Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

— Znam Sama Goldmana - powiedziała powoli - pracowałam dla niego dorywczo. - Dotknęła palcem ust, polakierowane paznokcie lśniły w słońcu. Odgłos tłumu w oddali brzmiał jak szum kibiców na stadionie w czasie udanej akcji swojej drużyny. — Ty jesteś Nicholas Linnear! - krzyknęła, a kiedy potwierdził, dodała: - On cały czas o tobie mówi. Uśmiechnął się. — Ale o naszym spotkaniu nie pamiętasz. Wzruszyła ramionami. — Nie wiem, naprawdę. W mojej pracy... Nicholas zaśmiał się. — Mogłaś potrącić kogoś ważnego. - Z tego, co o tobie słyszałam, byłeś ważny. Ale porzuciłeś to wszystko. To było niezrozumiałe. Mrużąc oczy przed słońcem, wpatrzona w niego, wyglądała jak nastolatka. Tak, jakby promienie wydobywały z niej niewinność dziewczynki. Wreszcie oderwała od niego wzrok. — A tam, co się dzieje? — Znaleźli topielca. — Tak, kto to? Wzruszył ramionami. — Nie mam pojęcia. — Chyba stamtąd nadszedłeś? - Znowu spojrzała na jego twarz. Poczuł to jak podmuch orzeźwiającego wiatru o zmierzchu. - Pewnie widziałeś, jak go wyławiali. - Jej oczy miały nad nim jakąś władzę, większą, niż gdyby go naprawdę trzymała. Było to takie niewinne, jakby była małym dzieckiem potrzebującym pomocy. Chciałby ją przytulić i pogłaskać. — Odszedłem, nim się naprawdę zaczęło. — Iw ogóle cię to nie zainteresowało? - Nie zwracała uwagi na wiatr, który burzył jej fryzurę. - Przecież to mógł być ktoś z okolicy. Wiesz chyba, że tu się zdarzają dziwne rzeczy. — Jest mi to obojętne. Całkowicie. Opuściła ręce, dłonie wsadziła do kieszeni swoich obdartych dżinsów. Miała na sobie turkusową koszulkę bez rękawów, pasującą do koloru jej oczu. Wydatne piersi poruszały się wraz z oddechem, sutki wyraźnie się odznaczyły. Była szczupła w talii, nogi miała smukłe i zgrabne. Poruszała się jak baletnica. — Widzę, że inne rzeczy cię interesują - powiedziała stanowczo. - Jak byś się czuł, gdyby ktoś patrzył na ciebie w taki sposób? — Zaszczycony, po prostu zaszczycony. Justine była projektantem reklam. Mieszkała cztery domy od Nicholasa. W czasie lata wolała pracować poza miastem. Nienawidzę Nowego Jorku latem - powiedziała mu następnego popołudnia przy kieliszku. - Czy wiesz, że któregoś lata nie wychodziłam w ogóle z mieszkania? Włączyłam tylko klimatyzację na nełny regulator. Dzwoniłam do pobliskiej knajpy i kazałam przysyłać sobie coś do jedzenia. Raz albo dwa razy w tygodniu przychodził z firmy krępy facet - taki „przynieś, podaj, pozamiataj” - żeby odebrać wykonane projekty i przekazać mi czek. Ale w końcu i to mnie zdenerwowało, więc się spakowałam i pierwszym lepszym samolotem poleciałam do Paryża. Byłam tam dwa tygodnie, a w firmie wychodzili z siebie, żeby mnie znaleźć - odwróciła głowę, popijając swój cocktail - ale kiedy wróciłam, jedyną zmianą, jaka zaszła, było to, że wywalili tego krępego faceta. Słońce zachodziło, morze połykało już czerwoną tarczę, choć jej odblaski migotały na wodzie. A później było tak ciemno, że nawet światełka statków zniknęły w oddali. To wszystko było podobne do niej - pomyślał. - Promienna, zewnętrznie interesująca, ale wielka niewiadoma wewnątrz. — Nie wracasz na uczelnię jesienią? - spytała. — Nie, nie wracam. Nic nie powiedziała, rozsiadła się w fotelu, kładąc swoje szczupłe ramiona na oparciu. Nie dochodziło tam światło lampy, jej ręce przypominały skrzydła. Przechyliła głowę na bok i w tym momencie zakochał się jak szczeniak. - Podobało mi się na uczelni. - Postanowił jej opowiedzieć wszystko od początku. - Kiedy się tam zjawiłem, był dopiero luty, daleko do wiosny, ale już sobie wyobrażałem te ceglane alejki, kwitnące drzewa magnolii i dereniu, gdzieniegdzie stare dęby... Sam wykład, „Początki filozofii Wschodu”, nie był specjalnym problemem. Studenci byli zainteresowani, a ci, co nie spali, zadawali nawet dość mądre pytania, niektórzy nawet bardzo. Byli zdziwieni, że naprawdę chciałem im coś przekazać. Początkowo stanowiło to dla mnie zagadkę, ale w miarę upływu czasu pojąłem, o co chodzi