Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Podniósł się ciężko i chwilowo pokonany poszedł do garderoby po inny mundur. Pierzchło całe wyczekiwanie na popołudniową przygodę; wydawało się teraz, że nie była warta zachodu. - Ja też z tym żyję - zawołała za nim Karen. - Tyś się łatwo otrząsnął. Przynajmniej nie zostawiło to na tobie żadnej blizny. Ukradkiem z tej strony, której nie widział, opuściła nieznacznie dłoń do brzucha i dotknęła palcami zgrubiałej krawędzi blizny. "Tu leży zło - pomyślała histerycznie. - Owoc rozerwany, a nasienie wyłuskane i usychające na pnączu." Cała ohyda dusznej, tajemnej wilgoci, oślizłego, mokrego, parnego mroku powróciła teraz i przytłoczyła ją, gdy ulotna banieczka pękła w jej umyśle przesycając go wspomnieniem obrzydliwości, od której trzeba było uciec. W garderobie Holmes postanowił mimo wszystko przejechać się konno, czy ma ochotę, czy nie, bo przecież niech to wszystko cholera, a zresztą zabierze ze sobą butelkę. Mimo przykrości, której się obawiał, uśmiecha! się do siebie. Kiedy stamtąd wyszedł w świeżym podkoszulku, zmiana w nim była już widoczna. Przygnębienie i poczucie winy zniknęły, a ich miejsce zajęła pewność siebie. Przybrał tę pokorną minę syntetycznego rozżalenia, która była jego ostateczną obroną i zawsze odnosiła zwycięstwo nad pogodzeniem się z porażką. Karen poznała tę jego postawę. W lustrze widziała go w podkoszulku, jego mocne, owłosione nogi, groteskowo wykrzywione po tylu godzinach spędzonych na koniu - w Bliss był kapitanem drużyny polo - i gęste, czarne włosy na piersi wypychające podkoszulek jak wełna drzewna poduszkę. Mocny, granatowy cień zarostu nadawał jego twarzy pozór prostackiej zmysłowości obleśnego księdza i taki sam wyraz dumnego cierpienia. Ogolił się tylko do linii kołnierzyka i czarne kręte włosy na piersiach sięgały do wygolonej szyi jak żywe płomienie wessane w komin. Na widok tego człowieka, który był jej mężem, coś targnęło jej się mdląco we wnętrznościach niby wielka oślizła ryba na haczyku. Przesunęła się na taborecie przed toaletą, ażeby nie widzieć jego odbicia w lustrze. - Widziałem się rano z pułkownikiem Delbertem - powiedział Holmes. - Pytał mnie, czy będziemy na przyjęciu u generała Hendricka. Z wysuniętą masywną szczęką, wpatrując się bacznie w żonę, stanął tak, że znowu zobaczyła go w lustrze, kiedy wkładał bryczesy. Karen przypatrywała mu się, rozumiejąc, co Holmes teraz robi, a jednak nie mogąc opanować nerwów rozedrganych jak trącona struna gitary. - Będziemy musieli pójść - powiedział. - Nie można się wykręcić. Poza tym jego żona znowu urządza herbatkę; od tego już cię wybroniłem. - Możesz mnie wybronić i od tego przyjęcia - rzekła Karen, ale jej głos utracił już ton rozkazujący i powiedziała to bez przekonania. - Jeżeli masz chęć iść, pójdź sam. - Nie mogę wiecznie chodzić sam - poskarżył się Holmes. - Możesz, jeżeli im powiesz, że jestem chora, co będzie prawdą. Niech myślą, że jestem kaleką; tak mało mi do tego brakuje, że to będzie zupełnie etyczne. - Simmonsa odstawili od futbolu - powiedział. - W ten sposób otworzył się wakans na majora. Stary powiedział mi o tym, a później spytał, czy przyjdziesz na przyjęcie. - Pamiętasz, że kiedy ostatni raz poszłam na przyjęcie, gdzie