Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
- Do lasu mielim skoczyć, usiec wilków parę i do karczmy wrócić w chwale. I złotem mielim się podzielić. - Panią poszliście ratować, nie tylko leśnych zabijać. A pani teraz w twierdzy, nie z mojej i nie z waszej przewiny. Ale, jak kto chce się wycofać, to nie będę go winił - Rehbert zydel postawił i ponownie na nim usiadł. - Lepiej zastanówmy się, jak wykorzystać ową okoliczność, że imć Seeleon glejty posiada. To może być nasza szansa jedyna na twierdzy spenetrowanie. - Ja widzę to tak - powiedział nekromanta po dłuższym namyśle. - Wejdziemy do Lea Monde za dnia, głównym traktem, z glejtu korzystając. Sir Rehbert iść z nami nie może, jego bowiem rozpoznają. My jednako, nikomu nieznani, szansę mamy na służbę do Sidneya wstąpić i - po rzeczy rozeznaniu - panią Katherinę uwolnić. - Co zatem powinienem uczynić, skoro z wami iść nie mogę? - zapytał omniarcha, gdy zapadła cisza. - Jedź na ziemie swoje i organizuj odsiecz - Seeleon spokojnie wyłuszczył swoją część planu, którą właśnie obmyślił. - Ściągnij wojska, czyń jak najwięcej zamętu. Jako znam Sidneya, na dworze twoim szpiegów jego jest bez liku. Jeśli zobaczą cię w rozpaczy, pomyślą, że plan porwania się udał, a ty panie nie masz pojęcia o Sidneya sług w tym udziale. Poselstwo odnów. Zaznacz, że z przyczyn takich a takich lady Katherine być obecną przy rokowaniach nie może. Działania te spowodują, iże czujność ich nie będzie tak wielka i nasza akcja w murach twierdzy udać się może. - Mądrze powiedziane - poparł jego słowa barbarzyńca. - Jak na trupojada całkiem dobrze gada. Dać mu wina! - Jeszcze nie skończyłem! - nekromanta po raz pierwszy głos podniósł w ich obecności, zmuszając do zamilknięcia rozbawionego Tranoga. - Zbierz omniarcho drużynę i na jej czele wyrusz z drugim poselstwem ku Lea Monde. Gromada musi być mała, na tyle, by podejrzeń nie wzbudzała, ale dobierz najlepszych. Dwudziestu wystarczy. Zaopatrzcie się w magię prostą i amulety. Srebrnej broni musicie wziąć zapas i eliksirów na uroków odczynianie. Czarodziej też przydać się może w drużynie, ale nie szalej. To wyglądać ma na orszak, nie armię. Jak myślisz, ile czasu zajmie zorganizowanie takowej wyprawy? - Jeśli pojadę, co koń wyskoczy - zastanowił się omniarcha - w Gimrze będę za dwie noce. Na miejscu sprawa nie powinna zająć więcej niźli dni trzy, najwyżej cztery. Potem powrót, ale wolniejszy, następnych dni kilka, też nie więcej niż cztery. To da razem dziewięć dni od teraz. Mniej wiecej. - Tyleż czasu zatem mamy na przeniknięcie do serca Lea Monde i zmiarkowanie, gdzie panna uwięziona i jak ją wydostać. Gdy wjedziesz w mury miasta, my sprawą się zajmiemy z cicha. Ty zaś i ludzie twoi jako odsiecz nam posłużycie, gdyby Sidneya sługi coś zwęszyły. - Takoż zrobię - rzekł Rehbert rozochocony planem. - Zaraz mogę wyruszyć. - Konia masz osiodłanego, Chmurny go pilnuje - powiedział nekromanta. - Posil się, napij, a potem ruszaj z bogami, jakich wielbisz. Wiadomości od nas znajdziesz w swoich komnatach po przybyciu poselstwa. Już ja tego dopilnuję. Rehbert w milczeniu zgodził się na dictum nekromanty. Nie był wprawdzie przekonany do tak rychłego wycofania, ale plan mu przedstawiony