Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

.. Decyzjê waszmoœæ podj¹³eœ? Alatriste nic nie odrzek³. Sytuacja jê³a w farsê siê przemieniaæ. Wielki Lope nie oœmieli³by siê wystawiæ podobnej historii na scenie w obawie, ¿e „muszkieterowie" szewca Tabarki wytupaliby aktorów z teatru. Zbli¿y³ siê do ³ó¿ka, bacznie studiuj¹c rany gospodarza. Cuchnê³y i wygl¹da³y szkaradnie. - Nie ³udŸ siê waszmoœæ - Malatesta jakby odgadywa³ jego myœli. - Wyli¿ê siê. My z Palermo to twarde plemiê...Zatem wykoñcz mnie wreszcie, do ciê¿kiej cholery. Chcia³ go zabiæ. Nie mo¿na by³o mieæ nijakich w¹tpliwoœci. Diego Alatriste chcia³ zabiæ tego niebezpiecznego ³otra, który tylekroæ zagrozi³ ¿yciu jego samego i jego druhów, a którego pozostawiæ przy ¿yciu oznacza³o pope³niæ samobójstwo. Jakbyœ jadowitego wê¿a trzyma³ w izbie, w której do snu siê gotujesz. Chcia³ i musia³ zabiæ Gualteria Malatestê - ale nie w ten sposób, jeno z broni¹ w rêku, twarz¹ w twarz, gdy bêdzie móg³ s³yszeæ jego zdyszany oddech i rzê¿enie przedœmiertne. Przysz³o mu do g³owy, ¿e przecie¿ donik¹d œpieszyæ siê nie musi, ¿e wszystko mo¿e zaczekaæ. W ostatecznym rozrachunku, lubo sam W³och stara³ siê go przekonywaæ, wiele ich ró¿ni³o. Mo¿e nie wobec Boga, nie wobec diab³a czy wobec innych ludzi - ale w g³êbi duszy i we w³asnym sumieniu tak. Byli podobni krom tego, jak spogl¹dali na koœci na stó³ rzucone. Byli podobni krom tego, ¿e gdyby zamieniæ ich miejscami, Malatesta dawno zabi³by kapitana, ten zasiê wci¹¿ sta³ tam z rapierem wsuniêtym w pochwê i z palcem nadal na spuœcie pistoletu. Raptem drzwi siê otwar³y i na progu pojawi³a siê niewiasta. Jeszcze m³oda, odziana by³a w bluzkê i lich¹, szar¹ baskinê. Przynios³a w³aœnie kosz z czyst¹ poœciel¹ i butelczynê wina, atoli na widok intruza zd³awi³a okrzyk i skierowa³a na Malatestê przera¿ony wzrok. Butelka upad³a jej do stóp, roztrzaskuj¹c siê o ³ozinowe belki. Niewiasta nie by³a w stanie ni ruszyæ siê, ni g³osu dobyæ, i tylko trwoga z oczu jej wyziera³a. A Diego Alatriste w okamgnieniu zmiarkowa³, ¿e ba³a siê nie o siebie, jeno o tego cz³eka, co le¿a³ niemoc¹ z³o¿ony. W koñcu - powiedzia³ w duchu z ironi¹ - wê¿e te¿ potrzebuj¹ kompanii. I dobieraj¹ siê w pary. Ze spokojem przyjrza³ siê przyby³ej. Powierzchownoœæ mia³a szczup³¹ i pospolit¹, m³od¹, a ju¿ steran¹. Oczy podkr¹¿one, jak to zwykle bywa u niewiast prowadz¹cych szczególny tryb ¿ycia. Do kroæset, przypomina³a nawet co nieco Caridad Cyganichê. Kapitan spojrza³ na wino rozlane z rozbitej butelki, p³yn¹ce strugami po belkowanej pod³odze, po czym pochyli³ g³owê, zabezpieczy³ z uwag¹ spust i wsun¹³ pistolet za pas. Wszystko