Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Z ulgą stwierdzili, że młoda kobieta nie ma śladów od paznokci na wewnętrznej stronie dłoni - znak, że, podobnie jak poprzednie ofiary, zginęła, zanim zaczął się nad nią pastwić. - Chcesz zdejmować odciski, kiedy będzie leżała na brzuchu? - spytał Crawford. - Tak będzie łatwiej. - Wobec tego zbadajmy najpierw zęby. Potem Lamar pomoże nam przewrócić ją na brzuch. - Tylko zdjęcia czy pełna karta stomatologiczna? - Starling zamocowała do aparatu przystawkę do robienia zdjęć uzębienia. Z ulgą stwierdziła, że ma w torbie wszystkie potrzebne przybory. - Tylko zdjęcia - odparł Crawford. - Precyzyjnej karty i tak nie damy rady zrobić bez rentgena. Kilka zaginionych kobiet możemy wyeliminować na podstawie samych zdjęć. Swymi palcami organisty Lamar otworzył z wielką delikatnością usta młodej kobiety. Odwinął wargi, a Starling przystawiła jej tuż do twarzy polaroid, żeby zrobić zdjęcie przednich zębów. Ta część była łatwa, teraz jednak musiała sfotografować zęby trzonowe. Po natężeniu prześwitującego przez policzek światła należało poznać, czy właściwie skierowana jest lampa w aparacie. Nigdy tego nie robiła, przyglądała się tylko raz na zajęciach z kryminalistyki. Obejrzała pierwszą odbitkę, poprawiła światło i spróbowała jeszcze raz. Ta odbitka była lepsza. Była bardzo dobra. - Ona ma coś w gardle - oznajmiła. Crawford popatrzył na zdjęcie. Tuż pod miękkim podniebieniem widniał ciemny cylindryczny kształt. - Daj mi latarkę. - Kiedy ciało przebywa w wodzie, często ma w ustach liście i inne rzeczy - zauważył Lamar pomagając Crawfordowi zajrzeć do gardła ofiary. Clarice wyjęła ze swojej torby szczypczyki. Stojąc po drugiej stronie ciała spojrzała na Crawforda. Kiwnął głową. Wydobycie przedmiotu zabrało jej tylko sekundę. - Co to jest, strąk z nasionami? - zapytał Crawford. - Nie, proszę pana, to kokon jakiegoś owada - stwierdził Lamar. Miał rację. Clarice włożyła to do słoika. - Może chcecie, żeby rzucił na to okiem facet z biura okręgowego? - spytał Lamar. Po obróceniu ciała na brzuch nietrudno było zdjąć odciski palców. Clarice przygotowała się na najgorsze - ale nie musiała stosować żadnej ze żmudnych i precyzyjnych metod polegających na wstrzykiwaniu w opuszkę substancji utwardzających albo usztywnianiu palca w specjalnym stelażu. Zdjęła odciski korzystając z urządzenia podobnego do łyżki do butów, w które wkładało się kartę daktyloskopijną. Zrobiła również serię odcisków dłoni, na wypadek, gdyby do ewentualnych porównań dysponowali jedynie szpitalnymi odciskami stóp noworodka. Wysoko na ramionach brakowało dwóch trójkątnych kawałków skóry. Clarice zrobiła zdjęcia. - Zmierz je - polecił Crawford. - Skaleczył także tę dziewczynę z Akron, kiedy ściągał z niej ubranie. Skaleczenie nie było duże, pasowało do nacięcia z tyłu bluzki, którą odnaleźliśmy przy drodze. To tutaj to coś nowego. