Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Diego z początku nie zauważył, gdzie jestem, dopiero później mnie dostrzegł. Rozwiązał sakwę, wyjął bukłak na wodę, schodzi z tym bukłakiem. Starałam się, by nic nie poznał po mnie, a już mi śnieg i cień zrobiły lepiej. Wzięłam bukłak, napełniłam go taką zlodowaciałą, brudną i zbryloną kaszą śnieżną. – Będziemy mieli na drogę – powiadam. Diego też się tymczasem orzeźwił, nassał lodu i umył twarz. Spoglądam ku siodełku. Jasno tam. Ani jednej chmurki. – Diego – pytam – co jest za tym siodełkiem? Czy od razu zaczyna się królestwo Francji? – Nie wiem – westchnął. – Nie wiadomo, co się pokaże po tamtej stronie. – I zaczął o tym, że nie będzie muzyki sfer; że może być gorzki piołun, że Bóg zatruł jabłko, i o tym wszystkim, co już opowiadałam Wielebnym Ojcom, o wysokim brzegu, i kto kogo zepchnie. – Pamiętasz – dodał – co ci mówiłem dzisiaj w nocy, kiedy wróciłaś do szałasu? Miłość spełnia się w ofiarowaniu. Pojmij więc. Dojdziesz do krawędzi, staniesz nad wysokim brzegiem, a ja cię nie zepchnę i nie pociągnę na dno, choćbym mógł, choćbym pragnął, choćbym według praw natury musiał to nawet uczynić i chociaż byłoby mi tak, jak gdybym zawisł nad otchłanią, uczepiwszy się brzegu jednym palcem. Nie zepchnę cię. Powiem: wróć do klasztoru. To jest moja ofiara i przecież... – Tu, jak już opowiadałam Wielebnym Ojcom, urwał wpół słowa i tylko na coś czekał z otwartymi ustami, a ja domyśliłam się, na co, zrozumiałam, że na moją ofiarę, ale zrozumiałam też, jak obłudnie ten tchórz Bo to on bał się grzechu, chciał, żebym ja pierwsza skoczyła w ciemność, żeby jego grzech był niby mniejszy, on kłamał I potem się przeraził, że ja to wiem, dlatego zbladł. I zaczął o robaku, w tym pomieszaniu plątał się i przeczył sam sobie, powiada nagle: – Gdzie twoja sakwa? Albo może już przeczuwał, co się stanie z nim na czwarty dzień, i może tego bał się bardziej niż grzechu; dziś myślę, że pewnie coś przewidywał, ale wtedy myślałam tylko: to j e s t koniec; i słyszałam jego słowa – dojdziesz do krawędzi, dojdziesz do krawędzi – zagryzałam wargi, nareszcie mówię: –Moja sakwa została w wąwozie. – On powiedział: – Poszukam jej, bo może się stoczyć. Odszedł. Wstałam zaraz. Do przepaści kilka kroków. Wychyliłam się, patrzę w dół: gdyby tam runąć, pewna śmierć. Uklękłam i zaczęłam powoli osuwać się na skraj zbocza, szepcząc modlitwę: - Boże, odpuść mi moje grzechy, a jeśli się ośmielę i popełnię jeszcze ten grzech ostatni Bóg widział, że nie miałam już innego wyjścia. Nie, nie chciałam skoczyć w urwisko, ale z tych kęp zeschłej trawy nad przepaścią mogłam się lada chwila ześliznąć, wiedziałam to i kusiłam los, szłam na kolanach, skrawek po skrawku, z modlitwą Tak, Wielebni Ojcowie, z bluźnierczą modlitwą na ustach szłam skrawek po skrawku, 11 coraz niżej, i poruszyła się jedna kępa, a ja się zachwiałam, przeniknął mnie straszny dreszcz, wpiłam się paznokciami w ziemię, w korzonki traw, i one też się poruszyły, widziałam pod sobą dno przepaści, i tak na kolanach, w przerażeniu śmiertelnym, że stracę oparcie, tak już tam zostałam. I wrócił Diego. Usłyszałam kroki. Przeszedł mi jeszcze jakby krótki błysk przez głowę: skoczę. Ale nie mogłam. A kroki nagle ucichły, Diego nic nie mówił, widocznie