Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
A teraz człowiek, dzierżący zazdrośnie swój okruch władzy, ustępuje przed nią. Co więcej, gnie się kornie, prawie rozpłaszcza na ścianie, aby tylko nie musnęła go Niedotykalna. Uosobienie tajemniczych mocy, tym groźniejsze, że pojawiające się znienacka i nigdy nie odwołujące swych decyzji. Wczesne dzieciństwo Hel upłynęło w średniozamożnych dzielnicach miasta. Nie były to już ubogie Partery, ale jeszcze nie Podniebie, zamieszkiwane przez elitę, w tym także Angeldów. Tam, na średnich poziomach, pozostała jej rodzina. Matka, kuzyni i babka... jedyna, która pamiętała... chciała pamiętać małą dziewczynkę o jasnych oczach. Zanim Hel zaczęła miewać sny. Zanim ją zabrano. Hel rozejrzała się ukradkiem, wykorzystała chwilę, gdy nikogo nie było w pobliżu i wcisnęła się w załom korytarza. Krótki przedsionek rozszerzał się w okrągłą komorę, skąpo oświetloną łatami fosforyzującego porostu. Było to jedno z przejść dla hodowców kapilar, sadowników mchów i grzybni oraz innych pracowników dbających, by we wnętrzu gigantycznego gniazda Termitepolis nie zabrakło światła, ciepła i powietrza. Hel błyskawicznie zdarła maskę z twarzy, nie zważając, że zaskoczony twór wczepił się w jej skórę i że sama sobie sprawia ból. Odwinęła z dłoni płachetki rękawiczek, ściągnęła z nóg czerwone pończochy. Wszystko to zwinęła w leniwie poruszający się kłębek i ukryła w zanadrzu. Nie wyróżniała się teraz - zwyczajna młoda kobieta o płowych włosach związanych w węzeł na karku, w wierzchniej trawni, której źdźbła lekko już pożółkły na końcach. (Zapewne właścicielka nie podlewała jej często). Hel krytycznie obejrzała swoje ręce - delikatna skóra, gładka i lśniąca od ciągłego noszenia rękawiczek. Ale przynajmniej jednego się ustrzegła - jasnej łaty pośrodku twarzy, charakterystycznej cechy Niedotykalnych, którzy zbyt długo nosili maskę. Bez wahania przesunęła dłońmi po chropowatej, wilgotnej ścianie, zbierając z niej nawarstwiony brud. Rozmazała go na skórze, a nadmiar beztrosko wytarła w brzeg trawni. "Idealnie" - uśmiechnęła się, jakby wszystkie te działania były psotą. Wymknęła się ostrożnie z wnęki i podążyła w dół, ku średnim piętrom. - Czy mogę wejść? - A kto tam? - spytał starczy głos zza drzwi. - Sąsiadka z góry - odpowiedziała Hel umówionym hasłem. - Wejdź, dziecko. Źle się czuję, więc nie wstanę. Wnętrze było jasno oświetlone. Babka oszczędzała na wielu rzeczach, lecz nie znosiła mroku i pozwoliła sobie na kaprys wyłożenia całych ścian światłowcem. Pokój babki przyjaźnie przygarnął Hel swym ciepłem, przytulnością, zapachem ziół rosnących w donicach pod ścianami. Ulubieniec babki - jaszczurka o perłowych łuskach - siedziała na kępie trzciny, zwieszając lśniący ogon. Jej boki poruszały się, siejąc drobne błyski. Inny sublokator - duży nietoperz uczepiony sufitu, zaszeleścił skórzastymi skrzydłami, spojrzał na gościa i na powrót wtulił spiczasty nos w niebieskie futerko na piersiach. Hel przysiadła na podłodze obok łóżka babki. Poczuła się, jakby znów była malutka i przychodziła słuchać bajek. "Dawno, dawno temu... Gdy jeszcze ściany nie oddychały, a stołki nie potrafiły chodzić..." - Ryzykujesz, dziecino - rzekła babka półgłosem. - Nieważne - mruknęła Hel, wypuszczając na swobodę pomięte części garderoby. Maska natychmiast zaplotła krótkie macki wokół kostki Hel. Rękawiczki zaczęły pełzać po puchatym kocu, a para pończoch zwinęła się w kłębek na zachwaszczonym dywaniku, obmacując się czułkami. Babka spojrzała na nie i zachichotała. - Niedługo przybędzie ci kilka nowych skarpetek. Białe włosy babki cienkie i puszyste rozpościerały się na tle ciemnej zieleni podgłówka, niczym porost pleśni. Zmarszczki wyrzeźbiły w jej twarzy tajemnicze i mądre labirynty. - Znów śniłaś. - Było to stwierdzenie, nie pytanie. - Gdybym miała tu przychodzić po każdym śnie, nie warto by było stąd wychodzić - rzekła Hel. - Pyskata dziewczynka - uśmiechnęła się babka. - Jakieś kłopoty? Chyba nie śniłaś o mnie? - Nie o tobie. I wiesz, że tego nigdy bym nie powiedziała nikomu. Ani tobie, ani tym bardziej onironowi. Sucha, węźlasta dłoń starej kobiety legła na pochylonej głowie wnuczki. Przesunęła się z pieszczotą po jej włosach. - Taaak... Umieranie jest czynnością intymną. Wolałabym nie mieć świadków, gapiących się jak głupie ryby. A nie wiedzieć samemu...? Wielu ludzi kocha niespodzianki. Hel przymknęła oczy. Ręka babki była lekka i ciepła. - Pamiętasz, co mi kiedyś mówiłaś? O Aniołach? - Że mają skrzydła? - Jedne białe, inne niebieskie... I że są Anioły Śmierci, a te mają skrzydła czarne jak ciemność pod powiekami ślepca. A ja wtedy powiedziałam, że Anioły Śmierci są czerwone i wcale nie mają skrzydeł. - Słowo ze starego języka - powiedziała babka w zadumie. - Angel Death... Angelded... Angeld. Skąd ci to przyszło do głowy..? - Ach, nie wiem... może mi się śniło? Hel oparła łokcie na brzegu łóżka, a brodę złożyła na pięściach. - Babciu, byłaś kiedykolwiek na Szczycie? Zmarszczki na twarzy starej kobiety pogłębiły się, gdy zaśmiała się bezgłośnie i tajemniczo, a jej oczy spojrzały gdzieś w przestrzeń jakby tam dojrzały miłe obrazy z przeszłości. - Niejeden raz, dziecino. Niejeden. Pięknie tam, jasno... - Wietrznie... - podjęła dziewczyna. - Swobodnie... - szepnęła babka. - Wiele ścieżek prowadzi na Szczyt. A jedna jest właśnie za twoimi plecami. Patrz, dziecino. Palec podobny do sęczka pokrytego zmarszczkami kory, wskazał kąt pokoju. Hel ze zdumieniem zobaczyła, jak ażurowa zasłona unosi się lekko, pchana przeciągiem. Za nią ział ciemny otwór. Wiele razy Hel odwiedzała babkę i nigdy nie widziała drzwi! Co więcej, była przekonana, że naprawdę nigdy ich tu nie było. Z wahaniem zajrzała w ciemne przejście. Postąpiła krok