Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
- Jakaś obywatelka prosi o przyjęcie, - rzekł niepewnym głosem. Lenin nachmurzył czoło. - Ma jakąś prośbę? Może, burżuazyjna kobieta? - Powiada, że nie ma żadnej prośby! Lekarka... - Wpuśćcie ją, towarzyszu! Po chwili weszła mała, chuda kobieta, lat 45-ciu w skromnym, czarnym płaszczu i z welonem żałobnym, spadającym z kapelusza. Uśmiechnęła się i radośnie zawołała: - Nie pomyliło mnie przeczucie! To jest pan, Włodzimierzu Iljiczu! Nasz mądry, surowy "Wola"! Lenin zmrużył oczy i jakgdyby się zaczaił. - Wola? - powtórzył. - Tak nazywano mnie tylko w jednem miejscu... - W domu mego ojca, doktora Ostapowa, gdzie wyczuto już wtedy, że jest pan - "wolą"! - szepnęła wzruszona. - Helena?! Helena Aleksandrówna?! - Tak! - uśmiechnęła się rzewnie. - Nie poznałby pan mnie! Dużo wody upłynęło od chwili naszego pożegnania w Samarze! - O, dużo! - zawołał. - Jakże wszystko się zmieniło! Doprawdy, wydaje mi się, że stulecia przemknęły już! Ale, ale! Pani w żałobie? Czy po ojcu? - Nie! Ojciec i mąż dawno już umarli. To po synu. Zabito go w Galicji podczas odwrotu generała Brusiłowa. - To pani wyszła zamąż? Za kogo? - Za doktora Remizowa. Jestem też lekarką - odparła. Lenin się zaśmiał szyderczo: - A widzi pani? Mówiła mi pani niegdyś, że nigdy nie zapomni o mnie... Wszystko się zmienia... wszystko mija, Heleno Aleksandrówna. Proszę siadać! To mówiąc, posunął krzesło w jej stronę i, usiadłszy na biurku, patrzył na nią, badając jej twarz, oczy, drobne zmarszczki koło powiek i ust i przebiegając wzrokiem całą jej postać, od bucików do kapelusza żałobnego. Poznał te oczy niebieskie, pełne błysków dobrotliwych, a gorących; przypomniał usta, jeszcze świeże i barwne; dojrzał wymykające się z pod kapelusza pasemko włosów złocistych. - A widzi pani? - powtórzył, skończywszy swoje obserwacje. Podniosła na niego pogodną twarz i patrzyła łagodnemi oczami, bez lęku i podziwu, tak, jak patrzą doświadczone kobiety na dziecko, chociażby najcudowniejsze. - Czekałam na pana długo... Później nadzieja zgasła nazawsze. Teraz widzę, że miałam rację - powiedziała z uśmiechem, bez goryczy. - No? Proszę? - zapytał, przechylając głowę nabok, jakgdyby przygotowując się do długiego, cierpliwego słuchania. - Bardzo lubiliśmy pana... Wszyscy... - zaczęła. Obchodził nas bardzo los jego. Słyszeliśmy coś-niecoś o panu, chociaż ciągle znikał nam z oczu nasz przyjaciel Uljanow! - Więzienie, konspiracja, nieprzerwane krecie życie, wygnanie syberyjskie, emigracja, przeklęta emigracja, wyżerająca duszę! - wybuchnął. - Tak! Tak! - kiwnęła głową. - Słyszeliśmy jednak, że nasz "Wola" Uljanow przeistoczył się w groźnego publicystę, który się dziś podpisywał - "Iljin", jutro - "Tulim"... Dowiedziałam się, że pan ożenił się na Syberji... Mówiła mi o tem Lepeszyńska... - A - a! - przeciągnął Lenin. - Wtedy to pani, zadecydowała, że już nigdy nie powrócę? - Nie! Wcześniej... daleko wcześniej... - To ciekawe! - To bardzo proste! - zaprzeczyła. - W artykułach, i broszurach, pisanych przez pana, wyczułam, że dla niego nie istnieje nic poza ideą i celem. Miałam te podejrzenia zawsze... Tymczasem, jako kobieta, chciałam mieć, oprócz wielkiego celu, swój, własny, mały! Jestem pełna burżuazyjnych przesądów... Uśmiechnęła się spokojnie. Lenin zauważył głośno: - Najniewinniejszy tymczasem z burżuazyjnych przesądów! - Tymczasem? - zdziwiła się Helena. - Czyż może być inaczej, jeżeli chodzi o kobiety? - O, może! - zawołał. - Nie będę szukał przykładów daleko! Wskażę na moją żonę - Nadzieję Konstantynównę. Dla niej istnieje tylko ogólny cel; jestem dla niej wozem, dostarczającym ją i innych do mety. - Czyż to możliwe? - zapytała. - Ręczę pani swoją głową, że Nadzieja Krupskaja znajdzie w sobie siłę i równowagę ducha, aby wygłosić nad moim grobem mowę polityczną i nie uronić ani jednej łzy! Wykorzysta śmierć moją w celach propagandy! - w głosie jego brzmiała duma. - To potworne! - zawołała, podnosząc ręce. - To mądre dla żony Lenina! - odparł, krzywiąc usta. Umilkli. Pierwsza przerwała milczenie pani Remizowa. - Długo nie wiedziałam, że Lenin, ten nowy pseudonim, to - pan! - rzekła. - Chciałam się przekonać i przypomnieć panu. - "Lenin" - to na cześć pani, Heleno Aleksandrówna! - zawołał z beztroskim, szczerym śmiechem. - Ma pani do mnie interes? Rad będę spełnić życzenie pani! Doprawdy, niech pani mi wierzy. Podobno, mam miljony wad, ale wiem, że mam jedną zaletę - umiem cenić dawnych... przyjaciół. - Właściwie, nie mam żadnego szczególnego interesu - odparła. - Jestem lekarzem i przełożoną przytułku dla bezdomnych dzieci. Dziś doszły mnie pogłoski, że nowa władza ma dokonać zmian w składzie kierowników wszystkich instytucyj. Chciałam prosić, aby mnie nie wydalano. Spełniam obowiązki swoje sumiennie i nadal tak czynić zamierzam. Znam swoich wychowanków i mam na nich dobry wpływ..