sens miał i szanse powodzenia większe, niźli to, co sam umyśliwał. Gdy dojadł swój posiłek i wyszedł, pożegnawszy się uprzednio z towarzyszami, zapadła długa cisza. Ogień na palenisku strzelał jeno, gdy kolejno zasypiali. Ranek nie przyniósł niczego nowego. Wieś martwa pozostała, a w pasmach mgły unoszącej się z pól jeno bardziej upiornego charakteru nabrała. Wilkowyj wszelako, u odrzwi chałupy straż trzymający, jako wieczorem postawion, tak o świcie stał niewzruszony. - Wygląda ów leśny, jako waszeci terminator, panie nekrofilusie - odezwał się Tranog, gdy Seeleon wyszedł z chałupy. - Jeno bardziej cuchnie. - Taka już nieumarłych uroda - odpowiedział mu nekromanta i skinieniem różdżki uwolnił czar utrzymujący potwora. Wilkowyj jednako nadal w miejscu pozostał, nie otrzymawszy innych poleceń. - Maszli moc wielką, mości Seeleonie - kontynuował południowiec, niczem nie zrażony. - Wszak każdą dziewkę możesz mieć na usługi. Jeno pacnąć ją w ciemiączko trzeba różdżką, miast zalotów. - Tu zaśmiał się rubasznie, klepiąc wielką dłonią po brzuchu. Nekromanta spojrzał na niego bez cienia goryczy, potem sam się uśmiechnął i odparł na tyle głośno, by usłyszeli to wszyscy. - Jako i ty Tranogu, tą samą metodą. Zaklinacz rzadko się uśmiechał, ale na widok opuszczonej szczęki barbarzyńcy powstrzymać się nie mógł. Podobnie Chmurny, ten acz oszczędniej, ale zawtórował. Tranog zaś chwilę kontemplował śmiech kompanów i myjącego dłonie w cebrzyku nekromantę, po czym usta zamknął, podniósł topór na ramię i dopiero wtedy ryknął śmiechem, aż ptaki z gniazd wyleciały. - Za sztywniaka cię miałem Seeleonie - powiedział pomiędzy śmiechu atakami - aleć dobrze sobie na tym polu radzisz. Jak na umarlaka, rzecz jasna. Gavein, nie czekając na ripostę nekromanty, uniósł dłoń i stanął na środku podwórca. - Czterech nas, a każdy inny - powiedział. - Nie dążmy do zwady. - A kto tu się wadzi? - zapytał południowiec. - Przecie to żarty jeno. Tak, wiem od zarania czasu krąży taka opinia, że my barbarianie humoru i ironii nie znamy. Ale wiedz, że jest inaczej. Już jako dziecko robiłem kawały swoim braciom. I nie tylko im. Pamiętam, jak razu pewnego z braciszkiem obluzowalim głownię korbacza staremu Kargulenowi, a on miał w zwyczaju na zaślubinach się popisywać kręceniem młynów wszelakich. I takoż popróbował tego razu, trupem kładąc oblubieńca. Ileż śmiechu było, gdy sam musiał stanąć potem na ślubnym kobiercu. - Widzę, że wesoła z was barbarzyńców była gromadka - zaklinacz wyraźnie nie podzielał opinii, która przed chwilą padła. - Przed nami misja, która śmiercią każdego z nas zakończyć się może. Znamy się jednako niewiele, a powodzenie wtedy tylko osiągnąć możemy, gdy drużynę zaufaną stanowić będziemy, w której druh druha nie pozostawi, choćby niebo się na ziemię waliło. Zaraz uwarzę kocioł gorącej strawy, a wy w tym czasie przygotujcie w krótkim zarysie swoje dokonania. Podzielimy się nimi przy posiłku i lepiej się przed walką poznamy. Jak zaklinacz uradził, tak zrobili. Do Lea Monde mieli zaledwie parę mil drogi, zatem spieszyć się nie musieli. Mięso nieco rozgotowane było, ale nikt nie narzekał, gdy zaklinacz strawę rozdzielał. Tranog - jako miał w zwyczaju - pierwszy głos zabrał