on był, wróciłam z suknią prawie w strzępach. - Był trochę zalany - odrzekł Holmes. - W gruncie rzeczy nie chciał zrobić nic strasznego. - Mam nadzieję - powiedziała Karen sucho. - Gdybym miała ochotę przespać się z kimś, wybrałabym sobie mężczyznę, a nie ten zapijaczony wór flaków. - Mówię poważnie - rzekł Holmes przenosząc odznaki swego stopnia z brudnej koszuli na czystą. - To czy będziesz dla niego miła, może teraz wiele zaważyć, odkąd zwolniło się miejsce po Simmonsie. - Pomagałam ci w twojej pracy, jak mogłam - powiedziała. - Wiesz, że tak. Chodziłam na przyjęcia, których nie mogłam ścierpieć. To był mój udział w umowie, odgrywać kochającą żonę. Ale jednej rzeczy nie zrobię: nie prześpię się dla ciebie z pułkownikiem Delbertem. - Nikt tego od ciebie nie żąda. Proszę cię tylko, żebyś była dla niego uprzejma. - Nie można być uprzejmą dla lubieżnego starego satyra. Dostaję od tego mdłości. Nieświadomie wzięła szczotkę i zaczęła znowu w roztargnieniu czesać włosy. - Majorostwo jest warte mdłości - powiedział Holmes tonem prośby. - Ktoś, kto ma teraz majora, a ukończył West Point, będzie generałem, kiedy zakończy się ta wojna, która nadchodzi. Wystarczy, żebyś się do niego uśmiechała i słuchała, jak gada o swoim dziadku. - Dla niego uśmiech jest tylko zachętą do wkładania komuś rąk między nogi. Przecież ma żonę. Dlaczego się na niej nie wyładuje? - Właśnie - powiedział Holmes sztywno. - Dlaczego? Karen drgnęła pod tym zarzutem, chociaż wiedziała, że jest czysto teoretyczny. Na widok tego odgrywania roli melancholijnego, cierpiącego kochanka zatrzęsły się w niej wszystkie koniuszki nerwów. - To było przewidziane w naszej umowie - powiedział smutnie Holmes. - Dobrze - odparła. - Dobrze. Pójdę. A teraz, kiedy już to powiedziałam, pomówmy o czymś innym. - Co mamy na obiad? - zapytał Holmes. - Jestem głodny, głodny jak wszyscy diabli. Miałem dziś cholerny dzień, bo musiałem wysłuchiwać, co mówił Delbert. Może człowieka zagadać na śmierć. A poza tym musiałem przez pół rana użerać się z obsługą kuchni i z tym nowo przeniesionym, Prewittem. - Popatrzał na nią bacznie. - To mnie kompletnie wyczerpuje nerwowo. Zaczekała, aż skończył. - Przecież wiesz, że służąca ma dzisiaj wychodne. Holmes zmrużył boleśnie oczy. - Tak? Psiakrew! Co to jest dzisiaj? Czwartek? Myślałem, że środa. - Spojrzał z nadzieją na zegarek, po czym wzruszył ramionami. - Ano, już za późno iść do Klubu. A może spróbuję? Karen czując, że przypatruje się jej bacznie, popróbowała znów czesać sobie włosy, ażeby uciec od poczucia winy, że nie proponuje mu przygotowania obiadu. Nigdy nie jadał obiadu w domu i to nie należało do jej obowiązków przewidzianych w umowie, a jednak przez niego czuła się teraz jak zbrodniarka bez serca. - Chyba będę musiał wziąć sobie jakiś paskudny sandwicz z kantyny - powiedział Holmes z rezygnacją. Pokręcił się chwilę i usiadł na łóżku. - A ty co masz na obiad? - zapytał z miną człowieka, który wstydliwie próbuje się narzucić. - Zwykle robię sobie tylko zupę - odparła Karen oddychając głęboko. - Aha - rzekł. - Wiesz, że nie jadam zupy. - Przecież mnie pytałeś, nie? - odpowiedziała starając się nie podnosić głosu. - Robię sobie zupę. Dlaczego miałabym kłamać? Holmes wstał pośpiesznie