zrozumiał, co robię. Dość długo trwała ta cisza, strach nie pozwalał mi się odwrócić i spojrzeć, utkwiłam wzrok w przepaści, zamarłam nad nią, aż coś mną znienacka targnęło, to Diego, przybliżywszy się od tyłu, chwycił mnie za ramiona i gwałtownie pociągnął. A potem powlókł siłą do takiej zaklęsłości porosłej mchami, rzucił na nie. Kiedy leżałam już w bezpiecznym miejscu, krzyknął: – Dolores, co chciałaś zrobić? – Powiedziałam cicho: – Nic, nic, Diego, nie byłabym się zabiła, tam jeszcze został kawałek do krawędzi, uważałam przecież. – Schylił się nade mną, popatrzył trochę niepewnie, z trwogą i zarazem z nadzieją, z osłupieniem i jakby coś odgadując. A ja poczułam wielką ulgę, nawet radość, że to się tak skończyło, zamknęłam oczy i chciałam tylko jednego: żeby zaczął mnie całować w ten sam sposób, co przedtem w nocy, i bodaj rozebrał do naga, i żeby się dokonało wszystko, właśnie teraz i wbrew Bogu Nie bałam się potępienia, opadłam zupełnie z sił i uleciała ze mnie pamięć. Tak, Wielebni Ojcowie, przyznaję się, iż byłby to grzech popełniany z umyślnym zamiarem znieważenia Boga, a zatem grzech śmiertelny. Uleciała więc ze mnie pamięć i wszelka wola prócz jednej, żeby Diego zaczął robić to, czego zawsze chciał, żebym już poznała, co to jest i jak się spełnia, i żeby Diego musiał już potem przy mnie zostać, bo bylibyśmy złączeni duszą i ciałem, a przecież on nie wierzył w inną miłość i ja zrozumiałam, że jego dusza złączy się z moją dopiero wtedy, gdy złączy się ciało. I kiedy tak leżałam na tych mchach bez władzy nad sobą i pamięci, Diego wyczuł, na co czekam. Powiedział: – Carissima! – I jeszcze raz: – Carissima! Carissima! – Szeptał jakoś bardzo tkliwie. A później przykrył mi twarz dłońmi, wnętrzem ich muskał moje powieki, usta, rzęsy, przesunął ręce ku piersiom, dotknął bioder, ud, nareszcie objął mnie całą i ten uścisk był samym szczęściem i zachwytem, ale nic więcej Diego nie zrobił, powiada: – Dolores, musimy przejść góry jeszcze przed nocą. – Mówię mu: – Dobrze, Diego. – I patrzę, a on znów taki promienny, rozświetlony jak pierwszego dnia nad strumieniem, kiedy zaczynaliśmy ucieczkę. Słońce przetoczyło się tymczasem po niebie i ogarnęło rozpadlinę. Nie wiem, ile godzin przeszło, gdyśmy tam bawili. Pewnie dużo, bo już cienie padały inaczej, ukośnie. Wstałam. Wzięliśmy sakwy i ruszyliśmy skałami pod siodełko. Ale co robić? Nie można iść, chyba czepiać się głazów rękami i wciągać na czworakach. Śmiejemy się. – Diego – mówię – kiedy tak idziesz, jesteś podobny do kota. - A ty do myszy, połknę cię zaraz – odparł. I dodał: – Co masz w sakwie? Tylko habit? Już go lepiej rzuć w przepaść, będzie ci łatwiej. – Pomyślałam: rzucę i oddam mu się wieczorem po tamtej stronie. Ale Diego uwiązał sobie zręcznie sakwę na plecach. No, to ja uwiązałam tak samo. Nie wyrzuciłam habitu. Mieliśmy potem ręce zupełnie wolne, wygodniej było się wspinać. Cała ostatnia część drogi do siodełka, chociaż trudna i urwista, mijała nam wesoło. Diego musiał mi kilka razy pomagać, bo nie mogłam zrobić długiego kroku, znowu śmialiśmy się jak dzieci i w końcu zanim spostrzegliśmy, że to już siodełko, otworzył się widok na tamtą stronę. Po tamtej stronie był drugi łańcuch górski. Spytałam: – Gdzie jest Francja? – Diego wskazał palcem na ten łańcuch