to czyni³ bez nijakiego poœpiechu, jak gdyby ba³ siê, ¿e o czym zapomni, albo buja³ myœl¹ w ob³okach. Na koniec bez s³owa, nawet nie odwracaj¹c siê za siebie, odsun¹³ delikatnie niewiastê i opuœci³ izbê pe³n¹ zapachu samotnoœci i klêski, izbê tak podobn¹ do jego w³asnej i do wszystkich miejsc, które w swym d³ugim ¿yciu poznaæ zd¹¿y³. Œmiech dopad³ go, ledwie znalaz³ siê na galerii. Œmia³ siê, gdy szed³ po schodach i wychodzi³ na ulicê, œmia³ siê, gdy zapina³ klamrê p³aszcza. Œmia³ siê tak samo, jak i niegdyœ Malatesta przed Zamkiem Królewskim, w strugach deszczu, kiedy przyszed³ by³ po¿egnaæ siê ze mn¹ po przygodzie z dwoma Anglikami. A œmiech jego, podobnie jak i tamten, jeszcze d³ugo dŸwiêcza³ w powietrzu, gdy on sam by³ ju¿ daleko. EPILOG Jak donosz¹, wojna znów tli siê we Flandrii, przeto i najwy¿si oficerowie, i ¿o³nierze proœci, w Madrycie przebywaj¹cy, postanowili do regimentów swych do³¹czyæ, jako ¿e na miejscu ledwie koniec z koñcem wi¹¿¹, w tamte strony zaœ popycha ich nadzieja ³upów i innych korzyœci. Cztery dni temu w drogê wyruszy³ Stary Regiment z Cartageny, a wraz z nim tabory i chor¹gwie; oddzia³ ten, jak waszej mi³oœci wiadomo, zosta³ zgrupowany na nowo po straszliwej rzezi przed dwoma laty pod Fleurus. Niemal wszyscy, co siê zaci¹gnêli, to weterani, ogromne nadzieje na sukcesy w zbuntowanych prowincjach ¿ywi¹cy. Co zasie innych spraw dotyczy, wczoraj, to jest w poniedzia³ek, w tajemniczy sposób z ¿yciem po¿egna³ siê kapelan benedyktynek sakramentek, ojciec Juan Coroado. To ten kap³an z szanowanej portugalskiej rodziny, m³odzian poczciwy, o zacnej postawie i s³owem z ambony wspaniale w³adaj¹cy. Powiadaj¹, ¿e sta³ w³aœnie u wnijœcia do swej parafii, gdy zbli¿y³ siê doñ jakiœ zamaskowany m³ody cz³owiek i s³owa nie powiedziawszy, prze- bi³ go na wylot rapierem. Chodz¹ pog³oski, ¿e w grê wchodzi ju¿ to spódnica, ju¿ to zemsta czyjaœ. Zabójca nie zosta³ schwytany. (Z Obwieszczeñ Josego Pellicera) WYJ¥TKI Z KWIATÓW POEZJI PRZEZ DWORSKIE ZNAKOMITOŒCI U£O¯ONYCH RZECZ LICENCJATA SALVADORA CORTESA Y CAMPOAMOR DO KAPITANA ALATRISTE Sonet Poeci, kronikarze, sam Wergili Opiewa³ twoje czyny dla potomnych, I dr¿¹ wrogowie twoi, gdy kto wspomni, Jak pierwszy raz twój rapier zobaczyli. Antwerpia, Breda, Ostenda i Maastricht – Oto by³ teatr dla ciebie, herosa; Broñ j¹wszy, ty rusza³eœ prosto nosa, Gdy król unosi³ sw¹ d³oñ z alabastru. Z Turczynem, z Flamandami obmierz³emi, Z Angliczanami te¿ dokazowa³eœ, Twój orê¿ jest przes³awny w ca³ej ziemi. Niebo tedy donoœnie niech¿e chwa³ê Twej cnoty g³osi si³ami wszystkiemi, O Diego, co bitnoœci dowód da³eœ! RZECZ HRABIEGO DE GUADALSA