Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Douglas Starr miał być przewieziony do Charlottetown i pochowany obok żony. Murrayowie jechali wszyscy, ale Emilka nie miała pojechać. Patrzyła za orszakiem żałobnym, jak zstępował po wysokim, porosłym trawą wzgórzu; zaczął padać drobny deszcz. Emilka cieszyła się, że deszcz pada; nieraz słyszała, jak Helena Greene mówiła, że szczęśliwe te zwłoki, na które spadnie deszcz. A przy tym łatwiej było znosić widok trumny ojca, zsuwającej się coraz bardziej w mglistą dal, niż gdyby trzeba było patrzeć na ten sam orszak, skąpany w promieniach roześmianego słońca. - Hm, trzeba przyznać, że pogrzeb był bardzo uroczysty - rzekła Helena Greene, stojąca przy niej. - Wszystko zostało załatwione bez oglądania się na koszt. Jeżeli twój ojciec spogląda na to z nieba, Emilko, pewna jestem, że jest zadowolony. - Ojca nie ma w niebie - odrzekła Emilka. - Boże miłosierny! Cóż za dziecko! - Helena nie mogła wymówić ani słowa więcej. - Ojca jeszcze tam nie ma. Jest dopiero w drodze. Powiedział, że będzie czekał cierpliwie, aż ja umrę także, ażebym mogła go dogonić. Mam nadzieję, że umrę niebawem. - Tego nie wolno sobie życzyć, to jest bardzo zła myśl - łajała ją Helena. Kiedy już ostatni członkowie orszaku zniknęli z oczu, Emilka poszła z powrotem do saloniku, wyjęła książkę z biblioteki i padła na fotel na biegunach. Kobiety, które sprzątały mieszkanie, zadowolone były, że dziecko siedzi spokojnie i nie przeszkadza. - Dobrze, że ona umie czytać - rzekła pani Hubbard - niektóre dziewczynki są mniej grzeczne... Jennie Hood tak płakała i kwiliła, gdy chowano jej matkę... Hoodowie są wszyscy tacy uczuciowi... Emilka nie czytała. Rozmyślała, że Murrayowie przyjadą z powrotem po południu. Wiedziała również, że losy jej rozstrzygną się wówczas. "Rozpatrzymy to po przyjeździe z pogrzebu" - powiedział wuj Wallace po śniadaniu. Jakiś instynkt mówił jej, że to o nią chodzi. Byłaby oddała jedno ze swych małych, spiczastych uszu, byle słyszeć naradę rodzinną. Ale wiedziała doskonale, że każą jej wyjść z pokoju. Nie doznała zatem zdziwienia, gdy Helena weszła do saloniku o zmierzchu i rzekła: - Wejdź na górę, Emilko. Lepiej będzie, żebyś tam czekała na powrót twoich ciotek i wujów, którzy będą chcieli mówić tu o interesach. - Czy mogę ci pomóc w przygotowaniach do kolacji? - spytała Emilka, sądząc, że skoro będzie na dole i będzie się krzątać po kuchni, to łatwiej pochwyci to i owo z rozmowy krewnych. - Nie. Bardziej byś przeszkadzała, niż pomagała. Maszeruj na górę! Helena wróciła do kuchni, nie czekając, aż Emilka pomaszeruje. Emilka wstała niechętnie. Jakże będzie mogła spać w nocy, nie wiedząc, co się z nią stanie? A czuła, że nikt jej nie powie, co postanowili. Musiałaby czekać do następnego dnia. Oczy jej padły na podłużny stół na środku pokoju. Serweta, która na nim leżała, była nieprzeciętnych rozmiarów, spadała ciężkimi fałdami aż do podłogi. Mignęły na dywanie czarne skarpetki, zaszeleściła serweta, falowała przez chwilę... po czym zaległo milczenie. Emilka na podłodze, pod stołem ułożyła wygodnie nogi i siedziała triumfująca. Dowie się, co oni mówią, a nikt nie domyśli się jej obecności. Nigdy jej nie powiedziano, że podsłuchiwanie nie jest czynem uczciwym, że jest uważane za coś wysoce niewłaściwego; nie nadarzyła się sposobność do takiej nauki w ich spokojnym życiu we dwoje, ojca i Emilki. Poczytywała więc po prostu za szczęśliwy zbieg okoliczności tę możność ukrycia się pod stołem. Mogła nawet widzieć niejedno przez serwetę. Serce jej biło tak głośno, że bała się tym zdradzić swą obecność. Żaden inny dźwięk nie rozlegał się dokoła, prócz rechotania żab dochodzącego przez otwarte okno. Przyjechali. Weszli do pokoju. Usiedli pod ścianami, Emilka wstrzymywała oddech. Przez kilka minut nikt nie mówił, tylko ciotka Ewa wzdychała ciężko i przeciągle. Wreszcie wuj Wallace odchrząknął i rzekł: - A zatem, co robimy z dzieckiem? Nikomu nie było pilno z odpowiedzią. Emilka myślała, że już nigdy nie przemówią