Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

.. - Bo nim jestem. Ale przede wszystkim jestem heroldem. I w pierwszej kolejności powinienem myśleć o Valdemarze, a nie o tobie. - Vanyel wyprostował się i pozwolił, aby jego twarz spowił obojętny chłód. Zdawał sobie sprawę z tego, co robi, i nienawidził siebie za to. Randalowi bardzo zależało na przyjacielu, na Vanyelu, i w pewnym sensie nawet go potrzebował. Teraz jednakże siedział przed nim i mówił do niego mag heroldów, Vanyel Ashkevron. - Ty, królu i heroldzie Randala, nie możesz pozwolić, aby twe osobiste uczucia stawały na przeszkodzie pomyślności tego królestwa. Jesteś heroldem tak samo jak ja. Jeśli nie potrafisz się z tym pogodzić... złóż koronę. Randal, pokonany, osunął się na oparcie krzesła. Nikt nie wiedział lepiej od niego, że nie ma jeszcze następcy, ani nawet kandydata do objęcia tronu. Korona należała do niego, czy mu się to podobało, czy nie. - Chciałbym... nie ma nikogo innego, Van, nikogo w odpowiednim wieku. - W takim razie nie możesz abdykować, prawda. - Zabrzmiało o raczej jak zdanie twierdzące niż pytanie. - Nie. Do diabła. Van... wiesz, że nigdy tego nie chciałem... Naraz obudziło się niedawne wspomnienie. Kojący wiosenny wietrzyk pląsa nad łąkami. Randi śmieje się z czegoś, z jakiegoś żartu, który przed chwilą zrobił... Shavri bawi się z dzieckiem w słońcu. Sielankowa, idylliczna wręcz zostaje niespodziewanie przerwana przybyciem królewskiego posłańca na spienionym koniu. Posłaniec ubrany jest na czarno. Randy zrywa się na równe nogi. Krew odpływa mu z twarzy. Mężczyzna wręcza mu pakunek owinięty jedwabiem, lecz Randi nie otwiera go jeszcze. -Heroldzie Randalu... twa babka, królowa, przysyła mnie, abym cię zawiadomił, że twój ojciec... Paczuszka wypada Randalowi z ręki. Błękitna jedwabna szmatka rozwija się, ukazując skryty w niej przedmiot. To srebrny diadem następcy tronu. Zdarzył się wypadek. Głupi wypadek - jedno potknięcie na śliskich stopniach, na oczach wszystkich - w wyniku którego następca tronu, mag heroldów, Darvi, skończył życie, skręciwszy sobie kark. Vanyel poczuł skurcz w sercu, ale nie śmiał tego okazać. Litość nie byłaby na miejscu w tej chwili. Swemu głosowi nadał jednakże nieco łagodniejszy niż przedtem ton. - Powiedziałem ci, że Jisa będzie złą królową, bo takie jest moje zdanie. Shavri też tak sądzi, możesz nie mieć co do tego żadnych wątpliwości. Mówię ci, niszczysz ją, stawiając przed wyborem między miłością do ciebie a własnym obowiązkiem wobec królestwa. - Randal popatrzył na niego, jak gdyby chciał mu przerwać. - Nie, wysłuchaj mnie. Tak często okazywałeś mi zrozumienie w sporach z wiecznie swatającą mnie moją matką. Na bogów, jak według ciebie czuje się Shavri, gdy ty wywierasz na nią podobny nacisk? - Źle - przyznał Randal po dłuższej chwili. - A zatem przestań naciskać, zanim twoja presja stanie się obciążeniem przewyższającym jej wytrzymałość... Zostaw ją w spokoju. Niech sprawa się uleży przez jakieś dziesięć lat. Jeżeli w tym czasie nie dojdzie do żadnego rozstrzygnięcia, wówczas znów zaczniesz o niej mówić. Zgoda? - Nie - powiedział Randal powoli. - Niezgoda. Ale masz absolutną rację, mówiąc, że nie mam wyboru. Żadne z nas go nie ma. Vanyel wstał z