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. - Z tyłu na łydce jest coś, co wygląda jak ślad po oparzeniu - powiedziała Clarice. - U starych ludzi często można coś takiego spotkać - odezwał się Lamar. - Co? - spytał Crawford. - Powiedziałem, że u starych ludzi często można coś takiego spotkać. - Słyszałem, co pan powiedział. Chcę, żeby pan to wyjaśnił. O co chodzi z tymi starymi ludźmi? - Starzy ludzie często noszą na piersi termofor i po śmierci robi się od niego oparzenie, nawet jeżeli wcale nie jest taki gorący. Termofor parzy umarłego. Pod skórą nie ma już krążenia. - Poprosimy patologa z Claxton, żeby to sprawdził. Niech ustali, czy oparzenie miało miejsce przed śmiercią - powiedział Crawford do dziewczyny. - To chyba od tłumika - odezwał się Lamar. - Od czego? - Od tłumika w samochodzie. Faceci, którzy zakatrupili kiedyś Billy'ego Petrie, zapakowali go potem do bagażnika jego własnego samochodu. Żona biedaka jeździła tym samochodem dwa albo trzy dni, wszędzie go szukała. Kiedy go tu w końcu przywieźli, miał wypalone miejsce na udzie, zupełnie takie samo jak tutaj. Pod bagażnikiem był gorący tłumik - stwierdził Lamar. - W moim wozie nie mogę wkładać zakupów do bagażnika, rozpuszczają się lody. - Sprytnie to pan wymyślił, Lamar, żałuję, że pan dla nas nie pracuje - stwierdził Crawford. - Czy zna pan tych facetów, którzy znaleźli ją w rzece? - To Jabbo Franklin i jego brat Bubba. - Czym się zajmują? - Rozrabiają cały czas w barze "Moose'a". Zaczepiają ludzi, którzy nie zamierzają im wcale wchodzić w drogę. Człowiek wpada na przykład do "Moose'a" na jednego głębszego, żeby przez chwilę chociaż nie oglądać załzawionych twarzy żałobników, i od razu słyszy: "Siadaj, Lamar, i graj »Filipino Baby«". Zmuszać człowieka, żeby grał "Filipino Baby" na tym starym barowym pianinie, z klejącymi się do palców klawiszami - to właśnie uwielbia Jabbo. "No to wymyśl jakieś cholerne słowa, jeśli nie znasz tych właściwych - mówi - i zrób tak, żeby się rymowało". Gdzieś koło Bożego Narodzenia dostaje czek od organizacji weteranów i rusza w tango po całej Wirginii. Od piętnastu lat czekam, kiedy go do mnie przywiozą. - Musimy mieć testy serotoninowe miejsc, gdzie zaczepiły się haczyki - powiedział Crawford. - Wyślę notatkę patologowi. - Za gęsto zahaczają - oznajmił Lamar. - Co pan powiedział? - Franklinowie zarzucają linkę na węgorze z hakami umocowanymi zbyt blisko siebie. To niezgodne z przepisami. Dlatego pewnie nie zawiadamiali policji, aż do dzisiejszego ranka. - Szeryf twierdzi, że to byli myśliwi polujący na kaczki. - Bo mu wcisnęli ten kit. To starzy kanciarze - stwierdził Lamar. - Opowiadają, że na turnieju zapasów w Honolulu położyli na macie samego Duke'a Keomukę i że występowali tam razem z Satellite Monroe. Może pan w to wierzyć, jak pan chce. Kiedy przyjdzie komuś ochota zapolować na bekasy, proszę bardzo, zabierają go ze sobą i w odpowiedniej chwili wypuszczają wrony z worka. - Jak to, według ciebie, było, Lamar? - Linkę zarzucili Franklinowie, to jest ich kłusownicza linka z nieprzepisowymi haczykami. Potem podciągnęli ją do góry, żeby zobaczyć, czy coś się nie złapało. - Dlaczego tak uważasz? - Ta pani nie dojrzała jeszcze do tego, żeby popłynąć. - Nie. - Więc gdyby nie podciągali linki, nigdy by jej nie znaleźli. W pierwszej chwili obleciał ich strach i uciekli, dopiero potem zawiadomili policję. Sądzę, że będzie pan chciał poinformować o tym urząd łowiecki