Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Osłupiały krasnolud złożył skromny ekwipunek u swych stóp, przycisnął podbródek do piersi i zacisnął dłonie na burcie wozu. Góry przetaczały się pod nim; zauważył ruiny Settlestone, prastarego miasta karłów – teraz, daleko w dole i tylko w sekundę później, daleko za nim. Wóz gnał nad otwartymi stepami i skręcił na zachód wzdłuż północnej granicy Trollmoors. Bruenor odprężył się na tyle, aby splunąć przekleństwem, gdy unosili się nad miastem Nesme, przypomniawszy sobie niezbyt gościnne przyjęcie, jakiego doznał wraz z przyjaciółmi ze strony tamtejszego patrolu. Przelecieli nad dorzeczem Dessarin, lśniącego węża wijącego się wśród pól. Bruenor dostrzegł na północy duże obozowisko barbarzyńców. Alustriel skręciła swym ognistym wozem znów na południe i po kilku minutach pojawiła się słynna Bluszczowa Posiadłość na Wzgórzu Harpellów, w pobliżu Longsaddle. Na szczycie wzgórza zgromadził się tłum zaciekawionych czarodziejów, przyglądając się zbliżającemu się pojazdowi, ciesząc się przy tym smętnie – w próbie zachowania pozorów godności, jak zawsze, gdy Pani Alustriel zaszczycała ich swoją obecnością. Jedna twarz w tłumie zbielała, gdy ukazała się ruda broda, długi nos i jednorogi hełm Bruenora Battlehammera. – Ale... ty... hmm... spadłeś... na śmierć – wyjąkał Harkle Harpell, gdy Bruenor zeskoczył z wozu. – Mnie także miło cię widzieć – odparł Bruenor, odziany tylko w nocną koszulę i hełm. Zebrał swój ekwipunek z wozu i rzucił go na stos u stóp Harkle’a. – Gdzie moja córka? – Tak, tak... dziewczyna... Catti-brie... och, gdzie ona jest? Och, tu – mamrotał, nerwowo bębniąc palcami jednej ręki po dolnej wardze. – Chodź, tak chodź! – chwycił Bruenora za rękę i pomknął wraz z krasnoludem do Bluszczowej Posiadłości. Zastali Catti-brie, która dopiero co wstała z łóżka, odzianą w puszystą szatę, idącą długim korytarzem. Oczy młodej kobiety otworzyły się szeroko, gdy zobaczyła biegnącego do niej Bruenora, upuściła ręcznik, który trzymała w dłoniach; ramiona opadły jej bezsilnie wzdłuż boków. Bruenor zanurzył swą brodę w jej twarz, obejmując jaw pasie tak mocno, że pozbawił ją tchu. Gdy tylko przyszła do siebie po początkowym szoku, oddała uścisk dziesięciokrotnie. – Moje modlitwy – wyjąkała, w jej głosie drżało łkanie. – Na bogów, myślałam, że zginąłeś! Bruenor nie odpowiedział, usiłując pozostać opanowanym. Jego łzy wsiąkały w szatę Catti-brie, czuł na plecach oczy tłumu Harpellów. Otworzył drzwi obok siebie, zaskakując tym na wpół ubranego Harpella. – Przepra... – zaczął czarodziej, lecz Bruenor chwycił go za ramię i wyciągnął na korytarz, wprowadzając jednocześnie Catti-brie do pokoju. Drzwi zatrzasnęły się przed nosem czarodzieja, gdy ten odwrócił się z powrotem w stronę swego pokoju. Popatrzył bezsilnie na zgromadzoną rodzinę, lecz ich szerokie uśmiechy i radość, która nagle znalazła swe ujście powiedziały mu, że u nich nie znajdzie wsparcia. Wzruszywszy więc ramionami ruszył do swych porannych zajęć, jakby nic niezwykłego się nie stało. Po raz pierwszy Catti-brie widziała krasnoluda naprawdę płaczącego. Bruenor nie troszczył się o to i nie uczynił niczego, aby zapobiec tej scenie. – Moje modlitwy także – szepnął swej ukochanej córce, ludzkiemu dziecku, które przygarnął jak swe własne więcej niż piętnaście lat temu. – Gdybyśmy wiedzieli – zaczęła Catti-brie, lecz Bruenor położył delikatnie palec na jej ustach, aby ją uciszyć. To nie było ważne; wiedział, że Catti-brie i pozostali nigdy by go nie opuścili, gdyby mieli chociażby cień nadziei na to, że żyje. – Sam nie wiedziałem, jak przeżyłem – odparł krasnolud. – Ogień nie dotknął mojej skóry – wzdrygnął się na wspomnienie tego tygodnia spędzonego samotnie w kopalniach Mithrilowej Hali. – Nie mówmy już o tym miejscu – błagał. – To już jest poza mną. I niech za mną zostanie! Catti-brie, wiedząc o zbliżaniu się armii mających na celu odzyskanie ojczyzny krasnoludów, chciała potrząsnąć głową, ale Bruenor nie zauważył tego ruchu