Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Do zbudowania elektrowni trzeba było zużyć prawie milion metrów sześciennych betonu i prawie pięćdziesiąt tysięcy ton stali. Godny uwagi był fakt, że cały ten skomplikowany system obsługiwało zaledwie osiem osób, głównie pracownicy ochrony. Dwadzieścia metrów przed bramą wjazdową Ryder został zatrzymany przez umundurowanego wartownika uzbrojonego w pistolet maszynowy. Wartownik nie był zbyt groźny, gdyż nawet nie zsunął z pleców swojej broni. Ryder wychylił głowę przez okno. - Co to? Dzień otwarty dla wszystkich? Wstęp bezpłatny dla każdego? - Aaa, sierżant Ryder! - niski mężczyzna, mówiący z wyraźnym irlandzkim akcentem, próbował się uśmiechnąć, ale wyszedł mu tylko przykry grymas. - Trochę za późno na zamykanie drzwi do stajni. Konie wybiegły. Poza tym czekamy na przedstawicieli prawa. I to w ilościach hurtowych. - Którzy będą zadawać aż do znudzenia te same głupie pytania, jak ja zacznę czynić za chwilę. Rozchmurz się, Johnny. Dopilnuję, żeby nie zapudłowali cię za zdradę stanu. Miałeś wtedy służbę? - Chyba za jakieś grzechy. Przykro mi z powodu pana żony. - Ryder skinął głową. - Współczuję panu, ale pan niech mi nie współczuje. Złamałem przepisy. Jeżeli istnieje gdzieś w pobliżu odpowiednie drzewo, to powinno się mnie na nim powiesić. Nie powinienem wyłazić ze swojego pudełka. - Dlaczego? - spytał Jeff. - Widzicie to szkło? Nawet Bank Amerykański nie ma takiego. Może pocisk z magnum 44 dałby sobie z nim radę, choć w to wątpię. - Mam u siebie mikrofon i głośnik, pod ręką przycisk alarmowy, a pod nogą pedał, którym mogą zdetonować pięć kilogramów gelenitu, powodując taki wybuch, że nawet czołg by się zniechęcił. Mina jest zakopana pod asfaltem w miejscu, w którym zatrzymują się wyjeżdżające pojazdy. Ale stary bałwan Mc$cafferty musiał otworzyć drzwi i wyjść na zewnątrz. - Dlaczego? - Nie ma gorszego idioty niż stary idiota - oto dlaczego. Spodziewaliśmy się właśnie o tej porze furgonetki. Znalazłem na biurku notatkę, w której było to napisane. Furgonetki do transportu paliwa nuklearnego, która miała przyjechać z San Diego. Ten sam kolor, ta sama tablica rejestracyjna, taki sam strażnik, te same mundury. - Krótko mówiąc, ta sama furgonetka. Porwana. Ale skoro zadali już sobie trud, żeby nią zawładnąć, dlaczego nie zaczekali, aż będzie pełna? - Przyjechali tu nie tylko po paliwo. - No tak! Poznałeś kierowcę? - Nie. Ale przepustkę miał w porządku i fotografię w przepustce też. - Poznałbyś go? Mc$cafferty zmarszczył brwi jak człowiek, który podejmuje wielki wysiłek umysłowy. - Na pewno bym rozpoznał tę cholerną czarną brodę i takie same wąsy, teraz leżące na śmietniku. Nie zdążyłem nawet zauważyć, kto jest głównym macherem, ledwie rzuciłem okiem, a boczne drzwi otworzyły się i już byli na dole. Nawet nie wiem, ilu ich było. Wszyscy mieli maski z czarnych pończoch. Nic więcej nie widziałem. Byłem zbyt zajęty patrzeniem na to, co przytargali ze sobą: pistolety, obrzynki, a jeden miał nawet bazookę. - Bazookę? - Zapewne po to, by wysadzić w powietrze pancerne drzwi z elektronicznym zamkiem. - Tak przypuszczam, ale nie padł ani jeden strzał - od początku do końca. To byli zawodowcy