krzesła i odsunął je sobie z drogi. Randal zrobił to samo. - Nie niszcz tego, co już masz, dążąc do czegoś, czego - tylko tak ci się wydaje - pragniesz - powiedział Vanyel spokojnie, biorąc pod rękę swego przyjaciela i króla. - To autentyczne doświadczenie przeze mnie przemawia. Gdy myślę o owym króciutkim okresie, który dane mi było spędzić z moim ukochanym, jedyną rzeczą, jakiej nigdy nie żałuję, jest fakt, iż nigdy nie uczyniłem świadomie nic, co mogłoby go zasmucić. Gdybyśmy byli ze sobą dłużej, może zrobiłbym coś takiego. Nie sposób to wiedzieć. Ale przynajmniej nie było miedzy nami kłótni i nie padały żadne przykre słowa, które teraz mogłyby przyćmiewać te najpiękniejsze wspomnienia. Randal wziął go za rękę. - Masz rację. Byłem w błędzie. Przestanę ją zadręczać. - To dobrze. Randi... och, Randi... To za blisko. Randal był zbyt blisko. To zaczynało sprawiać mu ból... W tej samej chwili za plecami Randala stanął jego służący z przewieszonym przez ramię oficjalnym strojem króla, królewskim diademem w ręce i ponaglającym wyrazem na twarzy. Vanyel zdobył się na uśmiech i skorzystał z okazji, aby czmychnąć. - Jeśli zaraz sobie stąd nie pójdę, to twój człowiek będzie bardzo zły. - Co takiego? - Randal odwrócił się zaskoczony. - Och, a niech to piekło pochłonie. Przed kolacją mam tę oficjalną audiencję, prawda? - Tak, panie - powiedział służący z kamienną już twarzą. - A zatem powinienem się przebrać. Vanyelu... Vanyel objął ramieniem młodszego mężczyznę i uścisnął go czule. - Po prostu wypełniaj swe obowiązki i uszczęśliwiaj ją. Tylko to się liczy. Już mnie nie ma. Zobaczymy się na pewno przed Świętem Zimy. - Dobrze. Van, bądź zdrów. - Randal spojrzał na niego, na prawdę spojrzał na niego, po raz pierwszy. A potem z troską wyciągnął dłoń, by położyć ją na ramieniu Vanyela. Ten spuścił głowę, ukrywając oznaki zmęczenia. - Ja nigdy nie choruję. Idź już, idź, bo twój służący zabije mnie wzrokiem! Randal z trudem przywołał uśmiech i podążył za służącym do prywatnych pokoi apartamentu. Vanyel stał jeszcze przez chwilę z zamkniętymi oczami, modląc się za przyjaciela, a potem powrócił do swego pokoju i wytęsknionego łóżka. Rozdział Trzeci Był już poranek. Vanyel przebudził się z wolna, otoczony nieznajomym ciepłem i przytulnością i zaraz jął składać w całość kołaczące się w głowie strzępy wspomnień. Był tak osłabiony zmęczeniem przysłaniającym mu mgłą oczy, że ledwie pamiętał, jak się dostał do pokoju. Przypominał sobie wprawdzie krótką notkę od Tantrasa i to, że rozebrał się częściowo; lecz momentu położenia się do łóżka, a nawet tego, że na nim usiadł, nie pamiętał w ogóle. Z natężenia światła sączącego się przez zasłony wokół łóżka sądzić można było, że jest już przedpołudnie. Tym zaś, co obudziło Vanyela, był głód. Czysta pościel, prawdziwa pierzyna i te wspaniałe ciemne zasłony nie przepuszczające światła -jakże przyjemne było miękkie łóżko. Wystarczająco przyjemne, aby zignorować nawet żądania żołądka i dać pierwszeństwo wymaganiom udręczonych członków. Vanyel miał już dość bogate doświadczenie w uniezależnianiu się od takich drobnych niedogodności jak głód czy pragnienie. Ostatnimi czasy nader często zdarzało się, że nie miał innego wyboru, jak znieść wszystko cierpliwie