły w blasku zachodzącego słońca - krwistą purpurą. Z tłumu podniosło się przeciągłe, niskie westchnienie. Przez jakiś czas wszyscy stali i patrzyli na przywódcę. Potem zaczęli między sobą szeptać i w końcu rozeszli się małymi grupkami. Wkrótce na placu pozostali tylko Harry Senior, Zek i Jazz. "Są tu, bo po prostu nie mają dokąd pójść" - pomyślał Rezydent. - Zaraz was stąd zabiorę - powiedział głośno. - No jasne, to piekielnie proste! - parsknął sarkastycznie jego ojciec. - Zejdź tu w tej chwili, mam dosyć tego zadzierania głowy! Możesz sobie być Rezydentem, ale przede wszystkim jesteś moim synem. Ty, wampirem? Nie poznałem dotąd wampira, którego kochałoby tylu ludzi. Czy możesz mi to wyjaśnić? Harry Junior, nie zwlekając, zszedł do czekającej na niego trójki. - No cóż, to wszystko prawda. Różnię się trochę od nich, ale jednak jestem wampirem. Rzecz polega na tym, że mój umysł i moja wola są zbyt silne, żebym poddał się ulokowanemu w moim ciele zarodkowi. To ja jestem jego panem, a nie na odwrót. Od czasu do czasu próbuje wyrwać się spod mojej kontroli, ale jeszcze nigdy ze mną nie wygrał. W ten sposób wampir "pracuje" wyłącznie dla mnie, nie mając żadnego wpływu na otoczenie. Daje mi swoją siłę i wytrzymałość. W zamian ma miejsce do życia - swojego gospodarza. Musiałem się pogodzić tylko z jedną rzeczą - jestem bezbronny wobec słońca. Jego promienie ranią mnie i odbierają mi moc. Dlatego właśnie moja siedziba znajduje się tak blisko Gwiezdnej Krainy. Zwróć uwagę - moja siedziba! I moje terytorium. Nie pozwolę, żeby ktoś inny się tu panoszył! Powiódł wzrokiem po zasłuchanych twarzach i uśmiechnął się łagodnie. - To chyba wszystko, co miałem wam do powiedzenia. Mam nadzieję, że jesteście gotowi. - Ja nie. - Harry potrząsnął głową zdecydowanie. - Zostaję do końca. Nie po to szukałem syna przez osiem lat, żeby teraz zostawić cię w takiej sytuacji - dodał gderliwie. - Naszą odpowiedź też już znasz - odezwał się Jazz. Za ich plecami zaszurały niepewne kroki Trogów. Najbardziej śmiały wystąpił przed innych. - Byliśmy poddanymi Leska i nie mamy zamiaru wrócić pod jego okrutne rządy. Bardzo lubimy pracować dla ciebie. Bez twoich rad znów będziemy niczym. Chcemy walczyć po twojej strome, Rezydencie. Na twarzy Harry'ego Juniora pojawiła się rozpacz. Troglodyci byli niezawodni w warunkach pokojowych, ale w walce na śmierć i życie nie wystarczą dobre chęci. Nagle za Trogami coś się zakotłowało